Ohio waha się między Obamą a McCainem
Spośród tzw. swing states, czyli stanów, w których szanse obu kandydatów na prezydenta USA wydają się równe, i które z tego powodu rozstrzygną o wyniku wyborów, za najważniejszy uchodzi Ohio. Na razie sondaże nie wskazują tu zdecydowanego zwycięzcy.
Od 1900 roku niemal zawsze kandydat, który ostatecznie zostawał prezydentem, wygrywał także wybory w Ohio. Przegrali tam tylko Demokraci: F.D.Roosevelt w 1944 r. i J.F.Kennedy w 1960 r. Spośród Republikanów, żaden kandydat nie wygrał wyborów nie zwyciężając w tym stanie.
Ohio jest demograficzną i społeczną reprezentacją całych USA, stanem nękanym typowymi dla tego kraju problemami, równo podzielonym między "niebieską" Amerykę Demokratów: regiony wielkomiejskie, ośrodki wielkiego przemysłu, mniejszości etniczno- rasowych i liberałów, oraz "czerwoną" Amerykę Republikanów: regiony wiejskie i podmiejskie zamieszkane przez ludność konserwatywną, nieufną wobec "wielkiego rządu".
Bastion Demokratów w Ohio to północny wschód stanu, z miastami takimi jak Cleveland i Columbus; kraina GOP to wiejski południowy zachód.
Wskutek globalizacji i przemian w światowej gospodarce Ohio straciło gros tradycyjnego przemysłu (np. metalurgii), który przeniósł fabryki za granicę, a w tym roku zostało dotknięte kryzysem ekonomicznym. Sięgająca tam 7,2 proc. stopa bezrobocia znacznie przewyższa średnią krajową(6,1 proc.). Połowa rodzin z małymi dziećmi korzysta z zasiłków rządowych.
Sytuacja taka sprzyja zwykle Demokratom. Wprawdzie prezydent Bush wygrał w Ohio dwukrotnie, ale w 2006 r., gdy stan gospodarki zaczął się pogarszać, w wyborach na gubernatora zdecydowanie zwyciężył Demokrata Jim Strickland. Mimo to sondaże wskazują, że na dwa tygodnie przed wyborami przewaga Obamy nad McCainem jest w Ohio minimalna - od 1 do 3 pkt. proc., czyli w granicach błędu statystycznego.
Zdaniem redaktora dziennika "Columbus Dispatch" Joe Halletta, nawet ten wynik nie odzwierciedla prawdziwych preferencji wyborców, ponieważ działa tzw. efekt Bradley'a. W 1982 r. czarny kandydat na gubernatora Kalifornii Tom Bradley w sondażach bezpośrednio przed wyborami miał kilkunastoprocentową przewagę, ale przegrał - w badaniach opinii publicznej część wyborców wstydziła się przyznać, że nie chce głosować na Afroamerykanina.
- Rasa to 800-funtowy goryl tych wyborów. Ludzie nie powiedzą ankieterom, że kierują się uprzedzeniami. Po prostu nie będą głosować na murzyńskiego kandydata. Obama musi tu prowadzić co najmniej o 5 pkt. proc., żeby wygrać - mówi Hallett.
Dlatego - dodaje - sztab Obamy staje na głowie, żeby zmobilizować do głosowania wszystkich czarnych wyborców, którzy często nie głosują.
Czy rasizm jest jedynym czynnikiem działającym na niekorzyść Obamy?
- Oczywiście nie. Mamy tu też długą tradycję "karania" w wyborach polityków skłaniających się ku podnoszeniu podatków. Niektórzy, zwłaszcza przedstawiciele drobnego biznesu, ostrzegają, że Obama "poprowadzi kraj do socjalizmu". Zaszkodziło mu też przypominanie o jego związkach z byłym terrorystą Bilklem Ayersem - mówi Hallett.
Obama zapowiada podniesienie podatków pobieranych od pięciu proc. najzamożniejszych Amerykanów.
Finansowy kryzys - podkreśla redaktor "Columbus Dispatch" - i tak znacznie pomógł demokratycznemu kandydatowi. W sierpniu i pierwszej połowie września McCain prowadził w Ohio o 8-10 pkt. proc.
- (McCain) Oskarżał Obamę, że jest rzecznikiem "elit" i w Ohio to skutkowało. Tutaj ludzie chodzą do kina, ale nie lubią Hollywood. McCainowi pomógł także wybór Sary Palin jako kandydatki na wiceprezydenta - umocniło to jego konserwatywną bazę. Z drugiej strony nie przyczynia się to do zwiększenia poparcia wśród niezależnych wyborców, a nawet może zaszkodzić w tej grupie elektoratu - mówi Hallett.
INTERIA.PL/PAP