Setki młodych ludzi starły się w środę z policją w Ankarze, protestując przeciwko decyzji parlamentu o wysłaniu tureckich wojsk do sił ONZ w Libanie. Turecki parlament przyjął uchwałę w sprawie udziału w misji ONZ w Libanie we wtorek wieczorem. Opozycja zapowiadała, że sprzeciwi się projektowi, jednak premierowi Recepowi Tayyipowi Erdoganowi wystarczyło poparcie własnego ugrupowania, Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), która dysponuje znaczącą większością. Już we wtorek doszło w Turcji do protestów ulicznych. W środę zamaskowani młodzi ludzie obrzucali policję kamieniami, krzycząc "USA precz, ten kraj jest nasz" i "nie będziemy żołnierzami Izraela". Policja użyła przeciwko demonstrantom gazu łzawiącego. Zatrzymano dziesiątki uczestników zajść. Społeczeństwo tureckie jest głęboko podzielone w kwestii wysłania armii do Libanu. Wątpliwości wiążą się przede wszystkim z bezpieczeństwem żołnierzy, choć decydują też względy historyczne i obawy, że pobyt tureckich żołnierzy na tych ziemiach może przypomnieć o czasach imperium osmańskiego. Z badań opinii publicznej ogłaszanych przez media w Turcji wynika, że wysłaniu armii do Libanu sprzeciwia się około 75 proc. obywateli. Wielu Turków wyraża obawy, że siły pokojowe ONZ w Libanie będą służyły głównie interesom Izraela i USA, czy też że tureccy żołnierze będą musieli walczyć ze współwyznawcami. Sekretarz generalny ONZ, który w środę spotkał się w Ankarze z premierem Erdoganem, z uznaniem wypowiedział się o decyzji Turcji w sprawie wysłania wojsk do Libanu. Erdogan bagatelizuje protesty, wyrażając przekonanie, że z czasem Turcy zrozumieją potrzebę wnoszenia wkładu w pokój w tym niespokojnym regionie.