Braki są wszędzie - to krótkie stwierdzenie Roberta Habecka, ministra gospodarki, najlepiej oddaje stan panujący w niemieckich firmach i instytucjach pod względem liczby nieobsadzonych miejsc pracy. Habeck wypowiedział je w środę, 25 stycznia na spotkaniu zorganizowanym przez Stowarzyszenie Cyfrowe Bitkom w Berlinie. Zapowiedział jednocześnie przyjęcie szeregu ustaw, które mają poprawić atrakcyjność Niemiec wśród zagranicznych pracowników i zachęcić ich do ubiegania się tutaj o pracę. Jednak frustracja pracodawców, skarżących się na nieobsadzone miejsca pracy, napotyka na rosnące niezadowolenie osób, które przyjechały do Niemiec z konkretnymi kwalifikacjami i od wielu miesięcy bezskutecznie zamierzają je uznać. Do takich osób należy Piotr Szczap, nauczyciel dwóch przedmiotów z 20-letnim stażem pracy i bardzo dobrą znajomością języka niemieckiego. Od lipca 2021 roku stara się o uznanie swoich kwalifikacji w Brandenburgii. Jak dotąd bezskutecznie.- Na początku powiedziano mi, że po złożeniu wymaganych dokumentów otrzymam w ciągu trzech miesięcy odpowiedź - opowiada pan Piotr w rozmowie z DW. - Ten termin ani kolejne nigdy nie zostały dotrzymane. A przecież wszyscy wiedzą, jak bardzo brakuje nauczycieli. Praca za niższą stawkę Pan Piotr skarży się na utrudniony kontakt z urzędnikami w brandenburskim ministerstwie edukacji, a także trudności w uzyskaniu jednoznacznych informacji. Mimo braku uznania kwalifikacji podjął pracę w jednej z brandenburskich szkół jako nauczyciel etyki. Wynagrodzenie, jakie otrzymuje, jest jednak niższe niż nauczyciela z uznanymi kwalifikacjami. - W pewnym momencie zacząłem się nawet zastanawiać, czy nie jest to sposób na zaoszczędzenie pieniędzy przez państwo - mówi Piotr Szczap. Po blisko półtora roku od złożenia wszystkich dokumentów ministerstwo poinformowało, że ze względu na różnice w programie studiów z etyki w Polsce i treści przedmiotu w Brandenburgii pan Piotr nie może uzyskać uznania kwalifikacji. - Jednocześnie przysłano mi propozycje, jak te różnice można "wyrównać". Jest to do zrobienia, ale do tych wniosków można było dojść wcześniej. Przetłumaczony dyplom ukończenia studiów dołączyłem do wniosku o uznanie kwalifikacji już w lipcu 2021 roku - informuje pan Piotr. Ministerstwo Edukacji, Młodzieży i Sportu Brandenburgii na pytanie DW, jak długo trwa proces uznawania kwalifikacji nauczycieli, odpowiada: "Co do zasady można założyć trzymiesięczny czas rozpatrywania wniosku, jeśli dostępne są wszystkie wymagane dokumenty. W indywidualnych przypadkach czas rozpatrywania może być znacznie dłuższy w przypadku szczególnych okoliczności lub z powodu zaangażowania Centralnego Urzędu ds. Szkolnictwa Zagranicznego (ZAB) w Bonn. Nie mamy na to wpływu" - czytamy w informacji przesłanej przez rzeczniczkę ministerstwa. Sytuacja w szkolnictwie jest tymczasem dramatyczna. Tylko w Brandenburgii, według prognozy rządu tego landu, na początku roku szkolnego 2023/24 potrzebnych będzie 1600 nowych nauczycieli, czyli o 23 proc. więcej niż w obecnym roku szkolnym. W całych Niemczech obecnie brakuje zaś ponad 12 tysięcy nauczycieli. Nieprzejrzysty proces Na skomplikowane i czasochłonne procedury uznawania dyplomów skarżą się też przedstawiciele innych zawodów, z którymi rozmawialiśmy. W przypadku Anety Wieczorkowskiej, która w Polsce skończyła m.in. doradztwo psychospołeczne, problemem okazał się brak odpowiednika jej zawodu w Niemczech. Najprostsze okazało się uzyskanie tytułu pracownika socjalnego, jednak dopiero po uzupełnieniu kilku przedmiotów w jednej z berlińskich placówek edukacyjnych. - Nie był to nawet żaden uniwersytet, zwykła szkoła kształcąca w zawodzie. Chodziły ze mną kobiety po studiach pedagogicznych na Uniwersytecie Jagiellońskim i latach praktyki, które musiały uzupełniać przedmioty, żeby móc uzyskać uznanie kwalifikacji - opowiada pani Aneta. - Trwało to wszystko około półtora roku i było absurdalne. W dodatku zamiast magistra uznano nam kwalifikacje na poziomie licencjata. Na jeszcze inne trudności napotkała Aleksandra z Berlina, psycholog z wieloletnim stażem. Zawód ten oficjalnie nie potrzebuje uznania kwalifikacji, ponieważ tytuł psychologa nie jest reglamentowany. - W praktyce jednak, żeby mieć szansę na pracę w Niemczech, trzeba zdobyć jeden z dwóch certyfikatów, co równa się procesowi uznania kwalifikacji - opowiada. Kobieta zdecydowała się na aplikowanie o certyfikat, który na rynku pracy uważany jest za mniej wartościowy, ale czas oczekiwania na niego wynosi 4 miesiące. - Gdybym jednak musiała wyrabiać drugi certyfikat, myślę, że nie spełniłabym wymagań, mimo magistra i studiów podyplomowych na dwóch bardzo wysoko ocenianych tutaj polskich uczelniach - przyznaje Aleksandra. W urzędach bez ciśnienia Sylwia Ammon, rekruterka z Bawarii i autorka bloga "Życie w Niemczech", uważa, że proces uznawania kwalifikacji jest problemem także dla Niemców. - Mieszkam na styku dwóch landów. Regulacje, które obowiązują w jednym, nie zawsze mają zastosowanie w drugim - opowiada w rozmowie z DW. - Do tego system jest całkowicie zakorkowany. Jest mnóstwo ludzi z zagranicy, którzy przywożą ze sobą najróżniejsze dokumenty z całego świata. A urzędnicy nie mają ciśnienia ekonomicznego, żeby szybciej się nimi zająć. Choć na pewno są wyjątki. Według rekruterki samo uznawanie kwalifikacji, traktowane jako przegląd umiejętności, jest dobrym pomysłem. - W praktyce kiepsko to jednak działa - mówi Sylwia Ammon. - Półtora roku oczekiwania na potwierdzenie kwalifikacji to niestety norma. W ostatecznym rozrachunku na pewno opłaca się to zrobić. Trzeba tylko przygotować się na to psychicznie i finansowo. Tymczasem o jak najszybsze reformy zaapelowała do rządu Niemiecka Izba Przemysłowo-Handlowa (DIHK). W przedstawionym pod koniec stycznia br. dokumencie na temat zwiększenia atrakcyjności Niemiec pod względem gospodarczym, DIHK wytyka rządowi, że państwo nie jest wystarczająco zdolne do działania lub nie działa zbyt szybko. Wśród najbardziej problematycznych obszarów znalazły się m.in. biurokratyczne i techniczne (brak cyfryzacji urzędów) trudności w pozyskiwaniu pracowników. Redakcja Deutsche Welle PolskaMonika Stefanek