W krainie motyli
Najchętniej każdego obdarowaliby motylem. Bo motyl to symbol duszy, delikatności i wrażliwości. Oznacza także przemianę. A oni pragną otwierać ludziom oczy na cierpienie ciężko chorych i umierających.
Niebieski motyl, którego dostałam na powitanie w poznańskim Hospicjum Palium ma na skrzydłach różowe serduszka. To tak, jakby miał przypominać o miłości pracujących w tym miejscu osób. Bardzo łatwo zresztą zauważyć, że to doborowe towarzystwo.
- Cały zespół, począwszy od lekarzy i pielęgniarek, po wolontariuszy, to ludzie niezwykle otwarci na drugiego człowieka - przyznaje Barbara Grochal, od pół roku koordynator wolontariatu w Hospicjum Palium. Do wielu jej obowiązków należy także prowadzenie kampanii "Motyle dla Hospicjum" na rzecz rozbudowy tej placówki.
- W tej chwili mamy 24 miejsca opieki całodobowej, jednak wciąż wiele osób czeka na wolne łóżko. Rozpoczęliśmy więc akcję zbierania funduszy na rozbudowę hospicjum o kolejnych 12 miejsc. Uda się, jeśli połączymy nasze siły i serca - tłumaczy pani Barbara.
Miś z oklapniętym uchem
Motyle wykorzystane w kampanii mają oznaczać przemijanie, ale także zmianę sposobu myślenia. Zdobią one wiele miejsc w hospicjum, a najbarwniej ściany pokoju, w którym wypoczywają w trakcie zajęć terapeutycznych pacjenci oddziału dziennego, czyli przebywający w tym miejscu od rana do obiadu.
- Motyle były u nas od zawsze, ja je tylko "złapałam" - mówi Barbara, wspominając Renatę, jedną z pacjentek. - Ona robiła piękne motyle i można powiedzieć, że nam ten temat tak trochę "zadała". Mówiłam zresztą do niej: "Zobaczysz, że my coś z tych motyli zrobimy", a ona mi odpowiadała: "To będzie ku mojej pamięci". Kiedy jeszcze żyła, posadziliśmy w ogrodzie przy hospicjum budleje. Kwiaty tych krzewów pachną tak przyjemnie, że przyciągają setki motyli - opowiada.
Nie tylko ogród, ale całe to miejsce sprawia zresztą sympatyczne wrażenie i to o każdej porze roku. Śmiało można powiedzieć, że tętni życiem. Zadbana zieleń, porozwieszane obrazy, ręcznie robione ozdoby na choince... Przytulne wnętrza hospicjum zupełnie nie przypominają zimnych szpitalnych sal. A do tego uśmiech każdej mijanej osoby. Szczególnie Romka z misiem przy fartuchu.
- Przywiesiła mi go Renia, ta od motyli. Pacjenci najpierw uśmiechają się do misia, a potem do mnie - wyjaśnia. Obok brunatnego przyjaciela z oklapniętym uchem Roman Klekowicki nosi na szyi identyfikator. Z jednej strony widnieje na nim napis: "Wolontariusz", z drugiej: "Opiekun medyczny".
Roman jest w poznańskim hospicjum wolontariuszem z najdłuższym stażem. Spisywał się tak dobrze, że po jakimś czasie zaproponowano mu etat. - W pewnym momencie mojego życia znalazłem się na rozdrożu i tak naprawdę, praca w tym miejscu uratowała mi życie. Czasami moja rodzina żartuje: "To już śpij w tym hospicjum". Ale stąd nie można tak po prostu wyjść. Zresztą, jak mam wyjść, kiedy umierający pacjent trzyma mnie za rękę. Siedzę więc tak długo, jak potrzeba i wychodzę zmęczony, ale szczęśliwy - wyznaje.
Żółte kurczaki w akcji
Niewiele młodsza od Romana w swoim wolontariackim stażu jest Maria Modrzejewska, która ma zresztą podobne odczucia. - Tutaj czasu się nie liczy. Przychodzę i nawet nie wiem, kiedy mija kilka godzin - stwierdza. Tak jak pozostali wolontariusze chodzi po oddziałach hospicjum w żółtej koszulce z napisem: Lubię pomagać. - To po to, żebyśmy się odróżniali. Przez ten strój mówią na nas "żółte kurczaki" - dodaje z uśmiechem.
Maria wspomina, że już jako dziewczynka biegała za starszymi paniami i pomagała im nosić siatki z zakupami. - Zawsze starałam się patrzeć na osoby słabe i starsze nie oczyma, ale sercem. Dlatego gdy niedaleko mojego domu powstawało Hospicjum Palium, pomyślałam, że chciałabym w tym miejscu pomagać - wyjaśnia.
Wtedy jednak poważnie zachorowała. Diagnoza nie pozostawiała złudzeń: stwardnienie rozsiane. Przez pięć lat Maria poruszała się na wózku inwalidzkim. - W czasie mojej choroby doświadczyłam wiele dobra. Postanowiłam je oddać - mówi.
Gdy więc w 2005 r. usłyszała, że w hospicjum odbędzie się szkolenie dla wolontariuszy, zgłosiła się.
- Byłam świadoma, że fizycznie jestem osobą słabszą. Poruszałam się wtedy o kuli. Ale miałam w sobie tyle siły wewnętrznej, że powiedziałam: nie zrezygnuję, bo to jest miejsce dla mnie - wyznaje wolontariuszka. Z powodzeniem przeszła półroczne szkolenie. Potem nadszedł czas na pierwsze samodzielne wizyty na hospicyjnych oddziałach. - Na początku był lęk, czy dam radę. Nie ma co ukrywać, tutaj często spotykamy się ze śmiercią. W domu ciągle myślałam o naszych pacjentach. Pierwsze dyżury były więc trudne. Potem było już zupełnie inaczej. Kiedy wchodzę do sali i widzę, że chory na mnie czeka, widzę jego uśmiech, wyciągniętą rękę, to jest to najlepsza zapłata za obciążenie psychiczne, które czułam na początku bycia wolontariuszem, a które z czasem gdzieś samo odeszło - opowiada Maria, przyznając, że w tym miejscu więcej dostaje, niż daje.
- Przy chorych uczę się pokory. Moje życie się zmieniło, zupełnie inaczej na nie patrzę - dodaje.
Kule przewiązane kokardą
Maria jest zaangażowana również w swojej parafii pw. św. Łukasza w Poznaniu. - Kiedyś, gdy byłam świeżo po rzucie choroby, nasz kościelny wspomniał mi o klasztorze oo. karmelitów i sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach k. Golubia-Dobrzynia. Powiedział, że grupa naszych parafian jeździ tam od lat, że zdarzają się tam cuda i że warto nawiedzić to miejsce. Bałam się, że nie dam rady nawet wsiąść do autobusu, ale obiecał, że się mną zaopiekują. Pojechałam więc i wróciłam stamtąd zupełnie inna, taka lekka - wspomina Maria.
Swoją chorobę "oddała" Matce Bożej Oborskiej i jeździła do Niej co miesiąc. Po jakimś czasie zaczęła lepiej funkcjonować, cztery lata temu kule przestały być jej potrzebne.
- W 2009 r., dokładnie w święto Przemienienia Pańskiego, miałam wykonywany rezonans. W zaświadczeniu lekarskim, jakie po nim otrzymałam, widnieje informacja: wycofanie zjawisk chorobowych z przyczyn medycznie niewytłumaczalnych. Wierzę, że doznałam cudu uzdrowienia za wstawiennictwem Matki Bożej w Oborach. Miesiąc później zostawiłam w sanktuarium moje kule przewiązane kokardą - mówi Maria.
Wraz z innymi osobami z personelu Hospicjum Palium nadal nawiedza wsławioną cudami oborską Pietę. - Wstawiamy się tam za naszymi pacjentami i przywozimy im stamtąd szkaplerze. Te wyjazdy są dla nas wielkim umocnieniem - przyznaje Barbara Grochal.
Zresztą, jak mówi, wszyscy wolontariusze to osoby głęboko wierzące. Dzięki temu łatwiej im zrozumieć cierpiącego człowieka. - Czasem najważniejsza jest obecność przy chorym, zwykłe trzymanie za rękę. Często modlimy się razem z nim, czytamy Pismo Święte. Jednak nigdy sami nie rozpoczynamy rozmów na temat wiary, to musi wyjść od chorego - wyjaśnia Maria Modrzejewska.
Przychodzą z potrzeby serca
Wolontariuszka swój czas dzieli pomiędzy hospicjum a dom, gdzie zresztą spotyka się ze zrozumieniem ze strony swoich rodziców, osób w podeszłym już wieku, ale jeszcze w pełni samodzielnych.
- Pięcioro moich wnucząt też trochę dopomina się o babcię - przyznaje z uśmiechem Maria. - Staram się wszystkie je uczulać na cierpienie innych i potrzebę niesienia im pomocy - dodaje. Nie musi przy tym używać wielu słów. Jest dla maluchów żywym przykładem.
Oprócz zaangażowania w wolontariat pomaga także w pielęgnacji 87-letniej pani Leokadii, byłej pacjentki hospicyjnego pododdziału leczenia ran. - Od kilku miesięcy odwiedzam ją popołudniami dwa lub trzy razy w tygodniu i pomagam jej synowi, który sam ma niesprawną rękę, zajmować się mamą - mówi skromnie.
Zresztą każdy z wolontariuszy ma swoją historię. Każdy z nich przyszedł do hospicjum w specyficznych okolicznościach i zazwyczaj długo dorastał do tej decyzji. - Motywacją do pomagania w takich miejscach nie może być jedynie chęć zapełnienia sobie czasu. Tutaj przychodzi się z potrzeby serca - stwierdza Maria.
W najbliższym czasie zapewne wiele usłyszymy o różnorodnych formach wolontariatu. Komisja Europejska ustanowiła bowiem rok 2011 Europejskim Rokiem Wolontariatu. Nie tylko w poznańskim Hospicjum Palium na każdego chętnego czeka mnóstwo możliwości bycia pomocnym.
- Wolontariusze to nie tylko ci, którzy siedzą przy łóżku chorego, ale osoby angażujące się na rozmaite sposoby. Ktoś prowadzi zajęcia komputerowe, inny - plastyczne, jeszcze inni pomagają w ogrodzie lub w akcjach organizowanych na rzecz hospicjum. Każdy wolontariusz to nowe pomysły - wyjaśnia Barbara Grochal. - To właśnie bogactwo, które jest w ludziach, przynosi efekty wszelkich działań - dodaje.
Kamila Tobolska