Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Londyński sąd bada okoliczności śmierci Diany

W londyńskim sądzie rozpoczęło się we wtorek postępowanie, mające "raz na zawsze" wyjaśnić okoliczności śmierci w Paryżu przed dziesięcioma laty księżnej Walii Diany, pierwszej żony następcy brytyjskiego tronu księcia Karola, oraz jej towarzysza Dodiego al-Fayeda.

/AFP

Ojciec Dodiego, Mohamed al-Fayed twierdzi, że Diana i jego syn zostali zamordowani; ma nadzieję, że powołana we wtorek ława przysięgłych londyńskiego sądu, podzieli jego opinię i po dziesięciu latach od śmierci tej pary "zwycięży sprawiedliwość".

Mohamed al-Fayed jest zdania, że sąd powinien przesłuchać w sprawie zarówno królową Elżbietę II jak i księcia Karola. Zdaniem mediów, jest to jednak mało prawdopodobne.

Ciesząca się olbrzymią popularnością księżna Diana - Lady Di - zginęła w 1997 roku w wieku 36 lat w wypadku samochodowym w tunelu koło mostu Alma w Paryżu. Razem z nią śmierć ponieśli jej przyjaciel Dodi al-Fayed oraz szofer. Wypadek przeżył jedynie ochroniarz.

Francuska policja ustaliła, że kierowca Henri Paul w momencie katastrofy znajdował się pod wpływem alkoholu i utracił kontrolę nad pojazdem, uciekając przed natrętnymi dziennikarzami.

- Wierzę, że mój syn i księżna Diana zostali zamordowani przez rodzinę królewską - twierdzi nadal ojciec Dodiego - wpływowy egipski finansista.

Postępowanie londyńskiego sądu - obejmujące także wizję lokalną ławników w Paryżu na miejscu wypadku - potrwa zapewne co najmniej kilka miesięcy.

INTERIA.PL/PAP

Zobacz także