Muzułmanie w siłach pokojowych
Europie, Stanom Zjednoczonym i Izraelowi zależy na tym, by żołnierze z muzułmańskiej Turcji weszli w skład sił pokojowych. W ten sposób można będzie bowiem uniknąć wrażenia, że siły ONZ składają się głównie z chrześcijan-Europejczyków.
Opozycja zapowiadała, że sprzeciwi się projektowi, jednak premierowi Recepowi Tayyipowi Erdoganowi wystarczyło poparcie własnego ugrupowania, Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), która dysponuje znaczącą większością.
Już we wtorek doszło w Turcji do protestów ulicznych. W środę zamaskowani młodzi ludzie obrzucali policję kamieniami, krzycząc "USA precz, ten kraj jest nasz" i "nie będziemy żołnierzami Izraela".
Policja użyła przeciwko demonstrantom gazu łzawiącego. Zatrzymano dziesiątki uczestników zajść.
Społeczeństwo tureckie jest głęboko podzielone w kwestii wysłania armii do Libanu. Wątpliwości wiążą się przede wszystkim z bezpieczeństwem żołnierzy, choć decydują też względy historyczne i obawy, że pobyt tureckich żołnierzy na tych ziemiach może przypomnieć o czasach imperium osmańskiego. Z badań opinii publicznej ogłaszanych przez media w Turcji wynika, że wysłaniu armii do Libanu sprzeciwia się około 75 proc. obywateli.
Wielu Turków wyraża obawy, że siły pokojowe ONZ w Libanie będą służyły głównie interesom Izraela i USA, czy też że tureccy żołnierze będą musieli walczyć ze współwyznawcami.
Sekretarz generalny ONZ, który w środę spotkał się w Ankarze z premierem Erdoganem, z uznaniem wypowiedział się o decyzji Turcji w sprawie wysłania wojsk do Libanu.
Erdogan bagatelizuje protesty, wyrażając przekonanie, że z czasem Turcy zrozumieją potrzebę wnoszenia wkładu w pokój w tym niespokojnym regionie.
INTERIA.PL/PAP