"Solidarność" jak wyrzut sumienia
Mam wrażenie, że znacząca część społeczeństwa boi się, że Wałęsa, Bujak albo Frasyniuk wypomni jej mniejszą aktywność w Sierpniu 1980. Nie rozumiem też, dlaczego przy okazji wielkich obchodów próbujemy fałszować swoją własną historię i pluć na coś, za co szanują nas ludzie na świecie - mówi w rozmowie z INTERIA.PL Władysław Frasyniuk, jeden z dawnych liderów "Solidarności".
INTERIA.PL: Obchody rocznicy Sierpnia 1980 zajmują głównie elity, zwykli ludzi przechodzą obok tej daty obojętnie, dlaczego tak się dzieje?
Władysław Frasyniuk: Mam wrażenie, że organizujemy 25. rocznicę Sierpnia o 10 lat za wcześnie. Cały czas się szczypię i nie mogę zrozumieć, dlaczego jest tyle kontrowersji i tyle niechęci wokół "Solidarności", dlaczego nie ma pozytywnej legendy? Otóż, chcę powiedzieć - zwłaszcza młodym ludziom - że są dwa systemy wartości, do których mogą się odwołać. Pierwszy to Sierpień i wartości, które legły u jego podstaw: przyzwoitość, otwartość, tolerancja, dialog, społeczeństwo obywatelskie. A drugi to tradycja postkomunistyczna i taki system wartości. W historii państwa polskiego większość powstań przegrywaliśmy, łatwo świętować bohaterów, którzy zginęli na barykadach. Są dwa wygrane powstania - Wielkopolskie i to "Solidarności". Założę się, że gdyby zrobić sondaż na stronach INTERIA.PL, pytając, kto pamięta nazwiska powstańców wielkopolskich, odpowiedź brzmiałaby - prawie nikt. A my żyjemy, stanowimy wyrzut sumienia, jak zwykle w każdych rewolucjach, powstaniach, mniejszość społeczeństwa uczestniczy w nich czynnie i ta mniejszość później przez lata jest wyrzutem sumienia. Co prawda moja mniejszość zrobiła wszystko, żeby powiedzieć - "Solidarność" jest wasza, to my - wszyscy, Polacy, powinniśmy być z niej dumni. Mam wrażenie, że znacząca część społeczeństwa cały czas boi się, że Wałęsa, Bujak albo Frasyniuk wypomni tej większości na przykład mniejszą aktywność.
Ile racji jest w tym, że robotnicy byli pierwszymi ofiarami rewolucji, którą sami rozpoczęli?
Ci, którzy mówią, że polscy robotnicy są pierwszymi ofiarami zwycięstwa "Solidarności", mówią nieprawdę. To mówią ci, którzy nadal kurczowo bronią skansenu polskiej gospodarki. Powstały nowe, nowocześniejsze miejsca pracy. Jestem przekonany, że zwycięstwo "Solidarności" stworzyło nam możliwość stworzenia sobie własnego miejsca pracy, a przynajmniej dało nam możliwość większego wpływu na losy naszych rodzin.
Jesteśmy świadkami sporów między dawnymi twórcami "Solidarności", patrzymy na organizowane równolegle obchody powstania "niesprzedanego" związku. Znów pokazujemy światu nasze polskie piekiełko?
Starzejemy się i - moim zdaniem - do głosu dochodzą niespełnione ambicje. Rozumiałem 25 lat temu rywalizację między Anną Walentynowicz, Andrzejem Gwiazdą a Lechem Wałęsą. Andrzej Gwiazda nawet uczestniczył w wyborach i starał się zostać przewodniczącym "Solidarności", ale przegrał. Rozumiem spór, który może się toczyć w rodzinie wielkiej "Solidarności". Ale jednego nie jestem w stanie zrozumieć - dlaczego przy okazji próbujemy fałszować swoją własną historię i pluć na coś, za co szanują nas ludzie na świecie.
Czy stoczniowcy powinni mieć możliwość złożenia kwiatów pod bramą stoczni 31 sierpnia?
To jest awantura w rodzinie, a jej nikt nie jest w stanie zrozumieć. Nie wiem, dlaczego stoczniowcy nie mogą złożyć kwiatów 31 sierpnia pod bramą stoczni. Rozumiem, że mogą mieć pretensje i żal do Lecha Wałęsy, że w dzisiejszym pokoleniu nie narodził się nowy Wałęsa. Nie pojmuję jednak tego sporu w rodzinie. Lech Wałęsa jest najwybitniejszym stoczniowcem na świecie i myślę, że w Polsce brakuje takiej zwykłej zawodowej solidarności.
Czy tego typu konferencje jak "Od Solidarności do wolności" są potrzebne?
Muszą być takie konferencje, bo Polacy potrzebują zobaczyć się w lustrze wielkich i możnych tego świata. Jak przyjeżdża Bono i wyciąga flagę "Solidarności", to ci sami młodzi ludzie, którzy mówią, że mają gdzieś Sierpień, ubierają biało-czerwone koszulki, żeby zamanifestować tę wspaniałą polską "Solidarność". Jak przyjechał Jean-Michelle Jarre, szczypałem się, bo on wypowiadał się jak profesor politologii znanej uczelni, a to muzyk, który opowiadał o "Solidarności" z niebywałym szacunkiem. Myślę, że takie konferencje pozwalają nam przywrócić poczucie własnej godności i wartości. My, Polacy, nie jesteśmy ani postkomunistyczni, ani postsolidarnościowi - jesteśmy postniewolniczy. Mamy mentalność niewolnika i tej mentalności, tej degeneracji biedą i cierpieniem potrzebny jest szacunek świata.