Seremet: Działania w redakcji "Wprost" były prawidłowe
Działania prokuratury w redakcji tygodnika "Wprost" były prawidłowe - ocenił prokurator generalny Andrzej Seremet. Zapewnił, że prokuratura nie ma intencji ograniczania wolności prasy ani naruszania tajemnicy dziennikarskiej.

Na specjalnej konferencji prasowej Seremet wskazał, że to on jako Prokurator Generalny zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego przepisy pozwalające policji i służbom specjalnym stosować kontrolę operacyjną i sięgać do materiałów teleinformatycznych z pominięciem przepisów o tajemnicy dziennikarskiej. - Przypominam to, żebyście państwo nie myśleli, że moje słowa to pusty frazes - dodał.- Tajemnica dziennikarska to dla mnie jeden z fundamentów społeczeństwa obywatelskiego - zapewnił Seremet dodając, że mając to na uwadze, działania prokuratury, a w szczególności prokuratora będącego w środę w redakcji "Wprost", uznaje on za "prawidłowe" i mające podstawy prawne".
Zaznaczył, że do wchodzenia do redakcji mediów dochodzi także w innych krajach. Tu wymienił wizyty służb specjalnych w siedzibach gazet w Wielkiej Brytanii i Francji.
Prawo zakłada użycie przemocy
Prokurator przytoczył też zasady prawne dotyczące wydawania dowodów w śledztwie. Zaznaczył, że prawo stanowi, że jeśli ktoś dobrowolnie nie wyda dowodu w sprawie, może mu zostać odebrany. - To zakłada użycie przemocy (...) nic innego - legalne użycie przemocy - powiedział Seremet.
Przypomniał, że podczas środowej próby uzyskania nośników z nagraniami nielegalnych podsłuchów, które opublikowała "Wprost", prokuratorzy nie pojechali z "tabunem funkcjonariuszy ABW, z kordonami policji, nie wchodzili z wyłamywaniem drzwi".
- Prokuratorzy wysłali dwóch funkcjonariuszy ABW, którzy przedstawili przedmiot swoich oczekiwań i poprosili pana redaktora naczelnego, poprosili o to, żeby udostępnił ten materiał - powiedział prokurator generalny. Spotkali się z odmową, ale nie użyto sankcji, o której mówię, tylko zarządzano przeszukanie - wyjaśnił.
Awantura w redakcji "Wprost". Bulwersujące zdjęcia
W redakcji "Wprost" trwało przeszukanie prowadzone przez ABW. Funkcjonariusze po południu po raz drugi weszli do siedziby tygodnika. Redaktor naczelny "Wprost" Sylwester Latkowski po zapoznaniu się z pismem prokuratury odmówił wydania sprzętu. Prokurator Renata Mazur powiedziała podczas konferencji prasowej, że przeszukanie zarządzono wobec odmowy wydania dowodów przez "Wprost", czego domagała się prokuratura.





















Naczelny "Wprost" uniemożliwił sądową kontrolę materiału
W długiej wypowiedzi na temat zasad postępowania z materiałami zawierającymi tajemnicę zawodową taką jak dziennikarska, Seremet przypomniał, że gdy prokurator żąda wydania określonych rzeczy, a ich dysponent informuje, że treści na nośniku zawierają tajemnicę dziennikarską, wówczas ten dokument lub nośnik jest zapieczętowywany tak, by nikt nie mógł się z nim zapoznać, zaś sprawa trafia do sądu.- To sąd na posiedzeniu bez udziału prokuratora ani dziennikarza decyduje, czy zabezpieczony materiał zawiera informacje stanowiące tajemnicę, czy też nie - i zezwala na wykorzystanie go w postępowaniu prokuratury, lub się na to nie zgadza - mówił Seremet. Podkreślił, że gdyby sąd stwierdził, że w takim zabezpieczonym materiale są dane identyfikujące informatora, który zastrzegł sobie anonimowość, to nie zgodziłby się na przekazanie takiej informacji do śledztwa.Seremet podkreślił, że redaktor naczelny "Wprost" Sylwester Latkowski informował prokuratorów, iż zapis nagrania jest w jego komputerze i początkowo chciał im przekazać to nagranie, ale następnie zmienił zdanie i odmawiał nawet wykonania kopii jego komputera. - Tym samym uniemożliwił dokonanie sądowej kontroli materiału. (...) Mówił, że wyda go, jak sąd zezwoli, żądał nakazu sądu - a nie ma czegoś takiego - dodawał prokurator generalny.
Agenci wykręcali ręce naczelnemu?
Jak mówił Seremet, polecenie odebrania laptopa redaktorowi naczelnemu "Wprost" wydał jeden z prokuratorów prowadzących postępowanie.
Pytany o wykręcanie rąk Sylwestrowi Latkowskiemu przez funkcjonariuszy ABW podczas tej próby odebrania laptopa powiedział, że nie widział takiego zdarzenia. Zaznaczył, że przekonamy się o tym, gdy będziemy dysponować taśmą dokumentującą zdarzenia we "Wprost".- Ja polegam na informacji, którą uzyskałem od jednego z prokuratorów, że dotąd był obserwatorem zdarzenia - powiedział. Przypomniał, że prawo dopuszcza użycie siły, jeśli odmawia się wydania rzeczy - dowodu w śledztwie.Pytany, czy nie ocenia, że działania prokuratury prowadziły wprost do złamania tajemnicy dziennikarskiej przez ujawnienie źródła informacji powiedział, że oceni to sąd.- Państwo zakładacie, że ten sam człowiek zakłada podsłuch i ten sam człowiek idzie z materiałem do redakcji. Jeżeli będzie, to rzeczywiście taki zbieg, o jakim państwo mówią, to sąd po prostu się na to (ujawnienie tajemnicy dziennikarskiej przez wydanie dowodów prokuraturze - red.) nie zgodzi - powiedział Seremet.Przypomniał, że prokuraturę interesuje sprawca nielegalnych podsłuchów niezależnie od tego, czy jest źródłem dziennikarskich informacji, czy nie jest. - My nie możemy o tym ani przesądzić, ani decydować - dodał.
"Opanujmy się"
- Jest równość wobec prawa. Jeżeli prokuratura będzie uprzejmie zapraszać osoby, które dysponują dowodami, że może łaskawie się stawią, to chyba daleko nie zajedziemy - powiedział Seremet. Prokurator generalny podkreślił, że gdyby redaktor naczelny "Wprost" przekazał nagrania funkcjonariuszom, nie byłoby całej sprawy.
- A przecież była w pewnym momencie zgoda pana Latkowskiego na to, że da nagrania. Dopiero potem kolegium redakcyjne zdecydowało, że nie da - zaznaczył Seremet.
Dodał, że takie informacje zostały mu przekazane przez prokuratorów.
- Coś tu jest nie tak. Nie wiem, czy intencje są tak szlachetne, jakie dzisiaj dominują w przekazie publicznym. Jakoby redakcja "Wprost" broniła wolności prasy, broniła demokracji. Proszę państwa, opanujmy się - powiedział.
Cel: zdobycie dowodu
Prokurator zapewniał, że działania prokuratury i ABW w redakcji tygodnika "Wprost" miały na celu zdobycie określonego dowodu, a nie pognębienia prasy i zamknięcia jej ust.
Seremet przypomniał, że podobne działania służb specjalnych miały w przeszłości miejsce w redakcjach znanych zagranicznych pism w innych krajach Europy. - W tych przypadkach nie chodziło o to, żeby pognębić prasę i zamknąć jej usta, lecz o to, żeby zdobyć określony dowód. Tymi intencjami kierowała się również prokuratura i stąd obecność prokuratorów i funkcjonariuszy ABW w redakcji tygodnika "Wprost" - powiedział.
- W tej sprawie najbardziej uderza mnie to, że do wczorajszego wieczoru miałem wrażenie, że byliśmy razem - prokuratura i media, w tym redakcja tygodnika "Wprost", że chodziło nam o to, żeby wykryć sprawcę przestępstwa nielegalnego zakładania podsłuchu, które jest w prawie polskim karane - powiedział prokurator.
Dodał, że chodziło także o to, żeby ustalić, czy doszło do przestępstwa i zebrać na to dowody. - Wczorajszego wieczoru nagle ten wspólny front się podzielił. Część z państwa, w szczególności redakcja tygodnika "Wprost", uznaje, że prokuratura złamała prawo, łamie standardy konstytucyjne i chce wręcz zburzyć porządek demokratyczny naszego państwa. Otóż tak nie jest - powiedział Seremet.
Dostęp do oryginałów taśm
Przypomniał, że zostały złożone, m.in. przez szefa MSW, wnioski o ściganie sprawcy tego przestępstwa. - Jak się składa taki wniosek to prokuratura musi podejmować określone czynności, bo jest związana zasadą legalizmu. Z rozmów (zarejestrowanych na taśmach - red.) wynikało podejrzenie popełnienia innych przestępstw - powiedział szef PG.
Seremet powtórzył swoją wcześniejszą wypowiedź, że prawdopodobnie dojdzie do tego, że prokuratura będzie musiała mieć dostęp do oryginałów taśm, którymi dysponuje tygodnik.
- Idzie o to, żeby mieć pewność, czy taśma i jej zapisy, nie są zmontowane. Po drugie, o to, czy były one w tygodniku "Wprost" prezentowane w całości. Wreszcie chodziło o to, że sposób nagrania może przynieść określone pozytywne skutki dla identyfikacji osoby, która ten podsłuch zakładała. Był to więc dowód niezwykle ważny - powiedział.
Prokurator generalny był także pytany, czy gdyby dziennikarze opublikowali zapis nagrań po przekazaniu ich prowadzącym śledztwo, naraziliby się na odpowiedzialność karną z art 241 Kk. Stanowi on: "Kto bez zezwolenia rozpowszechnia publicznie wiadomości z postępowania przygotowawczego, zanim zostały ujawnione w postępowaniu sądowym, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2".
W ocenie Seremeta, nie jest to ta sytuacja. - Gdyby dziennikarz jakimś sposobem wszedł w posiadanie materiału będącego materiałem dowodowym i go następnie opublikował - wtedy by się naraził na taką odpowiedzialność karną. Ale to nie jest ta sytuacja - powiedział.
Akcja w redakcji "Wprost"Wczoraj późnym wieczorem ABW zażądała od redakcji "Wprost" dobrowolnego wydania nośników danych z nagraniami nielegalnych podsłuchów polityków i szefa NBP. Redakcja odmówiła. W związku z tym prokuratura zarządziła przeszukanie redakcji. Chciała odebrać redaktorowi naczelnemu "Wprost" laptop i pamięć USB. Wtedy do pomieszczenia weszli dziennikarze zgromadzeni w redakcji, ABW ustąpiła.
Już po opuszczeniu redakcji "Wprost" przez funkcjonariuszy ABW i prokuratorów, redaktor naczelny pisma Sylwester Latkowski zapowiedział opublikowanie kolejnej części rozmowy ministra spraw wewnętrznych z prezesem NBP. W poniedziałek ujawnimy też drugą taśmę - zapowiedział - tam jest kilka rzeczy, które wymagają naszej dziennikarskiej pracy.