Taciana Dziadok, słuchaczka czwartego roku turystyki na Białoruskim Państwowym Uniwersytecie Ekonomicznym i zwolenniczka demokratycznej opozycji, dostała lekcję prawdziwie stalinowskiego prawa - donosi "Gazeta Wyborcza". - Taciana mieszkała w miasteczku namiotowym na placu Październikowym w centrum stolicy, gdzie opozycja manifestowała przeciw sfałszowaniu wyników wyborów prezydenckich - mówi "Gazecie" działacz opozycji Anatol Labiedźka. 25 marca Taciana i 400 zwolenników opozycji zostali aresztowani podczas pacyfikacji miasteczka przez milicję. Sąd doraźny wlepił jej dziesięć dni więzienia. Kiedy siedziała w areszcie, koledzy z roku przysłali jej do aresztu kartkę z wyrazami solidarności i podziwu. - A to zapachniało władzy zbiorowym buntem - opowiada Labiedźka. - Władze uznały, że w przypadku Taciany nie wystarczy - tak jak w przypadku dziesiątków innych studentów karanych za udział w akcjach opozycji - zwykłe relegowanie z uczelni. KGB postanowiło zmusić kolegów Taciany, by publicznie ją potępili. W środę władze uczelni zorganizowały więc spotkanie, które w czasach stalinowskich nazywano sądem towarzyskim - zbiorową rozprawę nad członkiem kolektywu. Taciana: - Na ten sąd wybrała się ze mną spora grupa moich kolegów z opozycji. Ale pod budynkiem dziekanatu stali milicjanci. Ich dowódca, płk Jury Podobied, ten sam, który dowodził pacyfikacją miasteczka namiotowego, z uśmiechem na twarzy pokazywał swoim chłopcom, kogo mają brać. OMON-owcy, czyli uzbrojeni w pałki milicjanci przypominający PRL-owskie ZOMO, wzięli 11 osób. - Do sali wykładowej numer 112, dokąd zwołano studentów mojego roku, dotarła ze mną tylko Kristina Szatikowa, która miała być moim społecznym obrońcą - opowiada Taciana. W sali do Kristiny podeszło trzech krzepkich młodzieńców. Przedstawili się jako drużynnicy, czyli członkowie społecznej organizacji wspierania milicji przypominające PRL-owskie ORMO. Kazali się jej wynosić. Kristina odmówiła. Wtedy drużynnicy zaczęli się z nią szarpać. Szło im jednak kiepsko, na co nadzorujący przebieg rozprawy oficer KGB kazał im "aktywniej wyp...ć stąd tę babę". OMON-owcy sobie nie poradzili, więc wchodzący na salę studenci patrzyli, jak wściekły, czerwony na twarzy KGB-ista, przewracając meble, osobiście wywleka z sali młodą kobietę. Kiedy zatrzasnął za nią drzwi, zaczęła się rozprawa. Padały oskarżenia i ostre słowa. Przyglądający się rozprawie studenci wyszli z budynku razem z Tacianą. Podążający za nimi pułkownik Podobied zatrzymywał i spisywał potem tych studentów, którzy po drodze odłączali się od grupy. - Próba reanimacji stalinowskich praktyk zmuszania ludzi do samokrytyki zakończyła się kompromitacją władzy - mówi Labiedźka, który podobnie jak "Gazeta" zna przebieg rozprawy od Taciany i innych studentów. - Nie ta epoka, nie ten kraj. Białoruś nie jest tak hermetycznie zamknięta jak imperium Stalina.