Według agencji Reutera w sobotę jeden z policjantów wyciągnął pistolet, gdy protestujący rzucali w niego plastikowymi butelkami i parasolkami, ale nie oddał strzału. Setki demonstrantów zgromadziły się w okolicy stacji metra Prince Edward, na którą w nocy z 31 sierpnia na 1 września 2019 roku wkroczył specjalny oddział taktyczny hongkońskiej policji. Funkcjonariusze bili tam ludzi pałkami i traktowali ich gazem łzawiącym. W czasie interwencji wyprosili ze stacji dziennikarzy i sanitariuszy. Zajścia z 31 sierpnia stały się jednym z najbardziej kontrowersyjnych wydarzeń w toku trwających od lipca antyrządowych demonstracji. Niektórzy sympatycy ruchu protestu nie uwierzyli w wielokrotne zapewnienia władz, że na stacji nikt nie zginął. Demonstracje zaczęły się od sprzeciwu wobec planów nowelizacji prawa ekstradycyjnego, ale z czasem przerodziły się w większy ruch protestu przeciwko administracji Hongkongu i rosnącej kontroli Pekinu nad tym terytorium. Demonstranci domagają się m.in. demokratycznych wyborów władz Hongkongu. Epidemia koronawirusa w Chinach kontynentalnych i przypadki zakażeń odnotowane w Hongkongu sprawiły, że przez ostatnie kilka tygodni w regionie nie dochodziło do starć. Wcześniej przez wiele miesięcy protesty odbywały się niemal codziennie; policja regularnie używała gazu łzawiącego, gumowych kul i armatek wodnych, a radykalni protestujący - koktajli Mołotowa i fragmentów płytek chodnikowych. Napięcia zaostrzyły się po aresztowaniu w piątek trzech wpływowych działaczy demokratycznych, w tym założyciela krytycznego wobec władz dziennika i dwóch byłych posłów hongkońskiego parlamentu. Zostali oni oskarżeni o udział w nielegalnym zgromadzeniu w związku z protestem z 31 sierpnia. Wszystkich trzech zwolniono za kaucją, a rozprawę zaplanowano na maj.