Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Z odruchu serca

Nasz świat zdąża w złym kierunku - samotności i ciemności. Ludzie coraz mniej ze sobą rozmawiają, życie ma tempo, które jest wręcz zgubne. Staram się temu nie poddawać. Walczę o okruszyny normalności - mówi aktorka Anna Dymna.

/Agencja SE/East News

Bohdan Gadomski: Znalazła pani wspólny język z osobami chorymi i niepełnosprawnymi. Czy dlatego, że sama pani w życiu wiele przeszła?

Anna Dymna: Na to składa się bardzo wiele powodów. Byłam wychowywana w poszanowaniu i miłości do ludzi. Uprawiam zawód, który polega na tym, że muszę zrozumieć sytuację i postępowanie drugiego człowieka. Całe życie uczyłam się słuchać i rozmawiać z ludźmi. Otwartość i potrzebę rozmawiania wyniosłam z domu, a z biegiem lat wypracowywałam te predyspozycje jako aktorka. Gdy miałam w życiu problemy i tragedie, pomogli mi ludzie. Najbardziej - niepełnosprawni. Kiedyś, gdy byłam bliska załamania i się rozsypywałam, zobaczyłam roześmiane dziewczyny na wózkach inwalidzkich. One mnie zawstydziły, dały mi siły i pomogły cieszyć się tym, co mam i brać w garść.

Teraz pani im pomaga...

Najpierw zaprzyjaźniłam się, dzięki księdzu Tadeuszowi Zaleskiemu, prezesowi Fundacji Brata Alberta, z ludźmi niepełnosprawnymi umysłowo. To dla nich założyłam Fundację "Mimo wszystko" i w lutym 2004 roku otworzyłam Warsztaty Terapii Artystycznej w Radwanowicach, dla tych, którzy stracili prawo do korzystania z placówki dotowanej przez państwo. Teraz, na ośmiu hektarach otrzymanych od księdza Zaleskiego, zaczynam budowę nowoczesnych warsztatów terapeutycznych dla podopiecznych obu fundacji. Oni są jak duże dzieci. Godni szacunku i pomocy. Nie potrafią o siebie walczyć ani nawet poprosić o pomoc. Za to mają w sobie coś pięknego i czystego. To najpiękniejsi ludzie, jakich w życiu widziałam, chociaż może inaczej i czasem brzydko wyglądają.

Dlaczego pani to wszystko robi?

Nasz świat zdąża w złym kierunku - samotności i ciemności. Ludzie coraz mniej ze sobą rozmawiają, życie ma tempo, które jest wręcz zgubne. Staram się temu nie poddawać. Walczę o okruszyny normalności. Źle się dzieje w życiu publicznym. Padają autorytety. Ludzie coraz bardziej się nienawidzą z powodu swoich kompleksów, ze strachu, z braku pracy. Może dlatego lgnę do ludzi niepełnosprawnych umysłowo. Jeżdżę do nich po odrobinę normalnych odruchów.

Czyżby ludzie niepełnosprawni umysłowo pokazywali, co jest najważniejsze dla człowieka w jego życiu?

Oni przez to, że nie mają dobrze rozwiniętych mózgów, niczym nie manipulują, działają odruchami i przypominają, że człowiekowi najbardziej potrzebna jest bliskość i obecność drugiego człowieka. Cieszą się, że jestem z nimi, lubią się przytulić, zwierzyć czy choćby przy mnie popłakać.

Jak żyje się w Polsce ludziom przewlekle chorym?

Bardzo źle, okropnie. Często wydaje się, że nic im się nie należy. Czasem wegetują w nędzy, bezradni, samotni i czekają na śmierć.

Czyli nie boi się pani zmierzyć z cudzą ułomnością?

Nie, chociaż jest to bardzo trudne i chyba nigdy nie nauczę się dystansu w kontaktach z nimi. Nie panuję często nad swoimi reakcjami i emocjami. Po prostu przy nich pękam. Ale nauczyłam się od nich być z nimi, trzymać za rękę w najgorszych momentach, milczeć lub rozmawiać o cierpieniu i śmierci. Często po nagraniach Programu TVP 2 "Spotkajmy się", nie śpię wiele nocy. Czasem te spotkania odchorowuję. Zauważyłam kilka razy, że bolą mnie choroby moich rozmówców. Kiedyś, po programie o stwardnieniu guzowatym i raku nerki, moje nerki pękały z bólu. W odreagowaniu najbardziej pomaga mi teatr, który jest jedynym miejscem, do którego wchodząc, muszę zapomnieć o wszystkim i stworzyć zupełnie inny świat.

Skąd czerpie pani siły i motywacje do dalszych działań?

Przede wszystkim z ludzi. Prowadzę fundację, w której jest zatrudnionych ponad 20 osób. Mam filię w Gdańsku, gdyż na terenie woj. pomorskiego, w lesie nad samym morzem, zaczynam budowę ośrodka terapeutyczno-wczasowego. Mam wspaniałych, oddanych pracowników, przyjaciół, wolontariuszy. To oni dają mi największe siły. Po części też, podobnie jak ja, są wolontariuszami, bo pracują po godzinach i zawsze, gdy są potrzebni.

Pracuje pani ponad siły i nie bierze za to grosza?

Za pracę w fundacji nic nie biorę, chociaż, jak trzeba, pracuję po kilkanaście godzin na dobę. Myślę, że gdybym brała za to pieniądze, to nie miałabym sił do tak intensywnego działania. A tak, sprawa jest czysta. Zapłatą jest ogromna, nieopisana radość, że mogę się komuś przydać. To największa zapłata. A że to nie jest takie proste, najlepiej wiedzą moje koty.

Do kogo adresowana jest Fundacja "Mimo wszystko"?

Fundacja działa ponad trzy lata, chociaż niektórzy myślą, że znacznie dłużej, bo bardzo intensywnie działa i rozwija się w lawinowym tempie. Prowadzimy subkonta, fundujemy różne stypendia dla osób chorych, dla rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi, dofinansowujemy operacje, leczenia, rehabilitacje. Pieniądze zdobywamy od wielu sponsorów, organizujemy różne aukcje, ale przede wszystkim walczymy o wpłaty z 1 proc. podatków. Państwo i urzędy wobec moich działań są zwykle naprawdę życzliwe. Chociaż czasem nasłucham się przykrych rzeczy.

Na przykład - jakich?

W Polsce, jak ktoś robi coś dobrego, to zwykle od razu jest podejrzany. W fundacjach wielu ludzi wietrzy jakiś przekręt. Gdy pojechałam nad morze, żeby walczyć o ziemię dla swoich podopiecznych, to od razu usłyszałam: "Co, Dymna chce ziemię? Ona musi coś kombinować". A tymczasem fundacje wyręczają państwo i państwo powinno być dla nas życzliwe.

A nie jest?

Na szczęście często jest. Nie narzekam. Niestety, są i takie fundacje, które nie działają przejrzyście, nie rozliczają się, piorą brudne pieniądze. Wystarczy, że jest afera w jednej fundacji, a cień pada na wszystkie.

Jak reaguje pani na zarzuty pod własnym adresem?

Kieruję na stronę internetową. Tam są wszelkie nasze rozliczenia. Jestem czysta i przejrzysta, więc spokojnie robię swoje.

Czy osoby chore i niepełnosprawne zastanawiają się nad sensem życia głębiej niż my?

Oczywiście. Przykuci do wózka, z innej perspektywy patrzą na życie. Cenią każdą chwilę, umieją się cieszyć z drobiazgów, widzą więcej niż my, którzy pędzimy jak szaleni i często nie dostrzegamy w tym pędzie, ile mamy powodów do szczęścia. Rozmawiam z ludźmi, którzy przeszli choroby nowotworowe, operacje, wypadki, i pytam ich - co się zmieniło, a oni mówią: "Boże, nie wiedzieliśmy przed tym, że życie jest takie piękne". Dla nich, na Rynku w Krakowie, robię Festiwal Zaczarowanej Piosenki i tam, obok niepełnosprawnych wokalistów wybranych z całej Polski, stoją największe gwiazdy i wszystkie mówią, że spotkało ich coś niezwykłego, że inaczej zaczynają patrzeć na życie.

Jakich rzeczy dowiaduje się pani od nich?

Wielu. Ale wszyscy powtarzają, że żadne cierpienie nie jest tak straszliwe jak samotność. Miłość, przyjaźń, czasem dobre słowo sprawiają, że każde cierpienie jest ludzkie. I zawsze do zniesienia. Nawet śmierć przy bliskiej osobie traci swoją grozę i moc. I potrafi być uśmiechnięta.

/Agencja SE/East News

Zapewne jest pani poddawana wielu stresom?

Pewnie, że jestem. Ale mam na to swoje dymne metody. Poczytam wiersze, pogłaszczę koty, pobiegnę do teatru czy do studentów i stres znika.

Czy tak aktywna działalność wolontariuszki nie przysłania pracy aktorki?

Nie.

Ale mniej oglądamy panią na dużym i małym ekranie.

Po pięćdziesiątce ma się mniej propozycji. To normalne. Poza tym bardziej szanuje się czas. Nie przyjmuję więc "gównianych" propozycji. Bardzo trudno jest mi decydować się na rolę w serialu, bo musiałabym zrezygnować ze wszystkiego, na czym mi zależy. Ale gram teraz żonę mafiosa, niedużą rolę w serialu "Odwróceni".

Niektórzy mówią, że Dymnej nie zależy już na karierze aktorskiej...

Karierę robiłam dawno. W moim wieku już się jej zwykle nie robi. Nadal jestem aktorką i czuję się prawdziwie szczęśliwa, gdy gram. Właśnie dzisiaj gram Arkadinę w "Mewie" w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie. W moim macierzystym Starym Teatrze pracuję nad rolą Klitajmestry w "Orestei".

Jak postrzega pani młode pokolenie kandydatów na aktorów, z którym ma pani kontakt na co dzień w PWST w Krakowie?

Młodzi zawsze są tacy sami, tylko ci obecni są w dużo gorszej sytuacji niż my w ich wieku. Brakuje im autorytetów. Żyją w dziwnych czasach, pełnych pułapek, niebezpiecznych, pociągających atrakcji, ogromnego pędu i chaosu.

Przecież mają kontakt z Anną Dymną.

Jestem bardzo szczęśliwa, jeśli mogę się komuś na coś przydać. Wydaje mi się, że młodzi ludzie są często jakby przestraszeni i coraz bardziej smutni. Wielu koło dwudziestki już wie, co to depresja. Ja jestem czasem dużo radośniejsza od nich. Mają trudne wybory, chociaż większe od naszego pokolenia możliwości i otwarty świat. Tylko nie ma im kto doradzić, co mają wybrać, a złudnych propozycji jest wiele. Mam 21-letniego syna. On od rzeczywistości uciekł w muzykę, której jest pasjonatem. Studiuje filmoznawstwo, ale tak naprawdę jego światem jest improwizacja i jazz.

W ramach fundacji realizuje pani dziesiątki projektów pomocy dotkniętym przez los. Nad jakim pracuje pani teraz?

Teraz przygotowuję festiwal "Albertiana". Z moimi "aktorami" z Teatrzyku Radwanek pracujemy nad nowym przedstawieniem "Kozucha Kłamczucha". Premiera 19 marca w Teatrze Słowackiego podczas "Albertiany". Kilka dni temu podpisałam z TVP porozumienie o współpracy na kolejne trzy lata przy Festiwalu Zaczarowanej Piosenki. To dla mnie wielka rzecz.

Podobno zbiera pani chwile?

Życie składa się z wielu pięknych chwil. Zbieram je chciwie, bo dają mi siłę. Zbieram radości, wzruszenia, a przede wszystkim rozmowy ze wspaniałymi ludźmi, wielkimi poetami, aktorami, filozofami, artystami i tymi zwyczajnymi i prostymi...

Czy potrafi pani dostosować się do obecnych czasów?

Nie chcę dostosowywać się do obecnych czasów. Musiałabym się zmienić, nauczyć się nienawidzić, walczyć. Nie chcę się temu poddać, wolę unikać agresji i zła, jeśli się da. Smoki wolę oswajać, niż je zabijać. Naprawdę się udaje.

Nawet jak ludzie kpią z pani i nazywają ją: "Matka Boska", "anioł", "święta"?

Wolę uchodzić za naiwną i moralizatorkę. Mam to gdzieś. Z premedytacją mówię dobre rzeczy o ludziach i świecie, bo w ten sposób prowokuję dobro. Czasem, gdy słyszę, że udaję dobrą, bo się starzeję i nie mam co grać, to mnie trochę boli i zdarza się, że sobie popłaczę do poduszki.

Czyli nie jest pani przez wszystkich kochana?

To przecież niemożliwe. Niektórzy mnie wręcz nienawidzą, bo jestem dla nich jakimś wyrzutem sumienia. Mówią do mnie: "Skąd ty masz tyle siły, jak ty to wszystko godzisz!? Ja bym nie potrafił" - no i mnie nie lubią. "Jerzy Owsiak powiedział mi: "Anka, musisz pamiętać jedną rzecz. Jeżeli ci się uda to, co sobie zamierzyłaś, to zaczniesz się spotykać z okropną nienawiścią z różnych stron. Ale to będzie dowód na to, że rzeczywiście zrobiłaś coś dobrego".

Widzę, że działa pani odruchowo, z potrzeby serca.

Zgadza się. Niczego nie kalkuluję. Gdybym dokładnie przeanalizowała, co to znaczy mieć fundację, nigdy bym jej nie założyła, bo z pewnością doszłabym do wniosku, że nie dam rady. Założyłam ją, bo musiałam ratować 26 osób, które zostały wyrzucone poza nawias życia, pozbawione warsztatów terapeutycznych. Zrobiłam to z odruchu serca, nie miałam wyjścia ani czasu na rozwagę. Teraz czasami budzę się w nocy i myślę sobie: Boże święty, kobieto, coś ty narobiła! Ale tyle dobrego zaczęło się dziać, tyle rzeczy już się udało uruchomić, że nie żałuję.

Angora

Zobacz także