"Wiem o wielu dziwnych sprawach"
Kto się boi Jacka Kurskiego? Ze słów jego samego w Kontrwywiadzie Kamila Durczoka w RMF FM wynika, że bać się go powinni niemal wszyscy.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie postanowiła dziś wszcząć formalne śledztwo w sprawie "afery billboardowej", czyli ujawnionej przez Kurskiego sprawy rzekomego finansowania kampanii prezydenckiej Donalda Tuska przez PZU.
Kamil Durczok: "Jestem przekonany, że Kurski wie, co mówi" - to cytat z Jarosława Kaczyńskiego w "Dzienniku". Czy pan informował prezesa PiS-u o tych swoich podejrzeniach przed programem w TVN?
Jacek Kurski: Pośrednio. Mówiłem o tym w dyskusji na radzie politycznej PiS-u, chyba na początku kwietnia. Prezes był obecny, ale nie ma obowiązku słuchać...
Jacka Kurskiego?
Prostych posłów. Jest człowiekiem wybitnym, nie musi wszystkich słuchać, więc trudno powiedzieć, czy można to uznać za poinformowanie prezesa.
Wiadomo, co pan mówił, nie bardzo wiadomo, dlaczego teraz, skoro tę wiedzę miał pan wcześniej?
Wtedy mówił mi o tym jeden świadek. Po tym, jak się wypowiedziałem na radzie politycznej - drugi, a w ostatnim czasie jeszcze kolejnych dwóch poważnych ludzi potwierdziło mi ten mechanizm, który z pewnością jest prawdziwy. Czy pan nie pamięta, czy słuchacze nie pamiętają, jak pewnego sierpniowego poranka w zeszłym roku obudziliśmy się w innym kraju? Pojawiło się nagle 10-12 tys. billboardów, znaczy liczba tak gigantyczna, że Donald Tusk wisiał po prostu wszędzie. Powstał taki dowcip, że jeśli ktoś w jakimś mieście się znajdzie i nie może trafić do dworca, to dostanie informacje: pojedzie pan trzy Tuski prosto, dwa w lewo i jest pan na dworcu. To był tak nokautujący obraz.
Słyszeliśmy tę historię, plakatów też było dużo, ale wracając do daty, w której pan ujawnia całą sprawę. To jednak jest trochę tak, że pan - jako osoba ponadprzeciętnie znająca prawo - powinien wiedzieć, że pierwszym momencie, w którym ma podejrzenie, że ktoś popełnił przestępstwo, że jest jakaś nieprawidłowość, należy zawiadomić stosowne służby. A tymczasem, w świetle tego, co pan przed chwilą powiedział, wychodzi na to, że prowadził pan jakieś prywatne śledztwo.
A to sobie pan przeczy, bo przed chwilą radio zacytowało "Gazetę Wyborczą", w której umorzono śledztwo po tym, jak powziąłem tego typu informacje i to też jest źle. Jest źle, jak coś robię i jest źle, jak coś nie robię. To nie tak. Po prostu wiem o wielu dziwnych sprawach. Tu zareagowałem na to, że nagle okazało się, że SLD i PO są bardzo zainteresowane utrzymaniem status quo w PZU, w spółce, która jest klejnotem polskim, która jest od wielu lat drenowana finansowo i wykorzystywana przez różne układy. Wtedy mi się przypomniało, jaki w tym interes mogą mieć różni politycy. Z jednej strony nabierałem uzasadnionych podejrzeń, z drugiej strony był moment, który katalizował wypowiedzenie tych słów.
Ale jak się przyjrzeć tym zarzutom, które pan postawił, to wszystko średnio się zgadza. Sztab nie współpracował ani z jedną, ani z drugą agencją, które pan wymieniał. PZU na kampanię "Stop wariatom drogowym", bo taka zdaje się była ostateczna wersja, wydała nie 50 mln zł, a 15 mln zł, billboardy kosztowały trochę ponad 3 mln, nikt niczego nie wycofał z tych billboardów po protestach Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Pytanie, czy wiarygodne jest to, co pan mówi?
To jest sytuacja zdiagnozowana przez obrońców tego układu. Czy tak było, jak pan mówi, to się dopiero okaże. Pamiętam już taką historię, kiedy potem się wszystko okazało, że było inaczej.
Myśli pan, że szefowa marketingu w PZU może kłamać, podając takie kwoty, na które są z pewnością potwierdzenia w dokumentach?
Oczywiście, że może kłamać. Mój błąd polegał na tym, że się pochwaliłem tą wiedzą na początku kwietnia i dałem mnóstwo czasu ludziom na zniszczenie dokumentacji. Ale jestem przekonany, że ludzie w PZU przestaną się bać tego straszliwego układu, który go tam dołował i niszczył, i będą mówić prawdę. Im dłużej to śledztwo będzie trwało i się rozwijało, tym sprawa będzie się wyjaśnić. Czy pan podejrzewa, że pod moim wpływem i kontrolą jest Fundacja Batorego, która już w tym raporcie powyborczym stwierdziła, że nie wierzy w podaną przez sztab Donalda Tuska liczbę 4 tys. billboardów; uważa, że musiało ich być co najmniej 2 razy więcej. Czy pan wie, że liderzy PO mówili w sierpniu i wrześniu w gazetach, że wydali w sierpniu i wrześniu na billboardy kwotę 2 mln złotych. Za taką sumę można sobie powiesić format dwa na pięć 1300-1400 billboradów na dwa miesiące.
Nie wiem, ile można kupić billboardów za 2 miliony, ale ja się zastanawiam, czy to wszystko dlatego, że nowy prezes PZU - delikatnie mówiąc - nie ma dobrej prasy.
Zarzuty wobec pana Netzla trzeba wyjaśnić. Zawsze trzeba przyjąć poprawkę, że to może być czarny PR.
Czy pan wiedział o tej nominacji szybciej niż wiceminister skarbu?
Jest prawdą, że trwała wtedy komisja skarbu i pan wiceminister Szałamacha, który był na komisji...
... powiedział, że nowego prezesa poznamy do końca tygodnia, a Jacek Kurski wstał z komórką w ręku i zawołał, a ja już wiem, kim jest nowy prezes.
To jest robienie ze mnie dzieciaka, że wstałem i entuzjastycznie powiedziałem coś. A ja poinformowałem po godzinie - zresztą, czekając grzecznie na głos - że według moich informacji powołany został już prezes. Było to bardzo kulturalnie, a nie na takich zasadach, jak próbuje się ze mnie zrobić wariata w "Gazecie Wyborczej". Wszystkie te rzeczy podtrzymuję, one były prawdą. Czy pan np. wie, że w Gdańsku sprzedano - pan przytoczył na początku te trzy sprawy w Gdańsku - firmę Neptun Film za dwadzieścia parę milionów złotych i dlatego kierowałem doniesienie do prokuratury, bo według mnie ta firma, czyli kilkadziesiąt kin na północy Polski, jest warta znacznie więcej, 2-3 razy więcej. "Gazeta Wyborcza" - ta sama, która próbuje dziś robić ze mnie narwańca - poinformowała jakieś 3 tygodnie temu, że rzeczywiście developer chce sprzedać te kina za ok. 80 mln; że Kurski miał rację. Tylko, że sprawa została umorzona. Na tym polega tragizm, że Polskę rozkradziono zgodnie z prawem. W tej sytuacji jest podobnie. Jestem przekonany, że taki mechanizm istniał. A chociażby sprawa pana Kawalca. Tych spraw jest mnóstwo.
Czas się kończy, bardzo żałuję, że nie mogę zapytać pana jak strasznym jest pan człowiekiem. Dziś przeczytałem, że Andrzej Zarębski wycofał swój komentarz do artykułu w "Gazecie Wyborczej", bo ponoć pan straszył jego rodzinę.
Jak bardzo ten potworny układ boi się i szuka prowokacji na mnie, pokazuje wczorajsza scena na lotnisku w Gdańsku, gdzie miałem lecieć do Warszawy. Spotkałem tam po raz drugi w życiu pana Netzla Parę sekund później facet, który przechodził obok z plecakiem, wyciągnął profesjonalną kamerę i nakręcił film, jak ja się witam.
Dziękuję za rozmowę.