Demokraci (w bólach) jednoczą się wokół Hillary Clinton
Najważniejsze, najbardziej wpływowe postacie Partii Demokratycznej jednoczą się wokół kandydatury Hillary Clinton. Jeden tylko Bernie Sanders, mimo usilnych namów prezydenta Baracka Obamy, nie chce poprzeć byłej sekretarz stanu.
Wbrew temu, co podaje część mediów i agencji prasowych, Hillary Clinton nie została jeszcze kandydatką Partii Demokratycznej na prezydenta, ani nie uzyskała wymaganej liczby delegatów.
Hillary Clinton zebrała w prawyborach 2202 delegatów, a do nominacji potrzeba ich 2384. Była sekretarz stanu potrzebuje więc jeszcze poparcia niespełna 200 superdelegatów, czyli prominentnych członków partii, niezwiązanych wolą wyborców.
Stanie się tak na konwencji krajowej demokratów w Filadelfii, jednak fakt, że Clinton tych delegatów jeszcze nie ma, pozwala Berniemu Sandersowi oficjalnie pozostawać w grze i walczyć o swoją "polityczną rewolucję".
Jednak niecierpliwy establishment, zaniepokojony coraz lepszymi notowaniami Donalda Trumpa, nie chciał już dłużej czekać.
Po prawyborach w największej pod względem zaludnienia Kalifornii - wygranych przez Clinton - kandydatce poparcia udzieliły trzy bardzo znaczące postacie Partii Demokratycznej: prezydent Barack Obama, wiceprezydent Joe Biden i senator Elizabeth Warren.
Zwłaszcza poparcie Elizabeth Warren jest tu niezwykle znaczące. 66-letnia senator z Massachusetts i profesor Harvardu to kluczowa postać progresywnego, lewicowego skrzydła partii.
Warren długo nie deklarowała swojego poparcia, mimo że zrobili tak niemal wszyscy jej koledzy i koleżanki z Senatu. Nie jest żadną tajemnicą, że dzieli poglądy z Berniem Sandersem. W przeszłości krytykowała Clinton za uleganie wielkim pieniądzom w swojej publicznej działalności. Teraz jednak ją poparła. Od wielu tygodni najostrzej ze wszystkich demokratów atakuje Donalda Trumpa. Prasa spekuluje, że mogłaby zostać kandydatką na wiceprezydenta.
Demokraci stawiają na Clinton - mimo że jest nielubiana w społeczeństwie i mimo że wokół jej politycznej kariery narosło sporo wątpliwości natury etycznej - bo uświadomili sobie, że Donald Trump naprawdę może ich wygonić z Białego Domu.
W tym kontekście podtrzymywanie rywalizacji Clinton-Sanders jest, ich zdaniem, działaniem na korzyść Trumpa. Jak relacjonują dziennikarze, demokraci są przerażeni wizją konwencji krajowej, na której delegaci Berniego Sandersa będą głośno zwalczać Hillary Clinton.
Osamotniony w partii Bernie Sanders wie o tym i traktuje to jako kartę przetargową. 74-letni senator z Vermont, który o realizację swoich postulatów walczy od ponad 30 lat, chce by Partia Demokratyczna zobowiązała się do realizacji jego programu. Wtedy on zgodzi się nie przeprowadzać wewnątrzpartyjnej rebelii, która mogłaby demokratów rozsadzić.
Do negocjacji włączył się nawet prezydent Obama, który przez godzinę, najgrzeczniej i najbardziej dyplomatycznie, jak tylko potrafił, namawiał senatora do wywieszenia białej flagi w starciu z Clinton (tak jak Clinton zrobiła to w 2008 r. tuż po zakończeniu prawyborów). Obama wylewnie dziękował Sandersowi za wprowadzenie do debaty publicznej takich kwestii jak pogłębiające się rozwarstwienie społeczne czy wpływ biznesu na politykę, ale jednocześnie sugerował, że pora odpuścić.
Sam Bernie Sanders w ostatnich tygodniach nie atakuje już ostro Hillary Clinton, a po spotkaniu z prezydentem zadeklarował, że będzie z nią współpracował, by pokonać Donalda Trumpa.
Dalsze losy Sandersa i jego wielkiego ruchu społecznego, zasilanego energią młodych, są przedmiotem licznych spekulacji. Jedni widzą Sandersa w roli kandydata na wiceprezydenta, inni "przyznają mu" tekę sekretarza pracy, jeszcze inni wróżą, że pozostanie trybunem ludowym, przywódcą ruchu protestu przeciwko przywilejom najbogatszych i korporacji.
Nie wiadomo, jak ewentualny sojusz z Clinton przyjęliby ci wyborcy Sandersa, którzy utożsamiają byłą sekretarz stanu ze skorumpowanym, zakłamanym establishmentem. Również sam Sanders podczas debat i wieców utwierdzał swoich zwolenników w takim postrzeganiu Clinton, wytykając jej niejasne związki z finansjerą. Zakopywanie rowu, jaki wyrósł między antystemowym ruchem skupionym wokół Sandersa a establishmentową Clinton będzie bardzo, bardzo trudne.
Ale i Donald Trump ma swoje problemy, jeśli chodzi o jednoczenie republikanów. Poparcia miliardera stanowczo odmówił kandydat z 2012 roku - Mitt Romney, a spiker Izby Reprezentantów, Paul Ryan, który takiego poparcia Trumpowi udzielił, przyznał, że niedawne wypowiedzi Trumpa na temat sędziego o meksykańskich korzeniach miały rasistowski charakter. Paul Ryan zdaje się mówić: może i wystawiamy rasistę, ale lepszy on niż Hillary Clinton.