Rodzina z dziećmi wynajęła dom w dzielnicy Walton. W momencie, gdy doszło do ataku, chłopiec spał w swoim łóżeczku, a matka była w drugim pokoju i karmiła noworodka. Kobieta usłyszała przeraźliwy krzyk i zobaczyła, że jej dziecko ma pogryzioną twarz. Wokół było pełno krwi. Zdała sobie sprawę z tego, co się stało, dopiero gdy przebiegł obok niej duży szczur. Dwulatek został natychmiast przewieziony do szpitala. Lekarze opatrzyli mu rany i wykonali niezbędne badania. Rodzina wyprowadziła się z domu U dziecka nie wykryto żadnej z niebezpiecznych chorób przenoszonych przez szczury. Najprawdopodobniej nie będzie także konieczności wykonywania operacji plastycznej. Rodzina postanowiła, że nie chce dłużej mieszkać w tym miejscu. Jest w trakcie poszukiwania nowego domu. - Po prostu nie możemy tam wrócić. Od czasu ataku słyszeliśmy, że po okolicy nadal biegają szczury. Coś trzeba zrobić, bo naprawdę nie chcę, żeby przydarzyło się to innej rodzinie - stwierdziła matka poszkodowanego dziecka w rozmowie z "Liverpool Echo". Władze zapowiadają działania Kobieta postanowiła poinformować o problemie władze miasta. Jej historią zainteresował się radny Dan Carden. - To nie do pomyślenia, że tak się stało. Mieszkają w czystym i przyjemnym domu, ale okolica jest nękana przez gryzonie i robactwo - powiedział samorządowiec. - Musimy teraz podjąć zbiorowy wysiłek, aby rozwiązać ten problem. Wzywam firmy wodociągowe i radę miejską do uczynienia priorytetu ze zwalczania inwazji szczurów - dodał.