Jacek Rostowski: Nie mam żalu. Dymisje były słuszne, a kolacje zbyt drogie
- Jeżeli mieli odchodzić ministrowie, to też uważam, że słusznie odszedłem ja jako główny doradca. Nie mam żadnego żalu. Uważam, że dymisje to był słuszny krok - powiedział Jacek Rostowski w "Kontrwywiadzie RMF FM". Był to pierwszy wywiad Rostowskiego po odejściu ze stanowiska szefa doradców premier Ewy Kopacz.
Pytany o polityczną przyszłość Jacek Rostowski stwierdził: - Mam parę rzeczy do powiedzenia.
"Jedynka" na listach PO? - Na pewno nie w Bydgoszczy, po moich doświadczeniach. Bardzo polubiłem region, ale widać, że to niekoniecznie było z wzajemnością - przyznał były wicepremier.
Konrad Piasecki: Panie premierze, czuje się pan jak ktoś, z kogo złożono taką oczyszczającą ofiarę?
Jacek Rostowski: - To ciekawe porównanie. Ja bym powiedział tak: uważam, że była konieczna bardzo jasna zmiana twarzy w Platformie Obywatelskiej na tym poziomie rządowym, na tym najwyższym poziomie. Osoby, które były nagrane, były w sytuacji, w której cokolwiek by nie powiedziały w kampanii wyborczej, można było kwestionować ich wypowiedzi, skupiając się na tych nagraniach. Cały wysiłek polityczny Platformy w kierunku przedstawiania swojego programu, swoich osiągnięć przez te ostatnie lata - uważam: wielkich osiągnięć - zawsze zderzałby się z różnymi anegdotami z tych nagrań. To trzeba było przeciąć.
Ale to rzeczywiście było tak, że pan sam chciał zostać ścięty na tym ołtarzu odzyskiwania zaufania wyborców czy raczej pana skłoniono do tego?
- Nie będę wchodził w te rozmowy, ale mogę powiedzieć, że uważam, iż ta zmiana była słuszna - mam nadzieję, że będzie skuteczna.
Słuszna i nie spóźniona o rok?
- Nie, bo tak naprawdę, jeśli chodzi o niektóre z tych osób, to dopiero teraz dowiedzieliśmy się, że w ogóle były nagrywane.
Ale to wygląda tak, że przez rok uważaliście, że wszystko jest w porządku, że możecie pełnić różne funkcje - ministerialne, doradcze - i oto nagle wszyscy uznali, że "musimy odejść, to koniec, tak się nie da dalej funkcjonować". Trochę to wygląda na zabieg sztuczny.
- Nie, ja myślę, że on nie jest sztuczny. Oczywiście różne osoby były w różnych sytuacjach. Na pewno ogólne wrażenie, że ministrowie nagminnie chodzą do restauracji na kolacje na koszt państwa, jest po prostu zupełnie nieprawdą. Sam sprawdziłem, ile było takich okazji w ostatnich latach w moim przypadku. Mogę powiedzieć, że w 2013 roku, czyli ostatnim roku mojego urzędowania, to zaprosiłem poza ministerstwo delegację zagraniczną jeden raz, znaczy: był jeden przypadek, kiedy zapłaciłem za kolację poza ministerstwem.
I nigdy pan nie płacił służbową kartą za kolacje, obiady czy lunche z politykami polskimi albo z jakimiś postaciami polskiego życia publicznego?
- W 2012 roku był jeden przykład - i tutaj nie mam jeszcze, bo patrzyłem na własne notatki, pewności, czy zapłaciłem ja, czy ministerstwo - to była kolacja z prezesem Narodowego Banku Polskiego. To był jeden przypadek w 2012 roku, jeden przypadek w 2013 - komisarz Ren z Komisji Europejskiej z jego współpracownikami, a w 2011 roku poszalałem. Był to rok prezydencji polskiej i trzy razy zaprosiłem gości do restauracji: delegację Parlamentu Europejskiego do Amber Room, ministra finansów Holandii i ministra finansów Norwegii.
Ale zgodzimy się dzisiaj, że ten lunch fundowany przez Radosława Sikorskiego z panem, te foie gras i niezłe wina, to jedna było grzeszne?
- To jest naprawdę pytanie do marszałka Sikorskiego. Ja byłem gościem. Nie będę komentował zachowania mojego gospodarza.
Uważa pan, że on słusznie zrobił, że odszedł z funkcji marszałka? To też był niezbędne i konieczne?
- Tak, uważam, że jeżeli mieli odchodzić ministrowie - nie będą mówił o marszałku Sikorskim - to też uważam, że słusznie odszedłem ja, jako główny doradca, ale o marszałku Sikorskim nie chce się wypowiadać.
A teraz pytanie, co ma się dziać z wami dalej? Czy to jest koniec Jacka Rostowskiego i Radosława Sikorskiego w polskiej polityce?
- Ja panu powiem, że to co jest najbardziej uderzające w tym wszystkim, że to co się najbardziej ludziom nie podoba, wydaje mi się dzisiaj, z dzisiejszej perspektywy, w tych wydarzeniach, które były nagrane, to jest to wrażenie, że ministrowie chodzą i chodzili nagminnie na koszt państwa do restauracji.
Pan chodzi rzadko?
- W ciągu trzech lat byłem sześć razy, pięć razy, z czego cztery to były delegacje zagraniczne. Więc to jest po prostu nieprawda i myślę, że bardzo często takie mocne obrazy, które człowiek sobie wyobraża, mogą przyćmić taką szarą, codzienną rzeczywistość, która jest zupełnie inna.
Czy poślizgnięcie się Jacka Rostowskiego na tej ośmiorniczce powinno - według pana - zamknąć panu drogę do dalszej kariery, czy wciąż ma pan na nią ochotę?
- Wie pan, ja uważam, że mam parę rzeczy do powiedzenia w polskiej polityce, więc jeżeli PO będzie chciała, to myślę, że będę pożyteczny także w przyszłej kadencji.
Czyli ta "jedynka" w Bydgoszczy leży w zasięgu pańskich zainteresowań.
- Na pewno nie w Bydgoszczy po moich doświadczeniach w Kujawsko-Pomorskiem, mimo że bardzo polubiłem region, ale widać, że niekoniecznie z wzajemnością. To będzie zależało od taktyki wyborczej w momencie, kiedy się tworzy listy.
Czyli przyjmie pan każdy wyrok PO twardo.
- To nie są wyroki - to są decyzje polityczne i zobaczymy, jak to będzie. Też będę sam się zastanawiał nad tym, czy mam pozytywny wkład, który mogę przynieść. Myślę, że przydałoby się odczarowanie, odkłamanie znaczących części tego mitu, który powstał dookoła tych taśm.
A mit jest jaki? Że politycy jedzą i piją za służbowe i państwowe.
- Tak.
Ale wiele z tych rozmów to potwierdza. I dzisiaj za to płacicie.
- Oczywiście polityka niekoniecznie ma bardzo dużo do czynienia ze sprawiedliwością w poszczególnych przypadkach, ale tak jak powiedziałem, uważam, że to posunięcie szerokiej rezygnacji wielu, wielu osób dwa tygodnie temu było jak najbardziej słuszne, tutaj nie mam nie tylko żadnego żalu - uważam, że to była słuszna decyzja. I możemy teraz pójść do przodu.
Młodzi do przodu, kobiety do przodu, starsi na bok...
- Ja osobiście uważam, że powinniśmy głównie się skupiać nad niesamowicie niebezpiecznymi obietnicami opozycji, szczególnie PiS-u. Obietnice PiS-u są albo nieprawdziwe, albo niebezpieczne. Te, które są prawdziwe, są bardzo niebezpieczne, a te, które są bezpieczne, są nieprawdziwe.