Polscy europosłowie w "rażącym konflikcie interesów"?
Organizacje monitorujące lobbing w Parlamencie Europejskim alarmują o wątpliwej etycznie działalności dziewięciu europosłów, w tym dwóch z Polski - Michała Boniego i Dariusza Rosatiego. - Europoseł ma reprezentować wyborców, a nie wielki biznes - komentuje dla Interii Adrian Zandberg z Partii Razem. - Jest mi przykro - odpowiada Michał Boni.
Wyjaśnijmy, że dwaj polscy europosłowie - Michał Boni i Dariusz Rosati - zostali wymienieni w raporcie Corporate Europe Observatory jako politycy, w których działalności może występować konflikt interesów.
Michał Boni jest ekspertem konfederacji polskich pracodawców Lewiatan, która z kolei należy do BusinessEurope. Oba te zrzeszenia widnieją na liście oficjalnych lobbystów Unii Europejskiej.
Lewiatan sam o sobie pisze, że jest "najbardziej wpływową polską organizacją biznesową, reprezentującą interesy pracodawców w Polsce i Unii Europejskiej".
Z kolei Dariusz Rosati zasiada w radzie nadzorczej banku Millenium oraz radzie konsultacyjnej francuskiej firmy inwestycyjnej Meridiam. Jednocześnie jest Rosati członkiem Komisji Gospodarczej i Monetarnej Parlamentu Europejskiego oraz zastępcą w Komisji Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów.
Obaj polscy politycy deklarują dochody z tych dodatkowych źródeł zarobku w przedziale od tysiąca do pięciu tysięcy euro.
- Zgodnie z kodeksem postępowania posłów Parlamentu Europejskiego konflikt interesów zachodzi w przypadku, gdy poseł do parlamentu ma osobisty interes, który mógłby wpłynąć na pełnienie przez niego mandatu. Zdaniem Corporate Europe Observatory taki konflikt zachodzi wtedy, kiedy europoseł jest na utrzymaniu organizacji biznesowych - wyjaśnia w rozmowie z Interią Adrian Zandberg z Partii Razem, która nagłośniła raport obserwatorium.
- Europosłowie zarabiają naprawdę duże pieniądze. Ich łączne zarobki mogą sięgać nawet 70 tys. złotych miesięcznie, łącznie ze wszystkimi dodatkami. Uważamy, że to nie w porządku, kiedy jednocześnie dorabiają na boku u lobbystów albo w wielkich bankach. Europoseł ma reprezentować wyborców, a nie wielki biznes - podkreśla nasz rozmówca.
Jako "szczególnie rażący" określa przypadek Dariusza Rosatiego.
- Poseł Rosati, który bierze aktywny udział w pracach nad polityką makroekonomiczną, nad sprawami, które są kluczowe dla banków, jednocześnie jest pracownikiem instytucji sektora finansowego, które mają bardzo konkretne interesy w tym, w jaki sposób Parlament Europejski reguluje gospodarkę. To bardzo groźne zjawisko.
Do czego może doprowadzić łączenie służby obywatelom ze służbą korporacjom mogliśmy - i nadal możemy - zaobserwować przy okazji ostatniego kryzysu gospodarczego.
- Bankierzy sami sobie ustalają zasady działania, a w konsekwencji za ich decyzje płacą zwykli ludzie - punktuje Zandberg.
Co na to napiętnowani polscy europosłowie? Raport obserwatorium zamieszcza ich odpowiedzi. Obaj nie mają sobie nic do zarzucenia.
- Myślę, że jako obywatel Unii Europejskiej mam prawo pracować w sferze konsultacji, jeśli jest to zgodne z moimi kompetencjami i wiedzą. Jest mi przykro, że oskarżono mnie o bycie stronniczym wyłącznie ze względu na moje doświadczenie i aktywność zawodową - odparł Michał Boni.
Gdy jednak o sprawie zrobiło się głośno, Boni wystosował list, w którym oświadczył, że od 1 lipca 2014 roku nie pobiera wynagrodzenia ze źródeł innych niż Parlament Europejski i że przed rozpoczęciem pracy w PE zakończył współpracę z Lewiatanem. Nieporozumienie miało wynikać z błędnego wypełnienia deklaracji na ten temat.
- Moją rolą jest formułowanie opinii na temat różnych aspektów sytuacji ekonomicznej i perspektyw dla mojej ojczyzny, gdzie Meridian aktywnie inwestuje infrastrukturę transportową. Jako członek Komisji Gospodarczej i Monetarnej zdecydowanie unikam podjemowania działań w sprawach, które mogą dotyczyć instytucjonalnego przemysłu inwestycyjnego i firmy Meridiam w szczególności - broni się Dariusz Rosati, który analogiczną deklarację złożył w sprawie posady w banku Millenium (że nie podejmuje działań grożących konfliktem interesów).
Będące autorem raportu obserwatorium domaga się, by prawo zabraniało europarlamentarzystom łączenia mandatu - intratnego skądinąd - z pracą w biznesie.
- W zdrowej demokracji pomiędzy wielkim biznesem a polityką powinien stać chiński mur, a nie obrotowe drzwi. Bardzo szkodliwa dla demokracji jest sytuacja, kiedy ci sami ludzie dziś występują w roli przedstawiciela wielkiego biznesu, a jutro - w roli prawodawcy kształtującego zasady, według których ten biznes funkcjonuje - uważa Adrian Zandberg.