Za przemiany płacą ludzie Sierpnia
W odróżnieniu od mego przyjaciela Lecha Wałęsy nie zamierzam oddać legitymacji związku. Nie wypisuję się z "Solidarności" i jestem zdumiony, że on tak zrobi. Moment jubileuszu też nie jest chyba najlepszy na podjęcie takiej decyzji. "Solidarności" trzeba raczej pomóc. Taka demonstracja jest dla mnie niejednoznaczna - chcę to osobiście powiedzieć Lechowi - zapowiada w rozmowie z INTERIA.PL Mieczysław Gil, historyczny szef hutniczej "Solidarności", były przewodniczący Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego.
INTERIA.PL: Jak szybko Nowa Huta poparła strajkujących w Gdańsku robotników?
Poparła, to dużo powiedziane. Raczej - zareagowała. "Ruchawki" zaczęły się około 19-20 sierpnia. Inaczej było na wydziale mechanicznym, na zgniataczu, inaczej na stalowni martenowskiej. Precyzyjnie da się to ustalić na podstawie raportów byłego MSW - agenci szczegółowo donosili, kto kiedy protestował.
Kiedy Pan zaczął wierzyć, że ten strajk może się powieść?
Gdy wybuchły strajki w Gdańsku i Szczecinie, byłem na urlopie w Puszczy Noteckiej. Z Wolnej Europy dowiedziałem się, co się dzieje i by się przekonać na własne oczy, jak wygląda protest, wybrałem się maluchem pod Gdańsk. Okazało się, że rzeczywiście sporo się dzieje, nawet jeśli do samego Gdańska nie udało mi się dojechać. Potem usłyszałem w RWE, że i Huta się rusza. Postanowiłem wracać do zakładu. To był jakiś 22 sierpnia. Od razu poszedłem na stalownię martenowską, gdzie były "przerwy w pracy", jak głosiła wtedy oficjalna propaganda. Już redagowano postulaty. Jeden z kolegów powiedział do mnie: "Co się będziemy męczyć, Mietek nam napisze, bo pracowałem wtedy w redakcji "Głosu Nowej Huty". Nie ukrywam, że chwilę się zastanawiałem, ale powiedziałem: dobra, piszemy. Zaczynałem wierzyć, że to się może udać. Ale kiedy przyniosłem te postulaty do redakcji, sekretarz partii ds. propagandy oświadczył, że nie ma mowy o druku. "Co się tu wpier... , jesteś pracownikiem frontu ideologicznego" - powiedział do mnie. Wróciłem na stalownię i powiedziałem kolegom, że nie ma zgody na druk. Wtedy ci dołączyli do postulatów karteczkę, że mam być ich rzecznikiem. To pomogło - zapada decyzja, że postulaty będą wydrukowane, a ja będę i rzecznikiem, i będę z ramienia "Głosu" odpowiadał za to, co się dzieje w zakładzie.
Cała huta jednak wówczas Gdańska nie poparła...
To prawda. Przychodziły do nas nawet z Wybrzeża wagony z napisami: "Krakowiacy nie Polacy". Jednak im więcej będzie lat upływało. tym więcej i u nas będzie bohaterów. Tymczasem dyrektorzy jeździli po wydziałach huty, obiecywali pieniądze i część osób została tak spacyfikowana.
Pamięta Pan datę wstąpienia do "Solidarności?"
Zrobiłem to tak szybko, jak było to formalnie możliwe. W każdym razie legitymację nr 1 w Hucie mam. To był okres autentycznego entuzjazmu. Potem były, niestety, ciche dyrektywy partyjne, by wchodzić do związku. Należałem wtedy do PZPR. Nie chciałem robić demonstracji i oddałem partyjną legitymację dopiero w marcu 1981 roku, gdy wybrano mnie przewodniczącym Komitetu Robotniczego Hutników. Poza tym było to po wypadkach marcowych w Bydgoszczy - pobiciu działaczy związku przez MO, gdy już raczej nie dawało się godzić takiej przynależności.
Warto było zapisywać się do "Solidarności"?
Nigdy nie miałem co do tego wątpliwości i w odróżnieniu od mego przyjaciela Lecha Wałęsy nie zamierzam oddać legitymacji związku. Nie wypisuję się z "Solidarności" i jestem zdumiony, że on tak zrobi. Moment jubileuszu też nie jest chyba najlepszy na podjęcie takiej decyzji. "Solidarności" trzeba raczej pomóc. Taka demonstracja jest dla mnie niejednoznaczna - chcę to osobiście powiedzieć Lechowi.
Co nam dała "Solidarność"?
Smucę się, że wielu młodych ludzi nie zna odpowiedzi na to pytanie. Przeżyliśmy wtedy przygodę życia - bycia razem, manifestowania. To było coś fenomenalnego, że ludzie się obudzili i wśród tych obudzonych byłem także ja. Ponadto wielu ludziom "S" pokazała zupełnie inny świat - wolność wyboru, wolność dostępu do wielu rzeczy, np. "zakazanej" literatury, Dała nam też oczywiście niepodległość, choć wówczas wielu z nas nie śmiało tego artykułować. A przecież gdy w marcu 1981 roku jechałem maluchem, na własne oczy widziałem sowieckie wojsko koło Niepołomic. Była więc świadomość, że oni się z tym nie godzą. Ludzie się obawiali interwencji ze Wschodu. Kiedy Zanussi kręcił na Rynku Głównym w Krakowie w tym czasie film "Z dalekiego kraju", miałem telefony z Ameryki, że w mieście są sowieckie czołgi. To były atrapy, niemniej satelity USA to wypatrzyły. Biegliśmy wtedy z naszej siedziby na Rynek, by to sprawdzić. Takie były nastroje.
Dlaczego tylu ludzi jest dziś rozczarowanych przemianami w kraju?
Przede wszystkim dlatego, że beneficjentami tych zmian nie są ludzie "Solidarności". Są nimi -często z naruszeniem norm etycznych i prawa - ludzie starego systemu. Oni się uwłaszczyli, przejęli w dużej części polski majątek. Może jakieś 10 procent ludzi "Solidarności" jest tzw. kapitalistami. 90 procent to osoby związane z dawnym systemem. Ludzie widzieli też afery, jak dopuszczono do upadku wielu zakładów. Afery sięgają głęboko - biegną do najważniejszych gabinetów naszego państwa. Ponadto w okresie transformacji utraciliśmy 5 mln miejsc pracy. Stworzyliśmy - tylko 2 mln. A skutki największego w Europie bezrobocia są bardzo dotkliwe. Długotrwałe pozostawanie bez pracy, a z takim już mamy do czynienia, rodzi patologie. A nasi ludzie - tacy jak Kuroń - zaproponowali na bezrobocie zupkę. To o wiele za mało. Widzę skutki bezrobocia w Nowej Hucie, gdzie wcześnie rano bezrobotni pędzą do śmietników, by znaleźć tam coś szybciej niż inni.
Warto w takim razie świętować 25-lecie Sierpnia?
Warto. Tyle że to musi być świętowanie wyważone i o tym będę mówił publicznie w czasie obchodów. Obserwuję bowiem, że może to być uroczystość zarezerwowana tylko dla pewnej grupy ludzi. W programie obchodów - podczas konferencji, jakie zaplanowano, nie zauważyłem niczego o roli świata pracy w owym zwycięstwie. A także o pozycji tych ludzi dzisiaj. A przecież stocznia jest w kiepskiej kondycji, huta także. W hucie zwalnia się ludzi, jej majątek jest, moim zdaniem, grabiony - sprzedawany za bezcen. Posiedzenie rządu, na którym zapadały decyzje o sprzedaży polskich hut, utajniono. Choć to mnie bardzo boli, uważam, że warto świętować to, co było wielkie.
Świętujemy głównie dla Europy, dla świata, a nie dla siebie samych?
Rzeczywiście jest pewien "przechył" w stronę Europy i świata, chyba za bardzo chcemy się im pokazać. Tymczasem i w tym przypadku powraca nasz stały problem: nie umiemy skonsumować zwycięstwa. Zwycięstwo "Solidarności" zostało właściwie roztrwonione. To inni mają z niego większe korzyści. Np. Unia Europejska zyskała, otwierając sobie rynki na Wschód. Poza tym nasza transformacja nie musiała być robiona na zasadzie: rzucamy wszystkich na głęboką wodę i patrzymy, jak kto pływa. Wiele zakładów można było utrzymać, zmodernizować, a nie wszystkie traktować według jednej sztampy. Np. nasi sąsiedzi, Czesi, lepiej sobie poradzili z gospodarką. Poza tym - nie dokończyliśmy dzieła "Solidarności". Mimo to jednak obchody są ważne - bo Polska jest wolna, nie ma u nas sowieckich wojsk, każdy może mówić, co chce.
Czemu zatem niektórzy ludzie Sierpnia nie chcą uczestniczyć w oficjalnych obchodach?
Właśnie z powodu kosztów transformacji i nieklarownej sytuacji etycznej i moralnej, w jakiej się znajdujemy, m.in. nierozliczenia postkomunistów, aferzystów, ograniczonej lustracji.
Kto najbardziej zapłacił za te przemiany?
Niestety, właśnie ludzie pracy. Ci, którzy byli solą Sierpnia. Wielu pracuje za grosze, część jest bezrobotna. Także w tych warunkach jestem zdumiony, że Lech Wałęsa zaprasza na swe imieniny np. Kwaśniewskiego. Z przyjaciółmi ze związku, ze stoczni też wypadałoby się spotkać...
Spełniły się Pana marzenia z tamtych lat?
Nie. Przede wszystkim z dwóch powodów. Zabrakło tej tak ważnej w roku 1980 i 81 etyki "Solidarności". I za to winę ponosi także wielu jej działaczy. Dla mnie było np. szokiem, że Zbyszek Bujak potrafił na imieninach pani Kiszczakowej licytować związkową legitymację. Dziś z kolei obserwujemy na scenie politycznej to, co robi Władek Frasyniuk. Ponadto nie tak wyobrażałem sobie nasz rozwój gospodarczy - sądziłem, że szansa dla polskiej przedsiębiorczości będzie znacznie większa. Niewielu ma kapitał, wielu jest tylko wyrobnikami. Mimo to cieszę się, że przeżyłem tak wielkie rzeczy.