Największa zagłada od czasów dinozaurów
Człowiek jest odpowiedzialny za największą zagładę gatunków od czasów wyginięcia dinozaurów. W ciągu ostatnich 35 lat biodywersyfikacja zmniejszyła się o 35 proc., jak wykazują najnowsze badania - czytamy w dzienniku "Polska".
Ustalenia te znajdą się prawdopodobnie w ostatnim raporcie dotyczącym życia zwierząt i roślin na świecie, stworzonego przez organizację WWF (dawniej: World Wide Fund for Nature).
Autorzy ostrzegają, że bezwzględna eksploatacja środowiska naturalnego przez ludzkość tworzy niemożliwy do utrzymania "dług ekologiczny".
W ciągu ostatnich 35 lat zniknęło więcej gatunków niż na przestrzeni ostatnich 300. Wśród najbardziej znanych jest delfin z rzeki Jangcy. W ubiegłym roku stał się on pierwszym dużym kręgowcem od ponad 50 lat, który oficjalnie wyginął.
Raport to ostatnia z serii analiz, z których płyną równie ponure wnioski. Na początku tego miesiąca Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody opublikowała swoją Czerwoną Listę zagrożonych gatunków, ujawniając przy tym, że jedna czwarta gatunków ssaków zagrożona jest wyginięciem.
- To destrukcja na wielką skalę. Jeżeli nie podejmiemy jakichś naprawdę drastycznych kroków i decyzji politycznych, to tempo strat będzie tylko rosło - mówi profesor Kerry Turner, dyrektor departamentu nauk ekologicznych na Uniwersytecie Wschodniej Anglii.
Indeks WWF Living Planet, stanowiący podstawę raportu, który zostanie opublikowany w tym tygodniu, śledzi trendy populacyjne wśród ponad 1,8 tys. gatunków ssaków, ryb, ptaków, płazów i gadów. Ocenia również "ekologiczny odcisk" człowieka na naszej planecie.
Pomiędzy rokiem 1970 a 2005 liczba gatunków lądowych spadła o 25 proc., gatunków morskich o 28 proc., a słodkowodnych o 29 proc. W przeszłości takie szacunki próbowały po prostu wyliczyć listę gatunków zagrożonych wyginięciem, ale obecnie próbuje się ocenić takie straty także w kategoriach ekonomicznych. Dla przykładu niszczenie lasów tropikalnych w celu pozyskania tarcicy może przynieść krótkoterminowe zyski producentom drewna, ale zagładzie ulega źródło, z którego, gdyby je zostawić w spokoju, cała planeta mogłaby czerpać w nieskończoność.
W maju konferencja ONZ na temat biodywersyfikacji ostrzegła, że niszczenie żywych zasobów naturalnych - w tempie czterech gatunków w ciągu godziny - będzie do 2010 roku kosztować około 440 mln funtów, a w 2050 roku sięgnie 11 mld funtów.
Osobne szacunki pokazują, że ludzkość konsumuje 25 proc. zasobów naturalnych więcej, niż planeta jest w stanie odtworzyć.
Zużywamy zasoby naturalne w takim tempie, że gdyby to odtworzyć w skali globalnej, to światową populację musiałyby wspierać trzy planety. - Wchodzimy w fazę masowej zagłady gatunków, która nie ma precedensu od milionów lat. Nasze konsumpcyjne społeczeństwo po prostu odmawia przyjęcia tego do wiadomości - mówi Tony Juniper, działacz ekologiczny i były dyrektor organizacji Friend of the Earth.
W tym roku uznano już za gatunki wymarłe mniszkę antylską i ropuszkę pomarańczową, będącą narodowym symbolem Panamy. Ostatni czarny nosorożec zachodnioafrykański padł martwy w lipcu 2006 roku. Wyginął, ponieważ jego sproszkowany róg jest w Chinach uważany za afrodyzjak.
W Wielkiej Brytanii liczba zwierząt chronionych prawem wzrosła w ciągu 10 lat z 454 do 1149.
INTERIA.PL/Polska