Przemysław Marzec i Jan Mikruta gośćmi Faktów RMF FM
Przemysław Marzec i Jan Mikruta, byli specjalnymi wysłannikami radia RMF FM do Pakistanu. Wczoraj wrócili do Polski.
Tomasz Skory: Cieszycie się, bo te uśmiechnięte twarze świadczą o tym bardzo wyraziście, że już nie jesteście w Pakistanie.
Przemysław Marzec: Cieszymy się, ale jest zimno, to pierwsze wrażenie, kiedy wysiądzie się z samolotu.
Jan Mikruta: No tak. Półtora miesiąca w temperaturze bardzo, ale to bardzo wysokiej.
Tomasz Skory: Czy czuliście się zagrożeni fizycznie, będąc w Pakistanie, że coś wam grozi?
Jan Mikruta: No może nie permanentnie, ale chwile takiego zagrożenia na pewno były. Byliśmy w Peszawarze, to jest bastion fundamentalizmu pakistańskiego, bezpośrednio po tym, jak rozpoczęły się amerykańskie naloty na pozycje Al- Kaidy. Wtedy po raz pierwszy zetknęliśmy się z niesympatycznymi zachowaniami.
Tomasz Skory: Niesympatycznymi, to znaczy?
Jan Mikruta: Wygrażanie tuż przed twarzą, rzucanie kamieniami pod nogi. My mieliśmy jeszcze szczęście, bo przynajmniej w nas nie rzucano. Były jednak takie ekipy radiowe i telewizyjne, które regularnie obrzucano kamieniami.
Przemysław Marzec: Myślę, że żaden człowiek z Europy, który trafia do Azji, do Pakistanu, nie może czuć się bezpiecznie kiedy widzi ludzi chodzących z bronią. Tam broń, to normalna rzecz.
Tomasz Skory: Czy ten stosunek Pakistańczyków do Europejczyków, do ludzi Zachodu zmienił się, kiedy zaczęto bombardować sąsiedni Afganistan, czy był taki sam?
Jan Mikruta: Zmienił się zdecydowanie, bo do momentu rozpoczęcia nalotów odbywały się manifestacje antyamerykańskie, manifestacje poparcia dla bin Ladena. Potem ta wojna nagle się zaczęła. Całe szczęście ludzie nadal tylko krzyczeli, że będą walczyć. Nie doszło do powstania, o którym mówiło się, że na pewno będzie. W każdym razie nastroje zdecydowanie robiły się coraz bardziej negatywne.
Przemysław Marzec: Ja pamiętam rozmowę, którą przeprowadziliśmy tuż po tym, jak rozpoczęły się naloty. Na ulicach Islamabadu rozmawialiśmy ze zwykłym sprzedawcą. W tym momencie nawet nie pamiętamy, co sprzedawał. W każdym razie pytaliśmy go, co czuje, kiedy spadają bomby na Afganistan. On odpowiedział bardzo spokojnym głosem: "Allah dał mi prezent. Dał mi możliwość prowadzenia świętej wojny." Wtedy zapytaliśmy go, czy chce nas zabić. On odpowiedział: "Nie. Będę zabijał tych, którzy pojawią się w Afganistanie".
Jan Mikruta: Więc oczywiście spytaliśmy go, czy ma broń, czy ma czym zabijać. Powiedział, że tak, że "oczywiście - tak jak wszyscy inni". Jeżeli będzie taka potrzeba, to po prostu wyjmie ją z szafy i pojedzie do Afganistanu.
Tomasz Skory: Według waszej oceny, władza pakistańskiego dyktatora, bo tak chyba trzeba go nazwać, generała Musharrafa, to władza silna, taka, która poradzi sobie z fundamentalizmem?
Jan Mikruta: To władza zdecydowanie silna. To kilkukrotnie pokazano w czasie manifestacji. Kiedy fundamentaliści w czasie manifestacji posunęli się o krok za daleko, przekroczyli granicę, na przekroczenie której nie pozwalało wojsko i policja, to wojsko i policja otwierały ogień. Były ofiary, byli zabici. Używanie gazów łzawiących, pałek - to było na porządku dziennym. Zdarzały się strzały w tłum.
Przemysław Marzec: Po tych strzałach w tłum w prasie pojawiały się "notki". Mniej więcej siedem, osiem zdań.
Tomasz Skory: To o czym piszą pakistańskie gazety?
Jan Mikruta: Gazety piszą o prezydencie Musharrafie. Na pierwszej stronie, co rano jest zdjęcie prezydenta siedzącego w białym, skórzanym fotelu, oczywiście w mundurze i przyjmującego kolejnych oficjeli, naradzającego się, udzielającego audiencji, przyjmującego zagranicznych gości. Jak dyktator i ojciec narodu.
Tomasz Skory: Powiedzcie jeszcze, bo przez półtora miesiąca my - wasi koledzy, którzy pozostaliśmy w kraju - zastanawialiśmy się, co jecie, jak wy tam żyjecie tak właściwie. Gdzie spaliście, co jedliście?
Jan Mikruta: Mieszkaliśmy w hotelach. Nie można histeryzować, że nie ma gdzie spać w Pakistanie.
Tomasz Skory: Czy te hotele odpowiadają standardom europejskim?
Jan Mikruta: Tak są takie oczywiście. Są dobre hotele i są bardzo przeciętne.
Tomasz Skory: Co się je w Pakistanie?
Jan Mikruta: Je się przede wszystkim "chicken ticka", ewentualnie "chicken buriani", lub "moutona". To są lokalne dania.
Tomasz Skory: Dobrze wiemy już, jak się nazywa, ale, co to jest?
Jan Mikruta: Głównie wołowina i kurczak. Smaczne, ale niewiarygodnie pikantne i niezbyt przyjazne dla europejskich żołądków, co odczuliśmy niejednokrotnie bardzo boleśnie.
Tomasz Skory: Ten wątek pominiemy, ale powiedzcie co z alkoholem - interesującym aspektem rzeczywistości dla Europejczyka, dla islamisty - niekoniecznie.
Przemysław Marzec: Jest dostępny, ale jest dostępny nieoficjalnie. Są wydzielone miejsca, gdzie alkohol jest sprzedawany albo dla chrześcijan, albo - jak to się określa tam - dla nałogowych alkoholików. Również przybysz z Europy może kupić alkohol, ale musi wówczas podpisać dokument, że pije go tylko i wyłącznie z powodów zdrowotnych.
Jan Mikruta: Ewentualnie w specjalnych sklepach, wydzielonych, należy podpisać specjalny kwitek z informacją, że jest się nałogowym alkoholikiem, że jest to choroba, że nie ma innego wyjścia i trzeba sobie kupić puszkę piwa.
Przemysław Marzec: Ale alkohol jest tak drogi, że przeciętnego Pakistańczyka na niego nie stać. Średnia pensja nauczyciela to 4 tys. rupii - to niespełna 100 dolarów, natomiast puszka piwa kosztuje 250 rupii, a butelka whisky tysiąc.
Jan Mikruta: Whisky lokalnej dodajmy, dalekiej od szkockiej.
Tomasz Skory: Witamy zatem w kraju. Już teraz rozumiem wasze uśmiechy, którymi okraszacie swoje wspomnienia z Pakistanu. Zamierzacie tam wrócić?
Jan Mikruta: Prawdopodobnie tak, bo to kraj przy tym, że niezbyt przyjazny, to bardzo interesujący. Poza tym przez najbliższe miesiące wydaje się, że będzie jednym z centrów tego, co dzieje się na świecie.