Pieszo do Polski śladami polskiej tożsamości
Podróż Klausa Lüttgena do Polski była niezwykła. 54-letni Niemiec udał się na wędrówkę pieszą śladami swojej polskiej tożsamości. Ale przede wszystkim chciał poznać Polskę i Polaków.
- Oczywiście, że płynie we mnie trochę polskiej krwi - przyznaje Klaus Lüttgen opowiadając o swojej podróży. Jego matka Greta była córką Polki Jadwigi Landskowskiej i Niemca Hansa Maassa. Przyszła na świat w Ujściu koło Piły. Po napadzie Hitlera na Polskę Maassowie zostali wysiedleni w głąb Rzeszy. Klaus Lüttgen nie wie dokładnie, kiedy, ale na pewno przed rokiem 1941. Wtedy w Kolonii urodziła się jego starsza siostra Erika.
Matka osierociła syna, kiedy miał cztery i pół roku, w 1963 roku. - Zawsze mi jej bardzo brakowało, ale dopiero po powrocie z Polski znów poczułem jej obecność - opowiada.
Klaus Lüttgen urodził się w Kolonii 12.12.1958. W tym to roku, jego matka jako "dipis" (osoba przesiedlona) otrzymała niemieckie obywatelstwo.
Wędrówka spod kolońskiej katedry
Do Polski Klaus Lüttgen wyruszył w kwietniu 2013 roku, spod kolońskiej katedry. Wyznaje, że to miało dla niego znaczenie symboliczne. Do przebycia miał blisko 2200 km. W katedrze zapalił świecę w intencji szczęśliwej podróży, do której przygotowywał się, jak mówi, przez całe życie.
- Po śmierci matki zawsze starałem się zrozumieć, skąd ona pochodzi. Dlatego oglądał filmy o Polsce, przeglądał "kolorowe pisma" w poszukiwaniu zdjęć domów z czerwonej cegły, rozległych pól uprawnych, zaprzęgów konnych i ludzi w urzekających wiejskiech krajobrazach. - Początkowo może nie rozumiałem, że chodzi o Polskę, ale zawsze obrazy te było mi jakoś bliskie - przyznaje 54-latek.
Drogę do Polski pokonywał pieszo. W ciągu dnia przebywał średnio 26 km z plecakiem ważącym 20 kg. Opowiada, że obecnie już niewielu ludzi podróżuje pieszo na tak długich trasach. Dlatego wzbudzał sensację, a czasami, gdy pytał o drogę, czuł, że nie wzbudza zaufania. Ale to zdarzało się rzadko.
Trasa jego czteromiesięcznej wędrówki wiodła najpierw przez Niemcy, przez zaśnieżone wzgórza Sauerlandu i Góry Harzu. Kiedy Klaus Lüttgen dotarł do Brandenburgii nastała wiosna. Udając się w podróż do Polski nie wiedział, co zastanie w rodzinnym mieście matki. Nie wiedział, czy stoi tam jeszcze dom, w którym mieszkała. Jednakże podążał w tamtym kierunku w przekonaniu, że "podróż tę odbywa nie na próżno, bo przecież przynajmniej pozna kraj i ludzi". - Interesowało mnie też odnalezienie się w obcym kraju, bez znajomości języka.
Niebezpieczne polskie drogi
Po przekroczeniu niemiecko-polskiej granicy Klaus Lüttgen zrezygnował z pieszej wędrówki nad Bałtyk. Wsiadł do pociągu i pojechał do Trzebiatowa. - Polska jest ładnym krajem, ale wędrowanie wzdłuż polskich szos, po których samochody pędzą jak szalone, wydawało mi się zagrożeniem dla życia. Na przejściach dla pieszych w miastach zresztą też nie jest bezpieczniej - śmieje się.
Strony rodzinne matki nie były pierwszym celem wędrówki Lüttgena w Polsce. - Gdyby tak było to z Kolonii do Ujścia jest tylko tylko 900 km. Nie chciałem tam po prostu pojechać, wysiąść z samochodu, zapytać, gdzie jest ulica, gdzie jest ten dom... Chciałem, żeby ta moja podróż była coś warta. Chciałem, żeby dotarcie do celu było wynikiem pewnego trudu - mówi. Udając się w strony rodzinne matki, nie myślał też o tym, że są to tereny poniemieckie. To było mu obojętne, tłumaczy.
Pierwszym Polakiem, którego Klaus Lüttgen spotkał w Polsce był Tomasz. Dziennikarz lokalnego dziennika w Gryfinie nie tylko napisał o jego podróży, ale też udzielił mu cennych wskazówek na dalszą podróż. - W Polsce układało mi się od samego początku wszystko bardzo dobrze - wspomina Klaus Lüttgen. Pamięta pierwszą polską "kawę parzoną" w kiosku w Gryfinie. Zwykli ludzie, jak on - zaznacza - pokazywali mu, gdzie można dobrze i tanio zjeść, gdzie można znaleźć niedrogi nocleg, zapraszali do siebie do domu, prowadzili z nim długie rozmowy. - Doświadczyłem serdeczności ludzkiej, którą na zawsze zapamiętam - przyznaje.
Poszukiwanie śladów po matce
Wędrując brzegiem Bałtyku Klaus Lüttgen dotarł aż do Gołdapi nad polsko-rosyjską granicę, skąd udał się w drogę w strony rodzinne. Po krótkim pobycie w Bydgoszczy 106 km do Ujścia dopłynął kajakiem. Mieszkańcy Ujścia pomogli mu odnaleźć dom matki. Onieśmielony, "nie chcąc wywoływać negatywnego wrażenia", przyjął zaproszenie zwiedzenia mieszkania w kamienicy na pierwszym piętrze, przy Czarnkowskiej 28. Dotykając starego kaflowego pieca, wyobrażał sobie, jak kiedyś ogrzewała się przy nim jego matka. To wiele znaczyło dla osieroconego w dzieciństwie Niemca, któremu przez wiele lat towarzyszyło uczucie zagubienia i samotności, spotęgowane złymi relacjami z ojcem.
93-letnia mieszkanka Ujścia Anna Chmielnik opowiedziała Klausowi Lüttgenowi, że kiedy jako dziecko przechodziła koło kamienicy na Czarnkowskiej często słyszała od mamy, że na pierwszym piętrze mieszka rodzina Maassów, a na parterze Schmidtowie. - I kiedy myślę o Polsce, myślę o babci Annie, bo to ona jest pomostem do mojej mamy. Ukoronowaniem podróży było odnalezienie w Urzędzie Stanu Cywilnego w Ujściu metryki urodzenia Grety Maass i obietnica odnalezienia w archiwach innych dokumentów o rodzinie.
Niemiec z polskim sercem
Przedsięwzięcie Klausa Lüttgena od samego początku wzbudzało zainteresowanie mediów w Niemczech i w Polsce. Bydgoska gazeta zafascynowana niezwykłym przedsięwzięciem niemieckiego podróżnika napisała o nim "Niemiec z polskim sercem".
- Nie ukrywam, że jadąc do Polski miałem na początku pewne wątpliwości, które rozwiały się w krótkim czasie. Pozostało wspomnienie ze spotkania z niebywale serdecznymi ludźmi. Nie tylko odnalazłem ślady obecności mojej matki, ale zostawiłem w Polsce też ślady mojej własnej obecności. - mówi i sądzi, że są pozytywne
Klaus Lüttgen dokumentował swoje przeżycia aparatem fotograficznym i kamerą filmową. Reportaż filmowy z Polski, który zamierza zmontować, chciałby pokazać polskim przyjaciołom i znajomym. To byłaby trzecia podróż "Niemca z polskim sercem". Tym razem zamierza on podróżować staromodnym rowerem holenderskim. Podobną podróż odbył już po śmierci ojca na Alaskę.
Barbara Cöllen, Redakcja Polska Deutsche Welle