Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Wracamy do gagów

Ja widzę w Polsce poważne niebezpieczeństwo odrodzenia się komunizmu. Uważam całkowicie serio, że pewnego dnia możemy obudzić się w strukturze, w której zabronią nam myśleć, a na pewno te myśli publicznie wyrażać - uważa Józef Gębski, reżyser filmowy, dokumentalista, twórca komedii "Filip z konopi" i "Smażalnia story".

/RMF

Krzysztof Lubczyński: Jaki jest pański pogląd na przyczyny upadku polskiego kina na początku lat 90-tych?

Józef Gębski: To nie pogląd, ale empiryczna wiedza. W 1989 roku 80 procent polskich kin przeszło w ręce koncernów Warner Brothers, United Artists i Paramount. Zrobili to filmowcy na własną zgubę. Zwolennikom kina artystycznego został Gutek-Film i Kino Iluzjon. Nawet Wajda, który sprzyjał prywatyzacji kin padł jej ofiarą, bo jego film "Pierścionek z orłem w koronie" znalazł się z bardzo wąskim rozpowszechnianiu.

Dlaczego tak się stało?

Choćby dlatego, że właściciele sprywatyzowanych kin dostali w prezencie wakacje podatkowe. Kiedy napisał o tym znany krytyk i filmolog Jerzy Płażewski, dostał bardzo po nosie i spotkał się z ostracyzmem odpowiednich kręgów. Moja studentka zrobiła o tym dokumentalną pracę dyplomową. Temu prostytuowaniu się kina sprzyja także część prasy filmowej. Tygodnik "Wprost" wyraził pogląd, że widz polski kocha tych Warner Brothers, a nie filmy Wajdy. Skutek tego jest taki, że od 17 lat trwa niezmiennie zalew amerykańskiego filmowego recyclingu, który serwują nam na tony.

Czy ta amerykanizacja dotyczy tylko Polski?

Niszczenie kina artystycznego to nie tylko nasz przypadek. Komercja zawsze i wszędzie zaciekle nienawidzi artyzmu. W Paryżu ukazała się niedawno książka pt. "Czarna księga kina francuskiego", której autorzy napisali o tych, którzy zdradzili francuskie kino i poszli na lep telewizji. Książka napisana jest w tonie - ci i ci się skurwili. Dla mnie cezurą w dziejach kina nie jest moment wynalezienia filmu dźwiękowego, lecz czas na początku lat 50., gdy kino zaczęło przestawać być zjawiskiem społecznym i artystycznym, a zaczęło stawać się narzędziem dziennikarstwa telewizyjnego.

To znaczy?

Telewizja odrzuciła twórców, ma tylko PR, dziennikarzy. To pokazuje przepaść jaka powstała między niegdysiejszym a obecnym kinem. Dawną funkcję kina, jako zjawiska intelektualnego i artystycznego zamordowała telewizja, ze swoimi możliwościami technologicznymi. Ona stworzyła totalnie odmienny język komunikacji w miejsce języka artystycznego. Wyświetla tylko "formaty" czyli programy oparte o gotowe szablony.

Przemawia przez pana lewicowiec...

Prawicowcem nie jestem, ale lewicowcem też nie. Jestem intelektualistą. Tocqueville zdefiniował to tak, że intelektualista musi być zawsze na "nie", a że to jest nieodłącznie związane z lewicowością, to nie moja wina. Teraz też jestem na "nie". Uważam również, że artysta nie powinien wyłączać się z życia publicznego, lecz powinien ostrzegać przed rysującymi się niebezpieczeństwami.

Przed jakimi niebezpieczeństwami?

Ja widzę w Polsce poważne niebezpieczeństwo odrodzenia się komunizmu. Uważam całkowicie serio, że pewnego dnia możemy obudzić się w strukturze, w której zabronią nam myśleć, a na pewno te myśli publicznie wyrażać. Nasze poglądy będą się zgadzać z tymi wygłaszanymi w telewizji. To było marzeniem... Gierka.

W latach 70. był pan nieustannie obecny w prasie filmowej, wspólnie z Antonim Halorem. Co się stało potem z waszym duetem?

Antek Halor żyje sobie na Śląsku i robi swoje. Kiedyś Śląsk był centrum kraju, dziś patrzymy na Kielce. Ja po rozmaitych perypetiach, po zaistnieniu w fabule zostałem w warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych na Chełmskiej. To był cudowny okres w kinie polskim, które było wtedy bardzo rozpędzone, w rozkwicie, a cenzura dbała tylko o to, by nie atakować sojuszu z ZSRR, kierowniczej roli PZPR oraz Kościoła.

A potem co się z panem działo?

Koncentrowałem się na dokumencie, ponieważ poprzez film dokumentalny o wiele pełniej można było dokumentować Polskę. 95 procent tych filmów pokazywało Polskę taką, jaka była naprawdę, a tylko kilka procent to były robótki propagandowe na zamówienie. I chcę uczciwie przypomnieć, że "Człowiek z marmuru" Wajdy czy - później - dokumentalne filmy o "Solidarności"- powstawały w PRL za państwowe pieniądze. Na naszych taśmach jest wszystko. A to działo się ramach normalnego mecenatu państwa.

Jaką tematyką się pan zajął?

Przez lata zajmowałem się najrozmaitszymi tematami, społecznymi, historycznymi. W pewnym momencie, już w połowie lat 80. pojechałem do Związku Radzieckiego. Za Irkuckiem, we wsi Wierszyna odnalazłem około 700 osób pochodzenia polskiego, mówiących dziwną polszczyzną. I nakręciłem o nich film "Sybiracy", za który dostałem Srebrnego Lajkonika na Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Krakowie. Od tego czasu zaczęła się moja długa przygoda z Polakami żyjącymi na Wschodzie, m.in. w Kazachstanie. Konsekwencją tych peregrynacji, do Workuty, na Kołymę, do Magadanu, był mój sztandarowy film "Z Archipelagu Gułag", panorama zamrożonego Narodu.

Co było dalej?

W 1991 roku, wraz z grupą niedobitków polskiej kinematografii założyliśmy studio filmowe "Kronika", z zamysłem kręcenia kronik do archiwów. Wtedy to przydarzyło mi się kręcenie ekshumacji grobów katyńskich. Przez ponad trzy tygodnie prawie nie wychodziłem z kamerą z tych rowów. Przez kilka lat zostałem, jako dokumentalista, zanurzony po szyję w tej tematyce polskiej na Wschodzie. Było to dla mnie wstrząsające doświadczenia, także osobiste, o którym mógłbym długo opowiadać.

O czym?

Między innymi o tym, że odpowiedzialność za ukrywanie prawdy o Katyniu, to nie tylko dzieło Rosjan, ale także byłych aliantów. Oni także manipulowali tymi zwłokami i wcale nie są święci. Casus profesora Janusza Zawodnego, którego wyrzucono z amerykańskiego uniwersytetu za książkę o mordzie katyńskim, to tylko jeden przykład. Teraz robię film o Katyniu, ale już ostatni, będący próbą syntezy tego tematu. Chcę się już z nim definitywnie rozstać, bo stałem się jakby grabarzem i notorycznym żałobnikiem w chórze. Chcę więc wrócić do komedii, do gagów, bo humor jest jedynym lekarstwem na melancholię. Komedia jest najcudowniejszym przejawem życia, choć rodzi się z goryczy, jak u Gombrowicza i Witkacego. Wszystko jest już tylko komedią - to moja dewiza. Munk mnie tego nauczył.

Kiedy pan założył swoją szkołę filmową?

W 1993 roku, właśnie po wspomnianym wcześniej rozwaleniu polskiej kinematografii. Nie należałem do beneficjentów pod skrzydłami "Solidarności", więc założyłem z kolegami Akademię Filmu i Telewizji przy Chełmskiej. Dawna wytwórnia polskich filmów przedstawiała wtedy obraz nędzy i rozpaczy. Tam wtedy wszystko było do wynajęcia, więc wynajmowano lokale na hurtownię win, magazyny i tak dalej. Wynajęliśmy pokój na szkołę filmową. Próbowaliśmy w tej Akademii ożywić ideę polskiego kina, ale bez skutku, bo już wtedy odmóżdżenie młodej widowni, amerykanizacja jej gustów, szybko postępowały, szybciej niż pamięć o Szkole Polskiego Kina. Wojna o renesans polskiego kina jest na razie raczej przegrana, ale próbuję służyć im jako kopalina prehistoryczna, odkopany dinozaur. Będzie neorenesans. Wierzę w to. Komedia zbawi świat.

Czyli dla kina w dawnym duchu nie ma już ocalenia?

Takie kino próbuje robić we Francji n.p. Jean Luc Godard, w Anglii Peter Greeneway, w Niemczech Zbigniew Rybczyński, a w Polsce chciałbym je robić ja. Kino palimpsetowe. Szansę upatruję w technice cyfrowej, numerycznej, której stałem się entuzjastą. Kino cyfrowe jest próbą odpowiedzi artystów na fakt, że dziś prawie każdy człowiek, nawet skromnie zarabiający, może mieć kamerę, filmuje nią wycieczki, śluby, wesela, pogrzeby i... Proszę o uśmiech. Taka kamera daje nieprawdopodobne możliwości stworzenia nowego języka.

Wspomniał pan o powrocie do komedii? Jaką komedię chciałby Pan zrobić? Oczywiście, że marzę o powrocie do komedii. Chciałbym by to było nawiązanie do moich komedii sprzed lat, do "Filipa z konopi" czy do pierwszej komedii o stanie wojennym, czyli "Smażalni story". Może była by to synteza PRL i III RP? Najwyższy czas. Mówiłem wcześniej o Katyniu. Otóż może zabrzmi to jak herezja, ale uważam, że powinna powstać komedia, gorzka komedia o Katyniu. Benigni zrobił komedię o Holocauście i o wojnie w Iraku. Komizm bowiem nie jest deprecjonowaniem tragedii, ale pokazaniem jej w bogatszym świetle. Jestem w każdym razie zwolennikiem komedii sytuacyjnej, opartej na gagach, chaplinowskiej, a nie romantycznej. W komedii, w ironii, zawarty jest sens życia. Chcę robić taką komedię, bo podejrzewam, że patrzy na mnie z nieba mój mistrz, Jacques Tati i mówi do mnie: "Józek, do roboty, zapierdalaj". Tak, jestem z Gombrowicza, Witkacego, Mrożka i Munka.

MWMedia

Zobacz także