Wyprawy wysokogórskie. "W Himalaje może jechać każdy"
Jeszcze w latach 90., by udać się na wyprawę wysokogórską, należało spełnić szereg wymagań. Teoretyzując - dziś wystarczą pieniądze i chęci. Co spowodowało tę zmianę i czy obecnie do wypadków dochodzi częściej niż w poprzednich dekadach, pytaliśmy Marcina Zwolińskiego, członka Zarządu Polskiego Związku Alpinizmu.

Olek Ostrowski pozostał w górach na zawsze. Jak poinformowała w poniedziałek Fundacja Wspierania Polskiego Alpinizmu im. Jerzego Kukuczki, poszukiwania zostały zakończone i ze względu na warunki pogodowe nie będę wznawiane.
Przed dwoma laty cała Polska śledziła z zapartym tchem poszukiwania 27-letniego Tomasza Kowalskiego i bardzo doświadczonego 58-latka Macieja Berbeki. Obaj wraz z Adamem Bieleckim i Arturem Małkiem zdobyli Broad Peak. Z wyprawy powrócili tyko Małek i Bielecki. Spoglądając na ostatnią dekadę wysokogórskich wypraw, okazuje się, że nie są to odosobnione przypadki.
- Dosłownie kilka dni przed wypadkiem Olka Ostrowskiego, Kinga Baranowska weszła na szczyt Gasherbrum II, swój dziewiąty ośmiotysięcznik (ten sam, który próbowali zdobyć Ostrowski i Śnigórski), a Andrzej Bargiel zjechał jako pierwszy człowiek na świecie na nartach z Broad Peak. Te wydarzenia miały w mediach nieporównywalnie mniejszy wydźwięk niż ostatnia tragedia - wskazuje Marcin Zwoliński.
- Przypominam o tym, by pokazać, że sukcesów jest naprawdę sporo. Jednak dramatyczne wydarzenia są "bardziej medialne". Media relacjonują poszukiwania, ten proces trwa, dlatego mamy wrażenie, że skala wypadków jest duża - mówi Interii Zwoliński.
- Rzeczywistość jest taka, że liczba osób działających w wysokich górach wzrasta, stąd proporcjonalnie rośnie również liczba wypadków. Dlatego w ogólnym odbiorze możemy odnieść wrażenie, że do wypadków dochodzi ostatnimi czasy częściej, niż miało to miejsce kiedyś - wyjaśnia.
"To było jak drabina"
Kiedyś - czyli jeszcze przed dwudziestu kilku laty - zorganizowanie podobnej wyprawy było o wiele trudniejsze.
- Do lat 90. z racji trudności jakie stanowiła sama podróż za granicę - zdobycie niezbędnego sprzętu, czy odpowiedniej liczby dewiz - możliwość organizowania takich wyjazdów była znacznie mniejsza, a wymagania w stosunku do alpinistów większe - opowiada Zwoliński.
- Każdy, kto zamarzył o podobnej wyprawie, musiał przejść system szkoleń w ramach Polskiego Związku Alpinizmu i dopiero po ich zakończeniu był dopuszczany przez Zarząd PZA do wyjazdu w góry najwyższe. Należało więc spełnić szereg wymagań - przejść szkolenia letnie i zimowe, najpierw w Tatrach, potem w górach typu alpejskiego i jeszcze wyższych - opowiada nasz rozmówca.
- To było jak drabina, po której każdy powoli się wspinał, zdobywając niezbędne doświadczenie i nabierając kolejnych umiejętności - dodaje.
- Teraz w Himalaje może jechać każdy, pod warunkiem, że ma chęci i pieniądze, bo zorganizowanie wyprawy jest kosztowne - wskazuje.
Zapłacisz, agencja wszystko zorganizuje
O jakich sumach mowa? Kilkadziesiąt tysięcy dolarów, w zależności od zdobywanego szczytu i szczegółów wyprawy: ilu liczy uczestników, jak duża jest karawana, ilu mamy przewodników, ilu szerpów (tragarze wysokogórscy, dostarczający ładunki w te miejsca, gdzie tradycyjny transport nie jest w stanie dotrzeć), czy wyprawa musi być wyposażona w butle tlenowe itd. Na popularny Mount Everest można wyjść za ok. 45 tys. dolarów - wynika z ofert organizatorów zamieszczonych w internecie.
- Najpierw należy wykupić pozwolenie na atakowanie konkretnego szczytu. Agencje, które się tym zajmują zapewniają również szeroki wachlarz usług - od bardzo prostych po niezwykle rozbudowane. Możemy wykupić sobie pozwolenie na atak szczytu w danym terminie i resztę wyprawy zorganizować na własną rękę, ale możemy też zapłacić za pakiet rozszerzony, który zapewnia nam np. transport śmigłowcem do bazy. Przy takiej ofercie wszystko jest przygotowane - łącznie z ekwipunkiem, tragarzami i przewodnikiem - tłumaczy nasz rozmówca.
Mówiąc w pewnym uproszczeniu: w sytuacji, kiedy to agencja zajmuje się całą organizacją wyprawy, a my tylko wysyłamy przelew - mówimy o wyprawach komercyjnych.

"Wyprawy rzadsze i bardziej cenione"
Drugi typ to wyprawy sportowe. Zazwyczaj organizuje się je, by zrealizować pewne pionierskie cele: zdobyć szczyt po raz pierwszy, wyznaczyć nową drogę, powtórzyć trudną, czy podjąć próbę zimowego wejścia na szczyt już zdobyty. W ich przypadku, doświadczeni uczestnicy działają z reguły na własną rękę przy znacznie mniejszym wsparciu agencji.
- Sami wszystko organizujemy. Z reguły są to wyprawy mniejsze, a my jesteśmy zdani na własne umiejętności, wiedzę i doświadczenie - mówi Zwoliński.
- Takie wyprawy są rzadsze i bardzo cenione w świecie Polskiego Związku Alpinizmu - dodaje. Jak mówi, jeśli chodzi o Mont Everest na jedną wyprawę sportową przypada znacznie więcej komercyjnych.
Czynników, które mogą zwieść podczas wspinaczki jest wiele, najniebezpieczniejszym przeciwnikiem jest jednak zmienna pogoda oraz przecenienie własnych umiejętności.
- Przed wyprawą w najwyższe góry, każdy w musi ocenić w sposób racjonalny, czy jest w stanie podołać wyzwaniu. Kiedy jedziemy samochodem musimy stwierdzić, czy w danych warunkach możemy jechać szybciej - bo pozwalają na to przepisy, mamy doświadczenie, umiejętności, oraz techniczne możliwości naszego samochodu - podobnie jest z wyprawami - tłumaczy.