Henryk Martenka: Ślepy zegarmistrz z ulicy Wiejskiej
I kto by pomyślał... Rząd zgodził się, by naukowcy mogli mieszać geny! Wbrew Bogu i naturze! W probówce mogą od dziś łączyć gen żabki z genem biedronki. I co może z tego wyjść? Co najwyżej sklep dyskontowy.
Na pewno nie żaden chrześcijanin, tylko komórka macierzysta służąca leczeniu chorób dziś jeszcze nieuleczalnych. Ale nie lękajcie się... Zgodę na taki proceder wydał rząd Jej Królewskiej Mości, a nie jegomości Kaczyńskiego. Ten by w ogóle nie wydał zgody, nawet gdyby nie był zajęty pakowaniem manatków przed wyborami, gdyż nie było w tym gabinecie nikogo tak odważnego, kto by zatelefonował z taką informacją do Torunia. Ale czemu czepiam się chłopaków z naszego puebla?
Otóż patent ogłoszony w Wielkiej Brytanii przez tamtejszych genetyków ma jednoznaczne polskie korzenie. Jak doniósł nasz londyński korespondent, pierwowzorem metody mieszania genów był rozwiązany w piątek polski parlament! To tu brytyjscy naukowcy zaobserwowali niezwykłą w skali świata ruchliwość genową, która zaczęła rodzić twory rzadsze niż straszliwa ryba z Loch Ness. Geny zaczęły łączyć się w pary, potem trójkąty, czworokąty i tak dalej, w sposób nieznany ani Darwinowi, ani Miczurinowi, o mało jeszcze znanym genetyku Suskim nie wspominając. Ten ostatni bowiem, w rewolucyjnym zapędzie wyodrębnił gen patriotyzmu, co naukę niemiecką natchnęło do poszukiwania genu oszczędności, zaś rosyjską - genu trzeźwości. Dziś gazety się rozpisują o niejakim Craigu Venterze, ponoć najlepszym genetyku świata, który odczytał kod genetyczny własnego organizmu. Cienias... Gdyby był Polakiem, teczkę z kodem - i to niejednym! - przysłałby mu Instytut Pamięci Narodowej. Za zaliczeniem pocztowym, naturalnie. W Polsce mniej liczy się kod, ważniejszy jest kot.
Mieszanie (ale nie wstrząsanie!) ideologii, moralności i biologii musiało zaimponować zapóźnionym w rozwoju Anglikom. Wszak wszyscyśmy usłyszeli z ust Jacka Kurskiego, że to oczywiste, bo to dopiero PiS wyprowadził Polskę z cywilizacyjnych peryferii. Zresztą Kurski własnym jestestwem zaświadczył o cudzie, łącząc w sobie geny posła i bulteriera. Cud jednak w tym przypadku nie zostanie uznany przez Watykan, gdyż Roman Giertych, brawurowa mutacja genów kuca i kloca dębowego, dowiódł publicznie, że Kurski łże jak pies. Może więc w tym przypadku, gdy mieszały się geny Kurskiego, zaistniała jakaś nieszczęśliwa sytuacja, jak w filmie "Frankenstein"? Zamiast genów wyłącznie pozytywnych zmieszały się w nim także te złe, fałszywe? Bo skąd się nagle wzięło imię, skandowane w Sejmie na widok Kurskiego: "Oszust! Oszust!".
Geny wędrują po Sejmie RP wzdłuż linii foteli, a więc wzdłuż podziałów politycznych. To specyfika polska. Niezmienny u danego osobnika kod DNA mógł ulec radykalnej modyfikacji. W jednym momencie! Taka była kreacjonistyczna logika PiS-u i koalicjantów. O mało co nie wprowadzono do szkół nauki o smokach i zaklętych księżniczkach.
Pamiętamy Kazia Marcinkiewicza? Jego geny, niewinne jak uśmiech nażartego dziecka, umożliwiły mu objęcie stanowiska premiera rządu IV RP. Ale jeden ruch "ślepego zegarmistrza" (jak nazywa ewolucję Richard Dawkins), w jego roli Jarosław Kaczyński, sprawił, że genom Marcinkiewicza prysł jak bańka z szarego mydła. W piątek gość miał kod właściwy dla prezesa Rady Ministrów, a w sobotę już tylko odpowiedni dla fordansera na kinderbalu. Albo "etażowy" z Marriotta, Janusz Kaczmarek jako taki? W środę - swój człowiek, z genami czystymi jak zad kobyły Jagiełły, w czwartek trzask - prask! i koniec balu, panno Lalu. Okazało się, że to komuch z układu, a taki, jak wiadomo, genów nie ma. Bywa też odwrotnie, zapaskudzony genom towarzysza Jasińskiego z woli "ślepego zegarmistrza" został odwirowany, oczyszczony i doprowadził gościa na stanowisko ministra skarbu. Ale bywa też głupio, gdy zmutowane geny decydentów degenerują się i skutkują namacalnymi efektami, jak odcinek autostrady długi na 500 metrów, albo premiami motywacyjnymi dla pielęgniarek w kwocie 1,30 zł miesięcznie. Chociaż, jest w tym jakiś sens. Siostry mogą dzięki temu uiścić opłatę i śmignąć półkilometrową autostradą...
Nie wszyscy w Sejmie poddali się nieuchronnej ewolucji. Osiłki z Samoobrony, intelektualnie prawie jak wszyscy pozostali, postanowiły własnoręcznie zamieszać genami, za co odpowiedzialnym został brutalny impotent Łyżwiński. Gość miał znajomości w terenie i darmowy dostęp do rozległego genomu. Niemoc w dostosowaniu się do środowiska spowodowała, że cała formacja znalazła się na skraju wyginięcia, jak kiedyś grube ptaki dodo. Przypadek tej samoobrony opisał już Karol Darwin, co jego wprowadziło do historii, a Samoobronę do paki.
Majstrowanie przy genach nie zawsze owocuje udanym klonem. Gdybyśmy zamiast półtysiąca dobrze opłacanych baranów mieli tyleż samo owieczek Dolly! Korzyść przynajmniej jakaś by była. A tak, trzeba było żywot mutantów przerwać. Dokonać aborcji na żywym ciele Parlamentu. Sami sobie zgotowali ten los.
henryk.martenka@angora.com.pl