Lex Czarnek 2.0, czyli nowelizacja ustawy Prawo oświatowe, przez machinę legislacyjną idzie jak burza. W piątek 4 listopada projekt zmian przyjął Sejm, a dotyczą one m.in. zasad działalności organizacji i stowarzyszeń w szkołach i przedszkolach, a także edukacji domowej. Argumentów za tą ostatnią formą nauki jest tyle, ile dzieci z niej korzystających. Wśród powodów, przez które uczniowie edukują się w domu, dominują niezrozumienie w szkołach stacjonarnych, problemy z wypalonymi zawodowo nauczycielami czy rówieśnicze prześladowanie. Ale nie mniej ważnym argumentem jest także wykluczenie transportowe. Uczniowie i rodzice w edukacji domowej alarmują w rozmowie z Interią, że jeśli Senat zgodzi się na reformę, a prezydent ją podpisze, zostaną wykluczeni z systemu. - Wykluczeni podwójnie - dodają i opowiadają, jak wygląda edukacja, gdy mieszka się tam, gdzie nie dojeżdża żaden autobus. "Dojazd na egzamin to koszt 100 zł. Egzaminów mam 11" Pola Gołębiowska uczy się w trzeciej klasie liceum. W edukacji domowej jest od ponad roku. Wcześniej chodziła do pobliskiego ogólniaka. - Odeszłam, bo rówieśnicy w szkole się nade mną znęcali - wyjaśnia 16-latka. Ratunkiem okazała się Szkoła w Chmurze. Ta znajduje się w Warszawie, ale do tej pory nie miało to dla dziewczyny większego znaczenia, bo uczyła się w domu, a egzaminy odbywały się online. Lex Czarnek 2.0 ma to zmienić. - Mieszkam w Lubrańcu na Kujawach. To małe miasteczko, trzy tysiące mieszkańców. Jest w nim dworzec, ale przyjeżdżające na niego autobusy można policzyć na palcach jednej ręki - mówi. Czytaj w "Tygodniku" Interii: Te znaki terroryzują pasażerów. Autobusy znikają na wakacje Jeśli autobus już przyjedzie, podróż do pierwszego większego miasta, czyli Włocławka, trwa 40 minut. Droga do stolicy? - Ostatnio musiałam jechać do Warszawy na godzinę 14:00, jedyny pasujący autobus miałam o 6:30. Jechałam więc 40 minut do Włocławka, potem siedziałam godzinę w zimnym dworcu, obok śpiącego, pijanego mężczyzny. Nie czułam się z tym komfortowo - podkreśla Pola. Podróż z Lubrańca do Warszawy jest dla niej o tyle istotna, że jeśli Lex Czarnek 2.0 wejdzie w życie, wszystkie egzaminy edukacji domowej odbywać się będą stacjonarnie. Tam gdzie szkoła. A szkoła Poli jest w Warszawie. - Każdy wyjazd do Warszawy to koszt rzędu 100 zł. W trzeciej klasie egzaminów jest 11 - zaznacza. Ponad tysiąc złotych to dla niej ogromna kwota. Zmiana szkoły na inną niż ta w chmurze? Jak mówi, nie wchodzi w grę. - Tu się w końcu odnalazłam - dodaje. - Gminy mają obowiązek dowieźć na lekcje i odwieźć z nich uczniów podstawówek. Kiedyś musiały też zapewnić transport gimnazjalistom. Wykluczenie transportowe dotyczy więc zwłaszcza szkół średnich, do których obecnie chodzą dzieci nawet o dwa lata młodsze niż jeszcze kilka lat temu - zauważa Olga Gitkiewicz, socjolożka i autorka nagradzanej książki reporterskiej "Nie zdążę". Jak przypomina, 13- czy 14-latki teoretycznie mogą jeździć autobusami same, "ale czasami to ryzyko". - Uczniowie nie zawsze z łatwością poradzą sobie w komunikacji zbiorowej i chodzi nawet nie o same dzieci, tylko o jakość oraz przyjazność transportu - stwierdza. Najpierw kilometrowy spacer do sąsiedniej wsi, później przesiadki Zdaniem Gabrieli Letnovskiej z Fundacji Edukacji Domowej "zapis wprowadzający egzaminy stacjonarne będzie ogromnym utrudnieniem dla dzieci borykających się z wykluczeniem komunikacyjnym". - Dotychczas egzaminy online były dla nich jedynym wyjściem. Dojazdy, nawet w obrębie województwa, były dla niektórych dużym obciążeniem - uznaje. U Poli wizja zmian w edukacji domowej wywołuje spore emocje. - Od dwóch tygodni nie mogę spać, bo boję się, że przyjdzie grudzień, a ja będę musiała dojeżdżać w zimnie, spędzając godziny w podróży. Dlaczego, kiedy jestem w końcu szczęśliwa, ktoś chce mi to odebrać? Polska nie kończy się na Warszawie. Są miejscowości, które są komunikacyjnie odcięte. Niech ktoś pomyśli o dzieciach z takich miejsc - apeluje. I szybko uściśla: - Ale ja jeszcze nie mam tak najgorzej. Mój przyjaciel mieszka tylko 10 kilometrów ode mnie, tyle że nie w miasteczku, a na wsi. Chodzi do szkoły do Włocławka. Jego droga do szkoły wygląda tak, że wstaje o czwartej rano, idzie kilometr na autobus do sąsiedniej wsi, który zawozi go dziewięć kilometrów do Lubrańca, za co płaci miesięcznie 90 złotych. I potem jeszcze 40-minutowa podróż z Lubrańca do Włocławka - opowiada licealistka. - Nie rozumiem, dlaczego uczniowie mieszkający w Kaliszu albo Skierniewicach mogą wstawać o siódmej rano, zjeść spokojnie śniadanie i wypoczęci iść do szkoły, a ich rówieśnicy ze wsi oddalonej o 20 kilometrów budzą się już o piątej, aby szybko zebrać się na autobus. Jak oni mają się efektywnie uczyć, skoro są zmęczeni, a nierzadko już znowu głodni od pierwszej lekcji? Zdarza się również, iż później czekają gdzieś na powrotny kurs, a wieczorem - zamiast odpoczynku - czeka ich jeszcze odrabianie zadań - mówi Interii Olga Gitkiewicz. Gitkiewicz: Dzieci czasem łapią autostop, bo są wykończone Pani Joanna jest matką dwóch chłopców w wieku szkolnym. Młodszy uczęszcza do czwartej klasy, starszy do szóstej. Mieszkają w małej wsi na Dolnym Śląsku, koło Głogowa. - W naszym regionie komunikacja do szkół jest tragiczna. Aby dojechać na ósmą, dzieci muszą jechać autobusem o szóstej. Wracają o 16:00, nawet jeśli kończą lekcje o 12:00, bo nie ma innych połączeń. Nadrabiają to, czego nie zdążyły zrobić w szkole, po czym siadają do zadań domowych na kolejne godziny. Są wykończone, chorują, nie dosypiają. I właśnie m.in. dlatego zdecydowaliśmy się na edukację domową - przyznaje w rozmowie z Interią. Według niej to był strzał w dziesiątkę. - Spędzamy tyle samo czasu na nauce, ale realizujemy podstawę programową w godzinach akceptowalnych dla dzieci. Mogą się wyspać, nie stoją na deszczu czy słońcu lub mrozie - tłumaczy pani Joanna. Olga Gitkiewicz spotkała uczniów wracających ze szkół autostopem, bo trudno im zdążyć na autobus, albo przyjeżdża on pełen, dlatego mija przystanek, na którym czeka dziecko, a następnego połączenia nie ma. - W niektórych regionach usłyszałam: "u nas jest kultura podwożenia", na lokalnych drogach ludzie się znają. Lecz gdy dziecko jest wykończone, bo po całym dniu ma prawo źle się czuć, a transportu nie ma, czasem jest skazane na autostop, który przecież nie jest pewnym, dobrym rozwiązaniem - sądzi. W jej ocenie problematyczny jest nie tylko sam brak transportu, ale i jego niska jakość. - Dzikie pory odjazdów, uniemożliwiające korzystanie z zajęć dodatkowych, jak i zbyt mała liczba kursów. Rozkłady jazdy potrafią jednak zmienić się nawet w trakcie roku szkolnego i to w taki sposób, że ktoś z dnia na dzień traci możliwość dojazdu na lekcje - wylicza. Albo 120 kilometrów, albo szkoła spoza marzeń Autorka "Nie zdążę" podkreśla, iż rodzice nie zawsze mogą "zastąpić" komunikację publiczną, bo chociażby jadą do pracy w zupełnie inną stronę. - Dlatego w sieci pojawiają się ogłoszenia, których autorzy szukają kogoś odwożącego dziecko na tej samej trasie z pytaniem, czy mógłby zabrać także jego córkę czy syna - opisuje. Videocast Przemysława Białkowskiego: Odcięci od świata. Czym jest wykluczenie transportowe? Problem zmian proponowanych w ustawie widzi Katarzyna Malarowska ze Szkoły w Chmurze. - Wielu naszych uczniów pochodzi z miejsc wykluczonych komunikacyjnie. Szacunkowe dane ankietowe zebrane od rodziców wskazują, że ponad 30 procent z nich mieszka na wsi lub w małej miejscowości poniżej 10 tysięcy mieszkańców - podaje. Maria Dąbrowska prowadzi nieduże rodzinne siedlisko na Kaszubach, w edukacji domowej ma troje dzieci. - Najmłodsze z edukacją stacjonarną zetknęły się tylko w przedszkolu. Ignacy przeszedł do edukacji domowej od trzeciej klasy. Cała trójka jest w Chrześcijańskiej Szkole Montessori w Gdańsku. Kiedy zapisywałam Ignacego, placówka miała w edukacji domowej około 200 uczniów. Dziś ma ich ponad 700 - wyjaśnia. Przed Ignacym wybór liceum. - Proponowałam synowi, czy nie chciałby się zastanowić nad szkołą stacjonarną. Ale kiedy zaczęliśmy nad tym myśleć, to okazało się, że musiałby się przeprowadzić do Gdańska. Bo nie dałby rady dojeżdżać codziennie 120 km - uważa Maria Dąbrowska. Dojeżdżać mógłby do szkoły średniej w Bytowie. - To najbliższe miasto. Pół godziny rowerem, potem pół godziny autobusem, potem dojść do szkoły. Żeby się nie spóźniać, musiałby liczyć z półtorej godziny. Kompletna strata czasu i życia. I nie jest to jakaś wymarzona szkoła, na której by nam zależało - ocenia Maria Dąbrowska. W miastach przywileje. Na wsiach życie układa rozkład jazdy Sytuacji uczniów w edukacji domowej nie poprawi także wymóg rejonizacji. Po zmianach, dziecko będzie mogło korzystać tylko ze szkoły znajdującej się w tym samym lub sąsiednim województwie. To i tak złagodzenie tonu, bo pierwotna wersja zakładała możliwość zapisania się do szkoły tylko w województwie zamieszkania. - Cieszymy się, że wnioskodawcy posłuchali głosu społecznego i zdecydowali się na złagodzenie tego zapisu. Mimo tego, nie widzimy uzasadnienia dla wprowadzania takich ograniczeń. Na mapie Polski wciąż są województwa, gdzie szkół wspierających edukację domową jest niewiele, są też regiony ościenne, które z niewieloma innymi graniczą. Na pewno znajdą się dzieci, których sytuacja i perspektywy wyboru szkoły pogorszą się - mówi Katarzyna Malarowska ze Szkoły w Chmurze. W Interii publikowaliśmy mapy miast z upadłymi PKS-ami czy schematy zlikwidowanych linii kolejowych. Tym razem przyjrzymy się, jak znikał transport, z którego korzystają licealiści i uczniowie techników. Dr Michał Wolański z Katedry Badań nad Infrastrukturą i Mobilnością w SGH i jego zespół sprawdzili osiem lat temu, jaki związek mają dwa rodzaje dostępności: do transportu i edukacji. - W 2014 roku wiedzieliśmy, że od chwili wejścia Polski do Unii Europejskiej straciliśmy połowę transportu zbiorowego między miastami. Czas pokazał, że w kolejnych latach nadal były spadki, a następne tąpnięcie i utrata 50 procent tego, co zostało, nastąpiło w latach 2019-2021. Z kolei w ostatnich miesiącach mamy wysokie ceny paliw i te koszty nie do końca da się przerzucić na klientów, więc następują kolejne cięcia - analizuje. "O tym politycy zapomnieli". Przypominają o rozłąkach z bliskimi Badanie dr. Wolańskiego potwierdziło to, o czym dziś mówi Interii pani Maria. - Młodzież wiejska często chodzi do najbliższej szkoły średniej, więc nie zawsze tej kształcącej zgodnie z ich zainteresowaniami. Gdy chcą zdobyć wykształcenie techniczne, nie mają możliwości szerokiego wyboru zawodu, bo technika są sprofilowane. Proces zastanawiania się, do jakiej szkoły średniej chcemy iść, to przywilej nastolatków z miast oraz osób decydujących się na internat - komentuje ekspert. Jak dodaje, "w powiatach nierzadko jest jedna szkoła średnia, ale dobre licea nie są w każdym powiecie". - Z tego względu młodzież dojeżdżająca na lekcje często przemieszcza się między powiatami i jest najważniejszym klientem połączeń międzymiastowych, o czym politycy zapomnieli. Tymczasem ustawa o publicznym transporcie zbiorowym ma inne wyobrażenie: że gmina organizuje połączenia w gminie, powiat w powiecie, województwo w województwie... I to jest główny problem - stwierdza. Michał Wolański tłumaczy, że aby przemieszczać się autobusami między powiatami, "niekiedy trzeba kupować co najmniej dwa bilety miesięczne na poszczególne odcinki trasy". - Najlepiej byłoby więc, gdyby transport organizowano na poziomie kilku sąsiadujących powiatów - sugeruje. Czarnek przyjechał tam, gdzie autobusów do szkół brakuje Minister Przemysław Czarnek pojawił się w czwartek w Miejscu Piastowym, koło Krosna. Spotkał się tam z uczniami i nauczycielami szkoły kierowanej przez zakonników. - Polska jako państwo (...), to jest nasza matka. A o matce nie mówi się źle (...). Jeśli Polska nie będzie chrześcijańska w tym stuleciu, to Polski nie będzie, a przynajmniej nie będzie takiej, w jakie wzrastaliśmy my wszyscy i wszystkie nasze poprzednie pokolenia - twierdził. Czarnek przekazał dyrekcji czek na prawie 3 miliony złotych "na rozwój". Szkoła ta leży w byłym województwie krośnieńskim. Oświatowo-komunikacyjnej sytuacji w tym regionie Polski przyjrzał się Ariel Ciechański z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN. - Podczas badań wzięliśmy pod uwagę zamieszkałych poza miastem, gdzie jest szkoła. Przeprowadziliśmy je w 2019 roku, więc od tego czasu sytuacja mogła się nieco zmienić - zarówno na lepsze, jak i gorsze - objaśnia. Ariel Ciechański pytał uczniów z południa Podkarpacia, czy w swoim otoczeniu mają osoby, które musiały zrezygnować z edukacji w szkole ponadpodstawowej, ponieważ z ich domu nie dało się dojechać na zajęcia. Twierdząco odpowiedziało 28,2 procent spośród 571 ankietowanych, czyli niemal co trzeci. Najwięcej odpowiedzi "tak" - 50 procent - padło w ZPO w Krośnie - największym, ponad 40-tysięcznym mieście regionu. Ta edukacyjna instytucja jest szkolną bursą. Następnie uplasowały się dwie placówki w Lesku (41,67 proc., również bursa, a druga 38,39 proc.), Ustrzykach Dolnych (36,36), Nowosielcach (30,53), Dukli (27,27) i Rymanowie (21,15). W Nowym Żmigrodzie, a także Jaśle i Sanoku zbliżonych wielkością do Krosna "pozytywnych" odpowiedzi nie było więcej niż 15 procent. Pola do prezydenta Dudy: Bardzo pana proszę. Mam nadzieję, że zawetuje pan ustawę Z nastolatkami mieszkającymi w bursach i na stancjach, by móc chodzić do szkoły, rozmawiała Olga Gitkiewicz. - W swoich domach są od piątku do niedzieli - tak dzieje się chociażby w Bieszczadach (czyli także w byłym województwie krośnieńskim - red.). Nie każdy rodzic chce jednak na to pozwolić i nie wszystkich również stać, by wysłać dziecko do większego miasta - argumentuje socjolożka. Jak podkreśla, obszar wykluczony komunikacyjnie znajdzie się w każdym województwie. - Przykładowo w przypadku warmińsko-mazurskiego będzie to północ, a Podlasia - okolice granicy państwowej, gdzie jednak młodych ludzi mieszka niewielu. To problem nie tylko dla ucznia i jego edukacji, lecz całej rodziny, która przez lata musi "kombinować" i stresować się codziennie, czy dziecku uda się bezpiecznie wrócić ze szkoły - podsumowuje Olga Gitkiewicz. *** 16-letnia Pola pisze list do prezydenta Andrzeja Dudy. "Jestem w trybie edukacji domowej od początku drugiej klasy liceum ogólnokształcącego. Przeszłam do niego, ponieważ w zwykłej szkole uczniowie się nade mną znęcali. W obecnej szkole jest mi naprawdę dobrze. Mam nadzieję, że zawetuje pan tę ustawę. Bardzo pana o to proszę. W końcu sami politycy pana partii mówią, że rodzice mają prawo wychowywać swoje dzieci w taki sposób, jaki chcą. Z wyrazami szacunku, Pola Gołębiowska". Irmina Brachacz, Wiktor Kazanecki Irmina.brachacz@firma.interia.pl Wiktor.kazanecki@firma.interia.pl