- Ktoś coś wie, ale boi się powiedzieć. A ja nie szukam winnych, ale Mariusza. W styczniu minęło dziewięć lat, jak zniknął. Pochowałam mamę, tatę, drugiego brata. Znam smak cierpienia - mówi Beata, siostra zaginionego. 1. Siedzimy w salonie przy drewnianej ławie, jasnobrązowej. Beata przynosi teczkę, do której od dziewięciu lat wkłada wszystko, co może pomóc w znalezieniu brata. Wyciąga z niej zdjęcia, rozkłada. Na jednym z nich Mariusz delikatnie odchylony spogląda w aparat fotograficzny, na głowie niebiesko-czarna czapka. Tę fotografię kobieta lubi najbardziej, została zrobiona niedługo przed zaginięciem. Jej opowieść co jakiś czas przerywa odgłos przejeżdżających samochodów. * "Słuchaj, Mariusz nie żyje, bo nie odbiera telefonu" - powiedziała Klaudia, dziewczyna Mariusza, do Beaty, jakby to był najnormalniejszy fakt na świecie. - Pamiętam, te słowa mnie zmroziły. Dlaczego tak zaczęła rozmowę? Nigdy tego nie wyjaśniła. Nieodebranie telefonu nie oznacza śmierci. Rozłączyłam się, wybrałam numer brata. Odebrał od razu. Żył. Prosiłam, błagałam, żeby został w domu. Miałam złe przeczucia. O rozmowie z Klaudią nie wspomniałam, bałam się, że jeszcze bardziej go zestresuję. - Ten telefon był o 17. Rano szykowałam się do pracy, gdy nagle pojawił się Mariusz. Powiedział, że Klaudia się wyprowadza. Nie widziałam w nim załamania. Rozchodzili się i schodzili, Mariusz raczej zakładał, że za jakiś czas znów razem zamieszkają. Zapytał, kiedy wrócę, obiecał, że przyjdzie wieczorem. Wziął sto złotych, które u mnie przechowywał, na bilety do Krakowa i doładowanie telefonów, dla nich. Miał pomóc jej w przewiezieniu rzeczy do Krakowa. - Do Krakowa nie dotarł. Jeden z pasażerów opowiedział nam, że w pewnym momencie między moim bratem a Klaudią doszło do kłótni. Mariusz miał dość, poprosił kierowcę busa o zatrzymanie, wysiadł w Chobotach. Do domu wróci pieszo. 2. Mariusz Perdek urodził się w listopadzie 1989 r. Od dziecka mieszkał w Zabierzowie Bocheńskim (woj. małopolskie) wraz z trojgiem rodzeństwa: dwiema starszymi siostrami i młodszym bratem. Ich dzieciństwo było naznaczone cieniem ojcowskiej choroby. Alkoholizm Kazimierza rzutował na całą rodzinę. Na szczęście była mama - Maria. Kiedy Kazimierz wybuchał, chroniła dzieci przed jego gniewem, szeptała kojące słowa. Mariusz, po tym, jak skończył gimnazjum, znalazł pracę. Zależało mu żeby zacząć zarabiać, wesprzeć rodzinę. Z czasem rodzinny dom został przebudowany i powstały dwa odrębne mieszkania: na górnym poziomie zamieszkała Beata z mężem, na dole pozostali domownicy. Rok 2009 przyniósł rodzinną tragedię. Po rocznej walce z nowotworem piersi odeszła Maria, mama rodzeństwa. Jej śmierć była szczególnie dotkliwa dla najmłodszego Łukasza, który wtedy chodził do gimnazjum. A ojciec pił jeszcze więcej. Wtedy Mariusz obieca siostrze, że będzie jej aniołem stróżem i nie pozwoli jej skrzywdzić. Byli nie tylko rodzeństwem, ale i przyjaciółmi. Zwierzali się sobie i pomagali w kłopotach. Beata, starsza o 11 lat, po śmierci mamy czasem zastępowała ją bratu. 3. - Klaudia z Mariuszem poznali się przez naszego młodszego brata. Znajomość zaczęła się od listów, dzieliła ich spora odległość. Kiedy brat wrócił, zamieszkali ze sobą. Klaudia, choć miała 17 lat, a Mariusz 25, wprowadziła się do niego w kwietniu 2014 r. Brat był zakochany, obdarowywał ją prezentami, adorował, starał się, by czuła się wyjątkowa. Kilka miesięcy przed zaginięciem coś się zmieniło. Klaudia stała się inną osobą. Zaczęła budzić brata w nocy, urządzać awantury. Zbiegło się to ze zmianą pracy Mariusza i pogorszeniem się ich sytuacji finansowej. Mariusz odkrył, że Klaudia prowadzi podwójne życie - miała drugi telefon i w ukryciu pisała z kimś innym. - Kilka tygodni przed zaginięciem Mariusz chciał odebrać Klaudię z przystanku. Zadzwonił do niej, ale ona odmówiła. "Pozwól" - nalegał, martwiąc się o nią, zwłaszcza że wracała późno i sama. Rozłączył się, powiedział: "I tak zrobię jej niespodziankę". - Wyszedł i zobaczył ją wraz z grupą znajomych. Ci zaczęli go popychać. Opluł nieznajomą dziewczynę, uciekł. Słyszałam jego przerażony głos, kiedy krzyczał: "Mam kłopoty, grozili mi". Powtarzał, że się boi. Tamtego dnia Klaudia wagarowała i była wściekła, że Mariusz się o tym dowiedział. Jakiś czas potem ktoś kamieniem wybił szybę w pokoju Mariusza. Na tej ścianie jest wiele okien, ale została rozbita ta konkretna. - Rozstania i powroty były coraz częstsze. W grudniu 2014 r., gdy brat był na granicy wytrzymałości, podjął desperacką próbę odebrania sobie życia, ale wiem, że to było wołanie o pomoc. Krzywdy sobie zrobić nie chciał. Poszedł do specjalisty, zaczął wszystko sobie układać w głowie. W lutym, miesiąc po tym jak zaginął, miał jechać na platformę wiertniczą do Norwegii. Cieszył się na myśl o nowej pracy. "Zacznę od nowa" - mówił. Nigdy tam nie dotarł. 4. - Dlaczego brat poszedł na most? Tego nie wiem. Most był w przeciwnym kierunku, niż droga do domu. Musiał mieć ważny powód, żeby tam iść. Być może z kimś się tam umówił? Całą noc czekałam na brata, nasłuchiwałam, czy wraca. * Stoję na moście w Niepołomicach, jedynym w mieście, tym samym, na którym Mariusza widziano po raz ostatni. Układam słowa Beaty w spójną całość. Zanim Mariusz zaginął, posprzeczał się i rozstał ze swoją dziewczyną, Klaudią. W trakcie podróży do Krakowa wysiadł z busa po kolejnej awanturze i wrócił pieszo do domu, gdzie spędził większą część dnia. Tam po 17 odebrał telefon od Beaty. Jego siostra chwilę wcześniej rozmawiała z Klaudią. "Słuchaj, Mariusz nie żyje, bo nie odbiera telefonu" - powiedziała dziewczyna, z którą chłopak rozstał się rano. Beata prosiła, aby poczekał na nią, aż wróci z pracy. Nie posłuchał. Godzinę po pierwszym telefonie Beata rozmawiała ponownie z bratem. "Jadę do kolegi do sklepu". Kolejne połączenie, o 20. "Już od niego wychodzę i idę na przystanek, będę niebawem". Był wieczór 19 stycznia 2015 r., to była ostatnia ich rozmowa. Od sklepu do przystanku jest kilkanaście metrów. Pokonanie trasy zajmuje minutę. To, że Mariusz poszedł w jego kierunku, wiemy z kamer monitoringu. Do busa nie wsiadał, poszedł dalej, na most. Tam widziała go sąsiadka, jak rozmawiał przez telefon. Kobieta zna Mariusza od dzieciństwa, nie ma mowy o pomyłce. Była 21:30, pół godziny później telefon chłopaka został wyłączony. 5. - Kiedy nie wrócił, poszłam do sklepu szukać tajemniczego kolegi. Miał na imię Mateusz. Mariusz uważał go za swojego przyjaciela. Miałam ze sobą fotografię brata, zapytałam właściciela, czy mogę ją zostawić. Pozwolił. Zdjęcie szybko zniknęło, jakby ktoś celowo chciał wymazać Mariusza z pamięci. Kiedy zapytałam o to Mateusza, wzruszył tylko ramionami. Nic nie powiedział. - Na policji usłyszałam, że muszę czekać. Czas jakby stanął w miejscu, a ja czułam się coraz bardziej bezradna. Po 48 godzinach przeszukali Wisłę, znaleźli ciało, ale to nie był Mariusz. Powiedzieli, że brata na 99,5 proc. nie ma w wodzie. Psy tropiące? Były, sześć lat po zaginięciu. - Nadzieja pojawiła się, gdy ktoś rozpoznał postać podobną do Mariusza na przystanku na Podkarpaciu. Wiadomość wywołała poruszenie w rodzinie. Niestety, po dokładniejszej weryfikacji okazało się, że to fałszywy trop. Kolejny ślad to zdjęcie mężczyzny, uczestnika śląskiego maratonu. Podobny bardzo do Mariusza. I znów rozczarowanie. Policja sprawdziła, że to nie zaginiony chłopak. 6. Od dziewięciu lat Beata żyje w świecie bez odpowiedzi. Rozmowy, pytania, poszukiwania, sprawdzanie nowych informacji - to codzienność kobiety. Pytanie o to, dlaczego Mariusz zdecydował się pójść na most, jest kluczowe dla zrozumienia całej sprawy. Co spowodowało, że chłopak w kilka sekund zmienił zdanie i nie wrócił do domu? Czy odpowiedź na nurtujące pytanie kryje się w treści wiadomości, które Mariusz wymieniał z Klaudią w wieczór zaginięcia? Tego nie wiemy, bo śledczy nie podjęli żadnych działań, aby zabezpieczyć te dane. Nie sprawdzili, gdzie logował się telefon dziewczyny, nie zweryfikowano jej alibi, choć jej opowieść pozostawia wiele wątpliwości. Śledczy nigdy nie sprawdzili, co łączyło dziewczynę z Mateuszem, tym samym, u którego Mariusz był tuż przed zaginięciem. Klaudia tuż po zniknięciu swojego chłopaka przychodzi do sklepu, gdzie pracuje Mateusz. Rozmawia z nim, czeka, aż skończy pracę, wspólnie spędza czas. Zaskakujące jest to, że kilkanaście godzin po zaginięciu Mariusza Mateusz ma zabandażowaną dłoń - to wiemy z relacji świadków. Dlaczego śledczy zignorowali ten fakt, nie próbując ustalić, w jakich okolicznościach doszło do urazu? Co więcej, alibi Mateusza, który mieszkał wtedy kilkaset metrów od mostu, nigdy nie zostało sprawdzone. Chłopak nigdy nie angażował się w poszukiwania, niechętnie odpowiadał na pytania rodziny. Z dziennikarzami zgodził się porozmawiać tylko raz dla programu "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie". Kiedy kilka lat temu dziennikarka Sylwia Nowosińska opisała w "Fakcie" zaginięcie Mariusza, Mateusz miał pretensje do rodziny chłopaka, za to, że artykuł się ukazał. 7. Klaudia całkowicie odcięła się od rodziny Mariusza po jego zaginięciu, zablokowała ich numery telefonu, a na próby kontaktu reagowała agresją. Choć nikt z rodziny chłopaka nigdy jej niczego nie zarzucał. Opowieść Klaudii budzi jednak wiele wątpliwości i pytań. W noc zaginięcia dziewczyna pojawia się obok mieszkania Mariusza. - Chciałam odebrać rower sprzed domu - powie potem policjantom. Nikt ze śledczych nie drążył, nie dopytywał, nie podawał w wątpliwość jej opowieści. Jak dziewczyna dostała się w środku nocy do Zabierzowa Bocheńskiego, skoro nie miała samochodu, prawa jazdy, a o tej porze nie jeździły już autobusy? Oznacza to, że ktoś musiał ją podwieźć. Kto? Tego nigdy nie ustalono. - Wzięłam rower i wróciłam do Krakowa. Do mieszkania nie wchodziłam - powiedziała śledczym. - Pomieszczenia wyglądały, jakby były splądrowane - opowiada mi Beata. - Do mieszkania Mariusza weszliśmy kolejnego dnia po zaginięciu. Wszędzie było zapalone światło, panował duży nieład. W jednym z pokoi były ściągnięte drzwi z zawiasów. Ubrania Mariusza leżały na środku pokoju. To było dziwne, brat by ich tak raczej nie zostawił. Czy coś zginęło? Dokładnie sprawdziłam, ale moim zdaniem nic nie zniknęło. 8. Znikający zielony notes Mariusza to kolejny tajemniczy wątek. Podczas rozmowy z policją Klaudia wykazała niezwykłe zainteresowanie notatnikiem swojego chłopaka. Kiedy funkcjonariusze znaleźli go w mieszkaniu chłopaka, wyrwała go z ich rąk, twierdząc, że należy do niej. Później - już na komendzie - kiedy śledczy nie patrzyli, dziewczyna ukradła notes. Po miesiącach poszukiwań, policjanci odnaleźli notatnik w mieszkaniu Klaudii. Nigdy nie wyciągnięto żadnych konsekwencji. Co takiego wyjątkowego było w tym małym, niepozornym zeszycie, że dziewczyna zdecydowała się go ukraść? Czy zawierał on informacje, które mogły zmienić bieg śledztwa? Motywacja jej zachowania pozostaje niewyjaśniona, a śledczy nigdy nie poszli tym tropem. Wątpliwości było więcej. Klaudia wspomniała, że Mariusz otrzymywał groźby. Nigdy nie zdradziła szczegółów, ani tego, kto mógł stać za tymi wiadomościami. Opowiedziała też o liście pożegnalnym, który w mieszkaniu miał zostawić jej chłopak. Beata przeszukała każdy kąt, bez rezultatu. Nic nie znalazła. Skąd Klaudia miała taką wiedzę? Na ten temat dziewczyna milczała. 9. - Tuż po zagięciu brata udało mi się porozmawiać z bezdomnym, który mieszkał obok mostu. Koło północy słyszał głos młodego mężczyzny, wyglądało, jakby kłócił się z dziewczyną przez telefon. Trwało to bardzo długo, ponad godzinę. O czym mówił chłopak, tego nie wie, aż tak się nie przysłuchiwał. Kim był, także nie wie, bo nie wyszedł ze swojego pomieszczenia. Kłótnia ucichła około pierwszej w nocy. Ten bezdomny bardzo szybko wyprowadził się z tego miejsca. Spotkałam go przypadkiem dwa lata temu, chciałam dopytać, porozmawiać. Nic nie powiedział, poszedł dalej. Tą samą opowieść bezdomny przekazał śledczym kilkanaście godzin po zagięciu. Czy powiedział wszystko? Nie wiadomo, żaden ze śledczych nie dopytywał, nie drążył. Kim był młody mężczyzna, który w środku nocy w okolicach mostu kłócił się z dziewczyną? Tego nigdy nie ustalono. 10. Kolejne zdziwienie przychodzi w czerwcu 2015 roku, ponad pół roku po zaginięciu. Beata odebrała zaskakujące połączenie od Sławomira, znajomego Mariusza. Twierdził, że rozmawiał z jej bratem zaledwie kilka miesięcy wcześniej, ale już po zniknięciu chłopaka. Beata była zdumiona. Sławomir opisał szczegółowo rozmowę, podczas której Mariusz zdradził, że nie jest już ze swoją dziewczyną i przebywa w Krakowie. Kiedy Beata poprosiła o numer telefonu, z którego dzwonił Mariusz, Sławomir obiecał go podać. Jednak następnego dnia okazało się, że numer był nieaktywny. Później Sławomir przyznał się do tego, że podał fałszywy numer. Pomimo wielokrotnych przesłuchań, konsekwentnie podtrzymywał swoją wersję wydarzeń, pozostawiając Beatę z jeszcze większą liczbą niewyjaśnionych pytań. Czy rzeczywiście Sławomir rozmawiał już po zaginięciu z Mariuszem? A może pomylił daty, kiedy odebrał telefon od Mariusza. Mężczyźni rozmawiali ze sobą telefonicznie w dniu zaginięcia, już po tym, jak chłopak zerwał z Klaudią. Być może Sławomir zrelacjonował Beacie rozmowę z dnia zaginięcia. Śledczy nie zrobili jednak niczego, żeby to wyjaśnić, nikt z policjantów nie wystąpił z wnioskiem o zabezpieczenie bilingów. Mogły one pomóc w dokładnym ustaleniu, kiedy doszło do telefonicznej rozmowy. Tajemniczych telefonów było więcej. Przez pewien czas po zaginięciu Mariusza jego siostra otrzymywała głuche telefony. Kto dzwonił i dlaczego? Śledczy nigdy nie ustalili. 11. W 2021 r. Beata, zdesperowana brakiem postępów w sprawie, pisze do prokuratury w Wieliczce, aby ta wszczęła w końcu śledztwo. Jej prośba zostaje odrzucona. Argumenty prokuratury były lakoniczne: brak poszlak wskazujących na przestępstwo. Odmowę o wszczęciu śledztwa oparto głównie na zeznaniach Klaudii. Opowiedziała, że Mariusz miał problemy z alkoholem, interesował się satanizmem, miał dość swojej siostry. Prokuratura uwierzyła na słowo, nigdy nie sprawdziła, czy dziewczyna mówi prawdę. Beata nie pogodziła się z tą decyzją i odwołała do sądu. Jednak i tam napotkała na mur niezrozumienia. Sędzia uznał, że decyzja prokuratora o odmowie wszczęcia śledztwa była prawidłowa. 12. Mateusz, przyjaciel Mariusza, nie zareagował na naszą prośbę o rozmowę. Klaudia z mediami również nie rozmawia. Kiedy kilka lat temu jedna z dziennikarek próbowała z nią porozmawiać, straszyła ją prokuraturą. W listopadzie Mariusz, jeśli żyje, skończy 35 lat. * - Wiem, że gdyby żył, to dałby znać. Ktoś zrobił mu krzywdę. Chciałabym Mariusza godnie pochować. Mieć miejsce, gdzie będę mogła zapalić świeczkę. Wierzę, że gdzieś tam są osoby, które zrozumieją mój ból i przerwą milczenie. Takie chodzenie, szukanie, niewiedza zabija człowieka każdego dnia. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl