Gowin: Mamy wojnę domową
Wojna polsko-polska zamienia się w śmiertelną nienawiść dwóch wrogich plemion. To jest w jakimś głębokim sensie wojna domowa, przecież te dwie partie wywodzą się ze wspólnego pnia Solidarności - mówił w Kontrwywiadzie RMF FM Jarosław Gowin.
Poseł Platformy powiedział, że zagłosuje za dopuszczalnością in vitro, a potem pójdzie do komunii. "Moje sumienie w tej sprawie pozostaje względnie czyste. Mówię względnie, bo każdy z nas popełnia błędy. Zaznaczam jeszcze raz, że w tej sprawie pozostaję czysty".
Konrad Piasecki: Łódzki pogrzeb było ostatnią szansą na polsko-polskie pojednanie?
Jarosław Gowin: - Pewnie nie, ale na pewno był jedną z długiego ciągu szans niewykorzystanych.
Bardzo niewykorzystanych, bo po tym pogrzebie zostały raczej rachunki krzywd niż rachunki zgód.
- Generalnie mam wrażenie, że ta wojna polsko-polska zamienia się w taką śmiertelną nienawiść dwóch wrogich plemion. Pewnie uda się to za ileś lat odkręcić, ale podkreślam - to będzie proces na lata, nie na miesiące.
Komorowski i Kaczyński nie podali sobie ręki, prezydent milczał. PiS mówi: "zabrakło nam słów 'przepraszam', zabrakło nam słów 'żałuję'".
- Wielu słów brakuje, a z drugiej strony padają słowa, które paść nie powinny. Pan ma pełną świadomość, że wobec nas, polityków Platformy, padają takie słowa, po których inne słowo - słowo "przepraszam" czy słowo "żałuję" - więźnie w gardle.
Ale mam też świadomość, mam też poczucie, że w obliczu majestatu śmierci można było nie być jednak małostkowym. Że prezydent, wypowiadając słowo "przepraszam" mógł je powiedzieć autentycznie.
- To jest problem tego, co pan Tusk nazwał "kiczem pojednania". Czym innym jest wypowiedzieć słowo "przepraszam" z prawdziwej potrzeby serca, a czym innym jest wypowiedzieć te słowa pod naciskiem mediów.
A Komorowski wypowiedział je pod naciskiem mediów?
- Takie mam wrażenie. Jeżeli to jest nacisk mediów, jeżeli nie ma autentycznej potrzeby i przekonania, że takie słowo powinno paść, to lepiej go nie wypowiadać.
Ubierając to słowo "przepraszam" w taki dosyć swobodny ton, powiedzenie "proszę bardzo, mogę eksperymentować, mogę przeprosić za siebie, za Kurskiego, mogę przeprosić za Macierewicza", prezydent popełnił błąd?
- Nie traktuję tego w kategoriach błędu, traktuję to w taki sposób, że w polskiej polityce jeszcze nie nadeszła po żadnej ze stron pora na autorefleksję.
I prezydent też tą autorefleksją się nie wykazał?
- Prezydent wezwał do autorefleksji. Prezydent wystąpił z ważną inicjatywą. Jego ręka wyciągnięta do zgody zawisła w powietrzu i oczywiście my, politycy Platformy powinniśmy mieć poczucie własnej współodpowiedzialności za tę sytuację. Ale na pewno nie jest tak, jak twierdzi Jarosław Kaczyński i inni politycy PiS-u, że to my jesteśmy winni.
A czy tą autorefleksją prezydenta nie powinien być bardziej staranny dobór przyjaciół?
- To jest osobne pytanie. Mam wrażenie, że jednak grono przyjaciół pana prezydenta albo już się skurczyło, albo wkrótce się skurczy. Przynajmniej o jedną osobę.
Uważa pan, że Janusz Palikot - bo ja o niego pytam i jego mam na myśli - czy prezydent państwa powinien deklarować przyjaźń wobec człowieka, który robi to, co robi?
- Janusz Palikot był jeszcze kilka lat temu konserwatywnym katolikiem - w każdym razie takim się obwieszczał - dzisiaj jest w mojej ocenie kompletnie cynicznym, kompletnie jałowym antyklerykałem. Tak naprawdę jego tożsamość jest dyktowana jakimiś słupkami popularności.
Czy w takim razie prezydent powinien deklarować przyjaźń wobec niego?
- Myślę, że Bronisław Komorowski nieraz w ostatnich miesiącach, a zwłaszcza tygodniach przecierał oczy ze zdumienia.
Ale przyjaźń cały czas deklaruje, mówi "przyjaźń to przyjaźń".
- Ja szanuję poważne uczucia, przyjaźń jest rzeczywiście jednym z uczuć najpoważniejszych. Nie chcę w tę sferę prywatną nikogo - a już zwłaszcza głowy państwa - ingerować.
Panie pośle, a nie ma pan wrażenia, że między PiS-em a Platformą nigdy, a w ogóle chyba nawet w polskiej polityce nie panowała taka nienawiść, jak dzisiaj?
- Pewnie tak, to jest w jakimś głębokim sensie wojna domowa, naprawdę domowa, przecież te dwie partie wywodzą się ze wspólnego pnia Solidarności, pod wieloma względami mamy zbliżone programy.
I to już dzisiaj wyszło z tych ram sporu politycznego, to są dzisiaj autentyczne ludzkie emocje i to złe, ciężkie, ponure.
- I to nie tylko wśród polityków, wiele osób - mam wrażenie, że również ja - przestrzegaliśmy od lat, że wojna na górze prędzej czy później zamieni się w wojnę na dole. Nie przypuszczałem, że to słowo "wojna" będzie po tym wydarzeniu łódzkim tak bardzo na czasie.
A to, co pan słyszy? O sobie i o Platformie. Po Smoleńsku i po Łodzi. Pan byłby w stanie wybaczyć PiS-owi?
- Jeżeli ma się świadomość własnej współodpowiedzialności, to przebaczenie przychodzi łatwo. A zresztą dla mnie wzorem do naśladowania jest to, co zrobili polscy biskupi zwracając się do biskupów niemieckich tymi słynnymi słowami: "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie". Chociaż wiadomo przecież, że winy polskie w stosunku do Niemców są niewspółmiernie małe w stosunku do win niemieckich.
Platforma jest w tym sporze z PiS-em Polską czy Niemcami?
- Tutaj podział nie przebiega tak prosto. Polityka jest bardzo złożona, również moralnie.
A propos biskupów. Wybaczy pan mocno osobiste pytanie?
- Proszę bardzo.
Po tym jak zagłosuje pan jednak za dopuszczalnością in vitro, pójdzie pan do komunii?
- Tak.
Bez obaw?
- Boję się o to, że popełniam błędy polityczne w sprawie śmiertelnie ważnej. Bo in vitro to jest sprawa życia i śmierci. Ja dopuszczam taką możliwość, że popełniam błąd, ale mam poczucie, że w swoim sumieniu i w swoim rozumie zrobiłem wszystko, żeby dojść do rozwiązania najlepszego.
Nie będzie pan czuł takiej duchowej ekskomuniki, o której mówił arcybiskup Hoser?
- Nie, moje sumienie w tej sprawie pozostaje względnie czyste. Mówię względnie, bo każdy z nas popełnia błędy. Zaznaczam jeszcze raz, że w tej sprawie pozostaję czysty.
Nie jest tak, że żadnej ustawy o in vitro nie będzie?
- Jest takie ryzyko. Byłby to przejaw tchórzostwa i kunktatorstwa nas, dzisiejszych polityków, porównywalnego z tchórzostwem naszych poprzedników. Bo to, że przez dwadzieścia lat w Polsce nie doczekaliśmy się prawa bioetycznego, to jest efekt braku odwagi klasy politycznej.
Ale zarazem Platforma, patrząc przez interes czysto polityczny, zupełnie nie ma takiego interesu. Jeśli uchwali ustawę konserwatywną - narazi się wyborcom, jeśli liberalną - narazi się biskupom.
- Nikt nie ma interesu. Pytanie, czy politycy powinni się kierować wyłącznie własnym interesem, czy - przepraszam za słowo - dobrem ogółu, dobrem wspólnym. W tym przypadku troską ochronę życia ludzkiego.