Koniec rozszerzania UE?
Europa musi mieć swoje granice - mówiła wczoraj w Bundestagu kanclerz Angela Merkel. W języku unijnych polityków oznacza to, że Unia ma się przestać rozszerzać - twierdzi "Gazeta Wyborcza".
Za siedem miesięcy Berlin przejmuje przewodnictwo w UE. Z przemówienia Merkel można było więc wnioskować, jaki kurs przyjmie Unia, kiedy za jej sterami staną Niemcy.
- Organizm bez granic nie jest w stanie funkcjonować - mówił wczoraj niemiecka kanclerz, po raz kolejny domagając się wyznaczenia granic, poza które UE nie będzie się rozszerzać.
Jak pisze "Rzeczpospolita", Merkel zaznaczyła też, że "nie wszystkie kraje, które tego chcą, zostaną przyjęte do UE". - Negocjacje nie są jednokierunkowym szlakiem. Nie muszą prowadzić wyłącznie do członkostwa - powiedziała kanclerz.
Choć Merkel nie wymieniła nazwy żadnego kraju, jest jasne, że pani kanclerz chodzi głównie o Turcję, która z trudem rozpoczęła negocjacje z Unią oraz o Ukrainę. W kolejce do Unii stoi też kilka krajów byłej Jugosławii z Chorwacją na czele, która rozpoczęła już negocjacje - komentuje "GW".
Podobne głosy nie są w Niemczech nowe. "Berliner Zeitung" opublikował niedawno wywiad z przewodniczącym Komisji ds. UE Bundestagu Matthiasem Wissmannem pod wiele mówiącym tytułem "Późniejsze wejście do UE nie byłoby dramatem". - Chcemy, by Rumunia i Bułgaria pewnego dnia stały się członkami Unii Europejskiej, ale nie mogą one w żadnym wypadku otrzymać ulg z tytułu przystąpienia do UE - powiedział gazecie Wissmann.
Jak przewiduje "GW". takie twarde stanowisko Niemców wobec rozszerzenia spotka się zapewne z oporem Warszawy. Polska jest bowiem europejskim adwokatem Ukrainy i nie daje o tym Niemcom zapomnieć. Lech Kaczyński podczas marcowej wizyty w Berlinie poparł europejskie aspiracje Ukraińców i Gruzinów. - Prosimy o kolejne rozszerzenia - apelował w zeszły wtorek na berlińskim Forum Europejskim premier Kazimierz Marcinkiewicz.