W grudniu do wojska miało zostać wcielonych 1200 ostatnich żołnierzy z poboru. Potem w kamasze szliby już tylko ochotnicy - armia od 2010 r. byłaby w pełni zawodowa i powinna liczyć 120 tys. żołnierzy. Jednak niedobór ochotników na zawodowych żołnierzy sprawi, że jeszcze w przyszłym roku armia najpewniej sięgnie po poborowych. W naszych siłach zbrojnych już teraz brakuje żołnierzy, a armia nie ma pomysłu, jak przyciągnąć do wojska. Aż jedna trzecia żołnierzy pochodzi z poboru. Gdy ostatni z nich opuszczą koszary, w siłach zbrojnych pojawi się potworna luka. Do tej pory zaciągnęło się do armii 78 tys. osób. - Szanse, by w ciągu dwóch lat udało się skusić 42 tys. ochotników, są mało realne - mówi dziennikowi "Polska" Aleksander Szczygło, były szef resortu obrony narodowej. Oficjalnie przedstawiciele rządu i PO mówią, że na grudniowym poborze się skończy, nieoficjalnie przyznają, że niekoniecznie: - Do końca roku blisko, nie wiem, czy zdążymy z reformą - mówi "Polsce" jeden z prominentnych posłów PO. Na dodatek Bogdan Klich, szef MON, zostawił sobie furtkę, by w razie potrzeby do poboru wrócić. - Gdyby bezpieczeństwo naszego kraju zostało zagrożone, będzie odwieszenie poboru - mówił kilka miesięcy temu Klich. Młodzi ludzie kończący 18. rok życia nadal będą stawać przed komisją poborową, która określi ich kategorię zdrowia i przydatność dla armii. W projekcie nowelizacji ustawy o powszechnym obowiązku obrony nie ma zapisu, który mówiłby o zniesieniu poboru bądź powołań i wcieleń do armii. A zatem w każdym momencie rząd może ponownie sięgnąć po taką możliwość.