Bush mógł być ostatnim przywódcą przyjaznym UE
Europa wkrótce uświadomi sobie, że George W. Bush mógł być ostatnim przywódcą USA dbającym o przyjaźń z nią, przedkładającym Europę nad innych partnerów i skorym do udziału we wszystkich europejskich szczytach - pisze "Wall Street Journal".
Amerykański dziennik, nawiązuje do tego, że prezydent USA Barack Obama nie weźmie udziału w szczycie USA-UE w maju w Madrycie. Gazeta przypomina też, że pierwszym posunięciem dyplomatycznym Obamy był zwrot popiersia Winstona Churchilla z Białego Domu brytyjskiemu premierowi Grdonowi Brownowi oraz, że rezygnował on z programu tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach, informując o tym przywódców tych krajów w ostatniej chwili.
Gazeta zastanawia się, czy "Europa nie może zrozumieć aluzji?". "Żaden z ostatnich prezydentów nie dbał mniej o sojusz Ameryki z Europą" (niż Obama) - pisze "WSJ".
Dziennik przyznaje, że zgadza się z decyzją Obamy, jeśli chodzi o szczyt w Hiszpanii. Przekonuje, że w pierwszym roku prezydentury wziął on udział w dwóch takich spotkaniach i mógł odnieść wrażenie, że chodzi w nich tylko o pompę. "Amerykański przywódca ma lepsze rzeczy do roboty, jednak ktoś w Białym domu albo Departamencie Stanu mógł to ogłosić w lepszy sposób" - dodaje "WSJ".
Obniżanie pozycji Europy wynika z racjonalnych kalkulacji. Z punktu widzenia Waszyngtonu wzrastającymi światowymi potęgami są Brazylia, Chiny, Indie i inne kraje azjatyckie - pisze gazeta.
"Specjalne relacje" z Wielką Brytanią i bliskie więzi z krajami Europy Środkowej są nadal kluczowe dla amerykańskiego bezpieczeństwa, ale można je pielęgnować bez Unii Europejskiej - dodaje.
Może być to bolesne otrzeźwienie dla Europejczyków, którzy chwalili wybór Obamy - pisze "WSJ". Ich zaślepienie Obamą zawsze było kwestią przewidywań. Europa sądziła, że to pierwszy współczesny prezydent, który chce, aby Stary Kontynent był równym partnerem w rządzeniu światem. "Nie można powiedzieć, że historia nie ma poczucia ironii" - podsumowuje gazeta.
INTERIA.PL/PAP