Zamach na demokrację w Sejmie?
Pod nieobecność posłów PiS i Marka Jurka, w Sejmie przeszedł wniosek LPR umożliwiający wcześniejsze głosowanie nad budżetem.
Stało się tak wbrew woli PiS, które chciało opóźnić głosowanie, co według opozycji jest taktyką mającą doprowadzić do przyspieszonych wyborów. To co stało się w Sejmie Marek Jurek nazwał "zamachem" i próbował "usunąć" z sali obrad wicemarszałka Marka Kotlinowskiego z LPR, który zarządził sporne głosowanie. Obrady Sejmu zostały przerwane. Dalsze dyskusje budżetowe w czwartek.
Sejmowe zamieszanie obserwowała reporterka RMF, Agnieszka Burzyńska. Posłuchaj:
Wniosek w sprawie przerwania obrad złożył szef klubu PiS Przemysław Gosiewski. Jak mówił, w Sejmie doszło do "drastycznego złamania regulaminu, naruszenia uprawnień marszałka i zasad funkcjonowania Sejmu". Argumentował, że potrzebny jest czas na ocenę "tych złych zjawisk".
Powodem wniosku Gosiewskiego był przyjęty wcześniej - głosami opozycji - wniosek LPR, który otwiera drogę do głosowania nad budżetem na 2006 rok już w sobotę. Oznacza to skrócenie procedury prac nad projektem budżetu. Zgodnie z regulaminem, termin ten wynosi 7 dni.
- Doszło do bardzo ciężkiego złamania prawa i trzeba wyjaśnić konsekwencje, które powinny z tego wynikać - powiedział Jurek tuż po kontrowersyjnym głosowaniu. Odwołał nawet spotkanie z prezydentem i zaplanowaną na czwartek i piątek wizytę na Litwie. Do spotkania z prezydentem jednak doszło. Jak powiedział sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Maciej Łopiński, to marszałek prosił o rozmowę. - Pan marszałek zapewne przedstawi panu prezydentowi sytuację, to jak wyglądały sprawy w Sejmie - powiedział Łopiński.
Wcześniej SLD złożyło formalny wniosek o odwołanie marszałka. W uzasadnieniu napisano m.in., że "poseł Marek Jurek naruszył dobre imię Wysokiej Izby". Inne kluby opozycyjne także rozważają złożenie takich wniosków lub ich poparcie.
Posłowie Sojuszu zarzucają Jurkowi, że "w trakcie siódmego posiedzenia Sejmu, w pierwszym dniu obrad, pan marszałek dał jaskrawy dowód lekceważenia i łamania procedur sejmowych, a niedopuszczając do głosowania wniosków formalnych działał stronniczo preferując interes jednego ugrupowania - Prawa i Sprawiedliwości. (...) Marszałek Sejmu V kadencji, poseł Marek Jurek dopuścił się naruszenia przepisów regulaminu Sejmu, a także nieposzanowania obyczaju parlamentarnego" - czytamy w uzasadnieniu.
Awanturę w Sejmie wywołało zachowanie marszałka Marka Jurka. Tuż po rozpoczęciu posiedzenia, posłowie LPR zgłosili wnioski formalne, których przyjęcie doprowadziłoby do głosowania nad ustawą budżetową w sobotę. Jurek nie poddał tych wniosków pod głosowanie. Wtedy pojawiły się pierwsze głosy o odwołanie marszałka.
- Nie wiem jeszcze czy poprzemy wniosek o odwołanie marszałka Sejmu Marka Jurka. Decyzję podejmiemy na posiedzeniu naszego klubu parlamentarnego - stwierdził w rozmowie z INTERIA.PL Andrzej Lepper. - Właśnie jestem po rozmowie z prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Rozmawialiśmy i o budżecie i o koalicji. Prezes Kaczyński nie wykluczył koalicji z Samoobroną, ale także z LPR i Platformą Obywatelską. Ja swojej propozycji nie ponowiłem, bo nie musiałem, nasze stanowisko jest w tej sprawie znane. Jeśli zaś chodzi o budżet to Samoobrona raczej ten budżet poprze, jeśli zostaną przyjęte nasze drobne poprawki - dodał lider Samoobrony.
- Musimy się opierać na bazie obowiązującego prawa. My uważamy, że marszałek Sejmu Marek Jurek złamał regulamin. Ja zresztą dzisiaj miałem takie odczucie, że marszałek Jurek źle się czuje w swojej roli, a to nie jest dobrze. Myślę, że osobą, która wszystko kreuje jest Jarosław Kaczyński - powiedział INTERIA.PL Ryszard Kalisz.
- Zachowanie marszałka Sejmu woła o pomstę do nieba - mówił z kolei poseł PO Zbigniew Chlebowski. Jego zdaniem, marszałek Sejmu stanął na straży tylko jednego klubu parlamentarnego. - Łamane są zasady. Myślę, że koalicja rozsądku, czyli wszystkie ugrupowania oprócz PiS, poprą ten wniosek i marszałek zostanie odwołany - wtóruje szef SLD, Wojciech Olejniczak.
Tymczasem dla prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, "konstruktywne wotum nieufności dla rządu oraz wniosek o odwołanie marszałka to droga prowadząca do wcześniejszych wyborów". - Wobec zaistniałej dzisiaj sytuacji koalicja z Samoobroną jest jedną z możliwości - mówi INTERIA.PL J.Kaczyński. Już wiadomo, że jutro spotka się z liderem PO, Donaldem Tuskiem.
Wcześniej premier Kazimierz Marcinkiewicz ocenił jako "niepojęte i niezrozumiałe" dążenie do szybkiego głosowania w Sejmie nad ustawą budżetową. - To szaleństwo zupełne - powiedział. Jak przypomniał, termin uchwalenia budżetu upływa 19 lutego.
- Budżet nie jest najlepszy, ale naprawdę jest dobry - powiedział premier. Jak podkreślił, złożony w środę w Sejmie rządowy projekt autopoprawki "wprowadza takie zmiany, które strzegą go przed ukrytym deficytem, a więc przed niekonstytucyjnością tego budżetu".
Pytany, czy głosowanie nad budżetem może odbyć się, jak planowano, w sobotę, odpowiedział, że "to już są procedury sejmowe". Premier podkreślił, że do 31 stycznia Sejm ma czas na pracę nad budżetem, kolejne 20 dni to czas na senackie prace nad ustawą. Premier przypomniał, że termin uchwalenia budżetu upływa 19 lutego.
Już wcześniej wiadomo było, że PiS chce przesunięcia głosowania nad budżetem z najbliższej soboty na 24 stycznia. - Marszałek Marek Jurek chce, aby głosowanie odbyło się 24 stycznia, a 26 stycznia budżet idzie do Senatu, który ma do 20 dni na jego rozpatrzenie - informował w południe wicemarszałek Sejmu, Andrzej Lepper. Jak dodał, Sejm mógłby zająć się 18 lutego poprawkami Senatu do budżetu i tego dnia budżet trafiłby - zgodnie z terminem - do prezydenta. Jeśli prezydent nie otrzyma do 19 lutego budżetu, będzie mógł rozpisać przyspieszone wybory.
Według Leppera, upieranie się przez PiS przy opóźnianiu prac nad budżetem wskazuje na to, że "być może PiS chce nowych wyborów". Także zdaniem Olejniczaka, PiS chce przedłużać prace parlamentarne nad budżetem, bo "rozpoczęło grę" mającą doprowadzić do przyspieszonych wyborów parlamentarnych.
Według Olejniczaka, PiS zmierza do tego, by trzecie czytanie budżetu odbyło się "za tydzień bądź za dwa tygodnie". - Wówczas - mówił Olejniczak - Senat może nie zdążyć z zakończeniem w odpowiednim czasie prac nad budżetem i prezydent do 19 lutego nie otrzyma budżetu, "co będzie równoznaczne z możliwością rozpisania przedterminowych wyborów parlamentarnych".
PiS mogłoby sporo na takich wyborach zyskać. Jak wynika z opublikowanego dziś sondażu GfK Polonia dla "Rzeczpospolitej", gdyby wybory odbyły się na początku stycznia, PiS uzyskałaby 36 proc. głosów, co przy słabym poparciu innych partii dałoby mu aż 243 z 460 mandatów.
INTERIA.PL/RMF/PAP