"Pan Assange może mówić, co mu się podoba, o wyższym dobru, które jego zdaniem propaguje on i jego źródło. Prawda jest taka, że już w tej chwili mogą mieć na rękach krew kilku młodych żołnierzy czy afgańskiej rodziny" - oświadczył przewodniczący kolegium szefów sztabów USA admirał Mike Mullen atakując założyciela WikiLeaks Juliana Assange'a. W pierwszym publicznym oświadczeniu Pentagonu od opublikowania w niedzielę materiałów WikiLeaks amerykański minister obrony Robert Gates nie chciał komentować śledztwa prowadzonego w tej sprawie, jednak zaznaczył, że nie można wykluczyć, iż doszło również do innych przecieków. Mullen ogłosił też plany ograniczenia dostępu do poufnych danych wywiadowczych. Głównym podejrzanym o przekazanie ponad 90 tys. dokumentów jest oficer amerykańskiego wywiadu wojskowego, Bradley Manning, którego już aresztowano. Gates oświadczył, że nie wie, czy Assange'owi powinny być postawione zarzuty kryminalne czy też serwis WikiLeaks powinien być traktowany jak inne media i chroniony konstytucyjnym prawem do wolności słowa. "To pytanie do ludzi, którzy znają się na prawie lepiej niż ja" - powiedział. Dodał jednak, że poprosił FBI o pomoc dla wojskowych śledczych w dostępie do informacji, których potrzebują. Gates, były dyrektor CIA, powiedział na spotkaniu z dziennikarzami, że obecnie najbardziej niepokoi go, że sojusznicy z Afganistanu i innych krajów nie będą więcej wierzyli, iż Stany Zjednoczone potrafią zachować ich tajemnice. "Spędziłem większość życia pracując w wywiadzie, gdzie świętą zasadą jest ochrona źródeł - przekonywał Gates. - Wygląda na to, że w wyniku złamania zasad bezpieczeństwa mamy dużo spraw do naprawienia w kwestii odbudowy zaufania, ponieważ ludzie będą się czuli narażeni". Poza wystawieniem na ryzyko amerykańskich źródeł wywiadowczych przeciek ujawnił również powiązania pomiędzy pakistańskim wywiadem ISI i afgańskimi rebeliantami. Mullen przyznał, że takie relacje istnieją, ale zapewnił, że Islamabad wprowadza "strategiczne zmiany".