Życie zaczynało się po 13.00
W latach osiemdziesiątych alkohol bez problemu można było kupić w Peweksie i na "melinie". W państwowych sklepach był dostępny na kartki i to dopiero po godzinie trzynastej. Zakazy miały służyć wychowaniu w trzeźwości.
Dokładnie 15 lat temu, 29 listopada 1990 roku, zlikwidowano restrykcje dotyczące sprzedaży napojów alkoholowych - wódkę znów można było dostać przed godziną 13. Taka częściowa prohibicja, wprowadzona w czasie stanu wojennego, miała - w założeniu władz - służyć wychowaniu narodu w trzeźwości. Przynajmniej w godzinach przedpołudniowych, gdy naród był w pracy. Ale Polacy i tak pili podczas budowy socjalistycznej ojczyzny. W dniach popularnych imienin niemal cały kraj był "na bani".
Do roboty na kacu
Według statystyk, na przełomie lat 70. i 80. pili prawie wszyscy. Alkoholizm uznano za główną plagę społeczną. Najwyższe spożycie notowano w latach 1979-80, kiedy na statystycznego mieszkańca PRL wypadało 8,5 l 100-proc. alkoholu. W późniejszych latach, przy reglamentacji alkoholu, co prawda nastąpił spadek do poziomu 6,5-6,8 l, jednak - jak oceniano - prawdziwe spożycie mogło być wyższe nawet o 30 proc., a to za sprawą nielegalnej produkcji. W latach 70. ok. 40 proc. alkoholu spożywano w czasie i w miejscu pracy. Mało kto obawiał się, że z powodu picia straci pracę. Jeśli nawet tak się stało, to bez problemu znalazł inne zajęcie.
"Trzynasta już wybiła..."
"Trzynasta wybiła, wstaje nowy dzień/ ruszyła kolejka, wszystkim lżej/ życie po trzynastej tu zaczyna się" - śpiewał w latach 80. w piosence "Za dziesięć minut trzynasta" Shakin Dudi (Irek Dudek). Właśnie o tej godzinie otwierano wtedy sklepy monopolowe i można było legalnie kupić wódkę czy piwo. Przed "godziną zero" ustawiały się kolejki. Dodatkowym utrudnieniem dla amatorów mocnych trunków były oczywiście kartki, które uprawniały do zakupu dwóch butelek alkoholu na miesiąc.
Przy zakupie wódki w lokalu obowiązkiem była konsumpcja. Do tej pory krążą opowieści o dyżurnych jajeczkach i śledzikach na zagrychę, za które klienci płacili, ale ich nie konsumowali, skupiając się tylko na promilach. Pozieleniałe, czekały na ladzie na następnych chętnych. W takim stanie zwykle obsłużyły - nietknięte - co najmniej kilku klientów.
W życzliwszych spragnionym lokalach wystarczyło zamówić znacznie tańszą od śledzika herbatę. Tyle że trzeba było ją kupować do każdej kolejki...
Cudzoziemcy i goście z grubszymi portfelami mogli napić się do woli i o każdej porze w lokalach hotelowych (tych z wyższej półki ) lub luksusowych restauracjach.
Grunwaldówka
Wódka była na kartki, ale jakoś się znajdowała. Wyborową, Żytnią czy Stołową można było kupić w Peweksie. Przez całą dobę wódka była też dostępna w melinach. Te - dzięki kartkom i godzinie trzynastej - przeżywały rozkwit i przyczyniły się do rozwoju prywatnej inicjatywy. Meliniarze podobnie jak cinkciarze nierzadko stawali się potem uznanymi handlowcami i biznesmenami.
Powszechne stało się także pędzenie bimbru. Ten - robiony domowymi sposobami - pito powszechnie obok reglamentowanej, a dostępnej po godzinie 13. wódki państwowej. Produkcja często była przedsięwzięciem sąsiedzkim - aparatury wędrowały z piętra na piętro, a bimbrem śmierdziało w całej klatce. Najprościej było zrobić grunwaldówkę według przecieru "1410" (1 kg cukru, 4 litry wody i 10 dag drożdży).
Panie majster, która godzina?
Alkohol w czasach PRL, a szczególnie w okresie stanu wojennego, był najtańszym sposobem urozmaicenia sobie ponurego życia. Pito, żeby nie zwariować i żartowano sobie z licznych utrudnień. Przedmiotem wielu dowcipów był właśnie zakaz sprzedaży alkoholu przed godz. 13. Oto jeden z nich: "Panie majster, która godzina?/- A wiesz, ja też bym się napił..."