- Zwyciężyła demokracja - powiedział 20-letni Spyros, student Narodowego Uniwersytetu Technicznego w Atenach, tego samego, na którym kiedyś studiował premier Grecji Aleksis Cipras. - Udowodniliśmy przywódcom europejskim, że nie można nas zastraszyć zamykając nam banki i próbując zmienić nam rząd, tylko dlatego, że ten, który sami wybraliśmy w demokratycznych wyborach, im się nie podoba - podkreślił. Niepewna sytuacja banków Spyros, który jest członkiem młodzieżowego ramienia Syrizy i przyszedł na Syntagmę z grupa kolegów i koleżanek z wydziału elektrycznej inżynierii (jedną z ich wykładowczyń jest życiowa partnerka Ciprasa, Betty Baciana), dodał, że nie wie dokładnie, co się stanie w poniedziałek z greckimi bankami, ale jeśli pozostaną zamknięte, będzie to dowód na to, że Europa naprawdę chce obalić grecki rząd i pozbyć się Ciprasa. Trudna walka Inny działacz Syrizy, 50-letni Demostenes, powiedział, że sam jest zaskoczony wynikiem referendum i faktem, że obóz przeciwny propozycjom wierzycieli zdobył tak wielką przewagę. - To była naprawdę trudna walka - stwierdził Demostenes. - Zamknęli nam banki, regularnie przez cały tydzień zasypywali nas zagraniczną propagandą, grozili, że to referendum zadecyduje o naszym wyjściu z euro. I mimo tego wszystkiego, Grecy nie dali się zastraszyć i zagłosowali przeciw oszczędnościom. To dla mnie wielki dzień - powiedział. Wielkie "nie" Stojące obok cztery studentki pielęgniarstwa, trzymające w rękach małe greckie flagi, powiedziały, że wszystkie głosowały na "nie" i są bardzo szczęśliwe ze zwycięstwa swojego obozu. - Jesteśmy z Grecji dumne. To dla nas wielki dzień - stwierdziła 21-letnia Ismini. Dodała, że ani ona, ani jej koleżanki nie należą do żadnej partii politycznej, ale bardzo martwią się przyszłością zarówno własną jak i całego kraju. - W tej chwili nawet jak skończę studia, to po pierwsze nie mam pewności, że znajdę pracę, a po drugie, czy zarobię tyle, że będę mogła się wyprowadzić od rodziców i zamieszkać sama - zauważyła w rozmowie Ismini. Woleli jechać na plażę Stojący na postoju niedaleko Syntagmy taksówkarz powiedział, że nie mógł wziąć udziału w głosowaniu ponieważ miał kurs na Peloponez i nie było go w Atenach cały dzień. - Przecież nie będę przerywał pracy dla referendum. Nie stać mnie na to - oświadczył taksówkarz. - Na dodatek wcale nie jestem wyjątkiem, frekwencja ogólnie była niezbyt dobra. Ludzie woleli pojechać na plażę niż głosować, bo pytanie zadane w referendum im się nie podobało - dodał. Tak samo stwierdziła grupa młodych anarchistów na placu Excharchia. - Ja jestem z Salonik, żeby tam pojechać potrzebne są pieniądze, a ja ich nie mam - powiedział jeden z nich. Dodał, że wśród zbuntowanej młodzieży przebywającej na legendarnym placu, na który ateńska policja ma zakaz wstępu, wielu było w podobnej sytuacji. Premier Grecji Aleksis Cipras oświadczył zaraz po referendum, że jest gotowy natychmiast rozpocząć nowe rozmowy w sprawie greckiego zadłużenia.[ Zobacz też <a href="http://biznes.interia.pl/raport/grecja" target="_blank">RAPORT SPECJALNY W SERWISIE INTERIA BIZNES</a>