"Die Welt" chwali sukces Eriki Steinbach
Bez zaangażowania przewodniczącej Związku Wypędzonych (BdV) Eriki Steinbach nie doszłoby do uchwalenia ustawy o berlińskiej placówce poświęconej wysiedleniom - ocenia niemiecki dziennik "Die Welt".
- Ostatecznie powstałoby może wielonarodowe miejsce pamięci i spotkań we Wrocławiu, Strasburgu albo w innym mieście - napisał redaktor naczelny dziennika Thomas Schmid w komentarzu na temat przyjętej w czwartek przez Bundestag ustawy powołującej fundację "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie".
Fundacja ta ma sprawować pieczę nad przyszłą berlińską placówką upamiętniającą przymusowe wysiedlenia z terenów dawnej III Rzeszy.
Według Schmida jeszcze parę lat temu decyzja o utworzeniu takiego ośrodka była nie do pomyślenia.
- Niektórym frywolna wydawała się idea, że wypędzenie Niemców zostanie upamiętnione właśnie w stolicy kraju, który wywołał II wojnę światową i tym samym przysporzył ogromnych cierpień nie tylko Europie i jej żydowskiej społeczności - dodał.
Schmid zauważa, że szczególnie w wielu krajach wschodniej Europy panowało przekonanie, iż Niemcy zmierzają do relatywizacji własnej winy. - Przede wszystkim to, że fundacja "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" jest konsekwencją inicjatywy Związku Wypędzonych, wywołało irytację szczególnie w Polsce. Podejrzewano, że Niemcy niczego nie nauczyli się ze swojej historii" - ocenił komentator.
"Jednakże - podkreśla - co można pomyśleć o narodzie, który nie pozwoliłby na przetrwanie pamięci o wypędzeniach jako bolesnym kolektywnym doświadczeniu? Każdy, kogo to dotknęło, ma prawo - oraz moralnie być może nawet obowiązek - pielęgnować pamięć o tym doświadczeniu".
Według Schmida państwo niemieckie jest wystarczająco dojrzałe, by wystrzegać się "złych pomysłów" w związku z planowaną placówką dokumentacji i informacji o powojennych przymusowych wysiedleniach Niemców.
"Dobrze, że zdecydowano się na Berlin. Miejsce tej pamięci jest w mieście, które było stolicą Niemiec w złych czasach i jest nią w czasach dobrych. Nic nie przemawia za tym, by Widoczny Znak (jak określono go w umowie koalicyjnej) miał stać się przedmiotem nadużyć" - ocenia Schmid.
INTERIA.PL/PAP