Prognozy GUS z 2014 roku są jasne i jak pokazują kolejne lata - trafne. Drastyczny spadek liczby ludności Polski (w 2050 roku będzie nas o około 4,5 miliona mniej) i co kluczowe - pogłębiająca się zapaść w samej strukturze społecznej. Będzie się rodzić coraz mniej dzieci, a osób starszych będzie przybywać. To z kolei spowoduje, że ludzi zdolnych do pracy (w wieku produkcyjnym) będzie mniej niż seniorów, którzy zdominują przekrój społeczny. Choć informacja ta jest znana od lat, a nad poszukiwaniem rozwiązań pochylają się eksperci i politycy, znajdujemy się praktycznie w punkcie wyjścia. Co gorsze, nie ma widoków na rozwiązanie problemów, a z kolejnych sektorów napływają ostrzeżenia, że bez działań czeka nas katastrofa. W czym tkwi kłopot? Krótka futurospekcja. Mamy 2050 rok, osoby w wieku produkcyjnym często zmieniają branżę, dostosowując się do wymagań nowego świata i nowych priorytetów społecznych. Gonitwa jeszcze większa niż dziś. Polska jest krajem emerytów, którzy potrzebują zaplecza w postaci liczniejszej służby zdrowia, nierzadko też miejsc w domach opieki. A tych nie ma. Stoją więc w gigantycznych kolejkach do lekarza, w szpitalu brakuje pielęgniarek, które mogłyby przyjść z pomocą. Nie są w stanie samodzielnie funkcjonować, a dzieci (jeśli je mają) nie są w stanie czasowo podołać opiece, do domów zapewniających takie wsparcie utworzyły się natomiast kolejki. Czas oczekiwania? Trzy lata. Koniunktura gospodarcza jest na tyle słaba, że emeryt dostaje głodową emeryturę. Niemożliwe? Pomyślmy. Cmentarzysko pustostanów W połowie ubiegłego roku eksperci z Instytutu Emerytalnego (niezależny think tank zajmujący się m.in. tematyką systemu emerytalnego - przyp. red.) dr Antoni Kolek i Oskar Sobolewski stworzyli raport, w którym zbadali wpływ zmian demograficznych na społeczeństwo roku 2030, 2050 i 2080. Opierając się na prognozach GUS opisali model społeczeństwa, które zastaniemy za kilka dekad. Jak dowodzą, przeważająca w kraju liczba emerytów sprawi, że niektóre sektory urosną w siłę, a inne całkowicie znikną. Co za tym idzie - rynek pracy będzie jeszcze bardziej dynamiczny niż dziś i umiejętność dostosowania się do nowych wyzwań i zawodów okaże się konieczna. Zmienią się także priorytety i wydatki. "Stracą na znaczeniu wydatki na transport, odzież, czy wyposażenie mieszkań" - dowodzą eksperci. Zaznaczają przy tym, że główne znaczenie w domowych budżetach będzie miało wyżywienie, koszty stałe i wydatki związane ze zdrowiem. "Można spodziewać się opustoszałych galerii handlowych, czy dzielnic biurowych, które z powodu braku najemców nie będą w stanie się utrzymać" - przewidują autorzy raportu. Służba zdrowia w agonii O kolejkach do lekarzy powiedziano już wszystko. Już chyba każdy też tego doświadczył. A jak alarmuje sam sektor - będzie jeszcze gorzej. Prawdziwa katastrofa dotyczy głównie zawodu pielęgniarki. Liczba pielęgniarek w 2021 roku wyniosła ponad 307 tys. Średnia wieku stale rośnie. W ubiegłym roku średni wiek pielęgniarki wyniósł 53 lata. Naczelna Izba Pielęgniarek i Położnych pokazała raport, w którym pojawiło się wiele alarmujących danych. Po pierwsze, gdyby już dziś od łóżek pacjentów odeszły pielęgniarki i położne, które pracują, choć posiadają uprawnienia emerytalne, 272 szpitale pozostałyby bez kadry. W raporcie pojawiają się również prognozy na kolejne lata. W 2020 roku prawo wykonywania zawodu pielęgniarki lub położnej otrzymało niespełna 5700 osób. Ile z tych osób rzeczywiście podejmie pracę w zawodzie lub chociażby w Polsce? Tu stawiamy znak zapytania. Gdyby przyjąć, że każdego roku tyle osób zgłosi się do pracy w polskiej służbie zdrowia, to i tak do 2030 roku liczba zatrudnionych pielęgniarek i położnych zmniejszy się o ponad 36 tys. - czytamy w raporcie. Raport pokazuje niepokojącą zależność - więcej pielęgniarek będzie nabywać prawa emerytalne niż wchodzić do zawodu. To z kolei wywoła paraliż. 415 placówek zostanie w takim układzie bez kadry - prognozuje Izba. Do 2030 roku braki kadrowe w tym sektorze najbardziej odczują województwa: śląskie, dolnośląskie, mazowieckie, wielkopolskie i kujawsko-pomorskie (kolejność od najtrudniejszej sytuacji - przyp. red.). Skoro zapaść nadejdzie już za niespełna dekadę, o 2050 roku nawet strach mówić głośno. Ministerstwo Zdrowia przygotowało dokument, w którym znalazły się strategie zmierzające do poprawy sytuacji w pielęgniarskiej branży - słyszymy od resortu. "Działania prowadzone w ostatnich latach na rzecz pielęgniarek i położnych przyniosły efekty. Zwiększyło się zainteresowanie młodych osób kształceniem w tych zawodach i tym samym zatrzymano niekorzystny trend zmniejszania liczby pielęgniarek i położnych w systemie ochrony zdrowia. W roku akademickim 2018/2019 liczba studentów na kierunku pielęgniarstwo I stopnia wynosiła 6 900 osób, a w roku 2020/2021 - 8 202" - informuje nas MZ. MZ nie wspomina jednak, że spora część pielęgniarek, które zdobywają prawo wykonywania zawodu, "ginie" po studiach. Osoby te, choć mogą pracować w zawodzie, nie pojawiają się na tzw. radarze - część wyjeżdża do pracy za granicę, część pracuje w pokrewnej, lepiej płatnej branży, zamiast przy łóżku pacjenta. Ministerstwo przypomina nam, że zapowiedziało również zmiany w zasadach kształcenia na wspomnianym kierunku. Nowe standardy nauczania będą obowiązywały od kolejnego roku akademickiego. Nie pominięto także podwyżek. "Minimalne wynagrodzenie zasadnicze pielęgniarek i położnych na stanowiskach z wymaganym średnim wykształceniem wynosi 5322,78 zł. W stosunku do wynagrodzeń obowiązujących od 1 lipca 2021 r. jest to wzrost o ponad 41 proc., tj. o kwotę 1550,53 zł. Jest to najwyższy procentowy wzrost wynagrodzenia zasadniczego ze wszystkich grup zawodowych objętych ustawą" - odpowiada nam ministerstwo. Gdy pytamy, ile osób zgłosiło się do uproszczonej ścieżki uzyskania prawa do wykonywania zawodu pielęgniarki, które kwalifikacje zdobyły poza UE, a ile zgód w tym zakresie wydano, widzimy jednak sporą różnicę. Liczba złożonych wniosków do ministra zdrowia wyniosła bowiem 1259, a liczba wydanych decyzji o możliwości wykonywania pracy jedynie 750. Seniorzy bez pomocy Kolejna sprawa niepokojąca demografów to stacjonarne zakłady pomocy społecznej. W chwili, gdy społeczeństwo gwałtownie się starzeje, opieka tego rodzaju jest konieczna. Z danych GUS za 2021 rok wynika, że w Polsce działa jedynie 2015 takich zakładów, w których jest 127,3 tys. miejsc. Nie wszystkie zajmują seniorzy. Część tego typu placówek pomaga samotnym matkom, bezdomnym, czy osobom niepełnosprawnym. Pod koniec grudnia ubiegłego roku osoby w wieku senioralnym zajmowały ponad 32 tys. miejsc we wspomnianych placówkach, co stanowiło najwyższy odsetek wśród wszystkich osób zakwaterowanych w zakładach pomocy społecznej. "Prawie 85 proc. osób przebywających w stacjonarnych zakładach pomocy społecznej finansowało, przynajmniej w części, koszty pobytu z dochodów własnych, np. emerytury czy renty" - wskazuje w swoich wyliczeniach GUS. 7,5 proc. mieszkańców korzystało w tym zakresie z pomocy rodziny, a 6,1 proc. z finansowania państwowego lub samorządowego. Zaledwie ok. 1 proc. mieszkańców został całkowicie zwolniony z opłat. Kierujemy się więc do Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej, by ustalić, jakie są priorytety resortu w kwestii polityki senioralnej Polski. Słyszymy o trzech głównych programach: Senior plus (2015-2020), Aktywni plus (2020-2025) i Opieka 75 plus. W przypadku pierwszego programu samorządy tworzą dzienne domy i kluby dla seniorów. W 2021 roku stworzono łącznie 71 takich ośrodków z 1595 miejscami. Drugi program to szerokie wsparcie aktywności seniorów, który jest realizowany poprzez dofinansowania dla organizacji, które działają na rzecz takich osób. W 2021 roku dofinansowano 317 projektów na łączną kwotę ponad 38 mln zł. Skorzystało z tego niespełna 500 tys. osób powyżej 60. roku życia. Ostatni program ma na celu polepszenie dostępu do usług opiekuńczych. Gminy, które przystępują do programu mogą liczyć na wsparcie finansowe w tym zakresie. Szczegółów na temat realizacji projektu jednak nie podano. Ministerstwo nie odpowiedziało nam również, czy planowany jest rozwój stacjonarnych zakładów pomocy społecznej do 2030 i dalej do 2050 roku. Głodowe emerytury W temacie demografii pojawia się efekt kuli śniegowej determinowany przez zasobność portfeli przyszłych seniorów. Jeśli osoba starsza nie będzie w stanie samodzielnie funkcjonować, a rodzina nie będzie miała możliwości, by pomóc lub senior po prostu nie będzie miał rodziny - zostają własne dochody lub oszczędności. A tu czyha kolejne zagrożenie - głodowa emerytura. Wysokość świadczeń ma mocne powiązanie z tempem rozwoju gospodarczego, jednak jak widać choćby na przykładzie 2022 roku - wszystko się może zdarzyć. Jeszcze w 2021 roku Bank Światowy chwalił polską gospodarkę za odbicie się po pandemii. Luty 2022 roku (wybuch wojny w Ukrainie - red.) wszystko jednak zmienił i piękne prognozy są już nieaktualne. Wskaźniki inflacji zjadają emerytury, wypłaty, oszczędności. Im skromniejsze zasoby, tym trudniejsza sytuacja. Z tegorocznych danych wynika, że przez sytuację gospodarczą emeryci powiększają dodatkowo swoje zadłużenie. BIG InfoMonitor i BIK zebrały dane, z których wynika, że sytuacja finansowa osób powyżej 65. roku życia wygląda fatalnie. Zaległości seniorów sięgają już ponad 10 mld zł, to o ponad miliard więcej niż w marcu 2020 roku (przed pandemią - red.). Co więcej, z wyliczeń GUS wiemy, że podwyżki nie ominęły usług z kategorii ochrony zdrowia. A tu seniorzy są zmuszeni wydawać pieniądze, oszczędności w tym sektorze nie wchodzą w grę. Lata lecą, problemy te same Smutna konkluzja jest taka, że choć diagnozowanie problemów odbywa się co najmniej od 2014 roku, to wciąż tkwimy w martwym punkcie. Problemy praktycznie się nie zmieniły, nierozwiązane zagadnienia straszą jeszcze bardziej. A na domiar złego - przybywa kolejnych, mniej lub bardziej spodziewanych. Na naszą niekorzyść nie działa sama demografia. Gdyby tak było, to wiele państw na Zachodzie już by dawno pogrzebały odmęty historii. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Monako - z najstarszym społeczeństwem na świecie, czy wreszcie nasi sąsiedzi Niemcy - również w czołówce. A jednak Niemcy czy Monako wciąż prosperują. I to nieźle. Tymczasem w Polsce problem zdążył się już pogłębić. W najnowszych danych ze spisu ludności widzimy, że struktura społeczna znacząco się zmieniła względem ubiegłych lat. Już dziś co piąty mieszkaniec Polski ma powyżej 60 lat. GUS dobitnie pokazuje, że na wschodzie naszego kraju sytuacja ma się zdecydowanie najgorzej. To tam odnotowano ubytek ludności przekraczający w ubiegłym roku 10 proc. Są to też obszary, w których systematycznie powiększał się odsetek mieszkańców w wieku senioralnym. W województwach podlaskim, lubelskim, czy świętokrzyskim liczba osób w wieku 65 lat i więcej stanowi co najmniej 20 proc. całej populacji regionu. Dane te pokazują, że katastrofa demograficzna dzieje się na naszych oczach. Rozwiązanie w zasięgu ręki? O sposoby na uniknięcie najgorszego pytamy współautora raportu na temat zmian demograficznych dra Antoniego Kolka. - Trzeba myśleć o zasobach ludzkich naszego kraju tak, jak to robią działy kadr (HR) w firmach. Kadry dbają o to, żeby pozyskiwać pracowników, przesuwać do różnych zadań i ich szkolić, ale myślą też o tym, co zrobić, kiedy pracownicy zaczną z firmy odchodzić. Dlatego postulujemy stworzenie Ministerstwa Zasobów Ludzkich, które mogłoby taką rolę przyjąć - zaznacza na wstępie rozmowy. - Szybka analiza wskazuje, że w związku z coraz większym brakiem na rynku pracownika, trzeba będzie szukać nowych kadr poza granicami naszego kraju. Dla Niemca czy Czecha będziemy mniej konkurencyjni niż firmy w ich rodzimych krajach, ale już pracownik ze Wschodu, Azji, czy z Bałkanów może być chętny do pracy w Polsce. Trzeba go tylko do tego zachęcić i pokazać, że u nas istnieje szansa na rozwój - dodaje. - Problem ze zbyt małą liczbą pracowników na rynku pracy nie jest przejściowy. On z nami zostanie i będzie narastał. Już dziś pracodawcy mają problem z tym, że chcą zatrudnić, ale nie mają chętnych. W związku z tym pracodawcy muszą zahamować rozwój firmy, co też dla naszej gospodarki nie jest dobre. Migracja byłaby ratunkiem dla Polski, jednak ona nie dzieje się w próżni - kontynuuje ekspert. Migracja to konieczność Dr Kolek nie ma wątpliwości, że działaniem, które pomogłoby w walce ze skutkami starzenia się społeczeństwa, byłaby migracja. Taki mechanizm sprawdza się już na Zachodzie. - Teraz, siłą rzeczy, mieliśmy ogromny napływ uchodźców z Ukrainy, ale głównie były to kobiety i dzieci - co w obecnej sytuacji jest całkowicie zrozumiałe. I oczywiście taka kobieta mogłaby iść do pracy, ale pod warunkiem, że będzie miała z kim zostawić swoje dzieci. To z kolei zależy od samorządów, które albo zorganizują ten sektor w taki sposób, żeby to ułatwić, lub wręcz przeciwnie i Ukrainka nie będzie mogła pracować - kreśli obecną sytuację ekspert. - Cudzoziemcy przyjeżdżający do Polski podejmują u nas pracę, więc polityka migracyjna na jakimś poziomie w Polsce funkcjonuje. Na ile ona jest jednak długofalowa i przemyślana - to inna kwestia. Bo pojawia się też pytanie, ilu uchodźców zostanie u nas tymczasowo, a ilu osiedli się na stałe. Tutaj jest potrzebna rządowa strategia, która pozwoli tym tematem zarządzać. Konieczne jest zachęcanie całych rodzin do osiedlania się w naszym kraju, tworzenie warunków, które pozwolą im podjąć taką decyzję - dodaje. - Jeśli nastąpi kolejny odpływ pracowników spowodowany powrotami na Ukrainę, to na naszym rynku pracy powstanie wyrwa - mówi. Łatanie kadrowych dziur By zapełnić demograficzną wyrwę, konieczne jest nie tylko pozyskanie pracownika z zewnątrz, ale i jego zatrzymanie w kraju. Problem obserwowany w pielęgniarstwie dotyka też innych branż. - Dokładnie ten sam kłopot występuje w edukacji. Dyrektorzy szkół mówią wprost, że gdyby emerytowani nauczyciele pożegnali się teraz z zawodem, to szkoły nie zapełniłyby etatów, by sprawnie prowadzić lekcje. Tu podwyżki wszystkiego nie załatwią, bo konieczna jest w zasadzie zmiana systemowa. Oczywiście słyszymy, że np. jest coraz więcej miejsc na specjalizacjach, np. na pielęgniarstwie, ale te kadry wciąż są niewystarczające. I problem narasta - analizuje dr Kolek. - Na Zachodzie poradzono sobie z tym problemem - znów - otwierając się na migrację. U nas potrzeba tego samego, zachęcając do przyjazdu ludzi, których nam na rynku pracy brakuje. W Polsce spada to niestety tylko na pracodawców, którzy odpowiadają za to od początku do końca. Możliwości firm w tym zakresie są jednak ograniczone, bo pracodawca nie ma wpływu chociażby na kwestie proceduralne, przyznawanie obywatelstwa, itd. Państwo się tutaj nie angażuje, zostawia ten kłopot bez rozwiązania. Gospodarka jednak ten problem odczuwa - mówi ekspert. Wiek emerytalny i 500 plus do zmiany? W raporcie stworzonym przez dra Antoniego Kolka i Oskara Sobolewskiego czytamy również, że zmian wymagają inne aspekty funkcjonowania państwa. Proste rozwiązanie z raportu - warto tak dziś budować przedszkola i szkoły, by wraz z coraz mniejszą liczbą dzieci, placówki te wykorzystywać do innych celów - na przykład na domy opieki. To jednak nie wszystko. - Albo będziemy promowali osoby, które pracują, albo pracownika, który co chwilę ląduje na L4, rzadko angażuje się w zadania, generalnie jest marudny i niechętnie nastawiony do czegokolwiek. Polska od pewnego czasu nie promuje pracujących - wyższe podatki, wyższe składki i rozbudowana polityka socjalna, która nie jest skierowana do najaktywniejszych. Jeszcze na początku dyskusji o 500 plus mówiło się o tym, że te pieniądze mogłyby być dokładane na rozwój dzieci, na dodatkowe zajęcia, dziś w ogóle się o tym nie mówi. Dziś pozostało tylko zdanie - 500 plus ogranicza biedę w Polsce i kropka. Czy to rozwiązało problem demograficzny? Nie. Ten program ma swoją przyszłość w Polsce i on jest bardzo ważny, ale w jego funkcjonowaniu trzeba pójść dalej. Można np. pomyśleć o dodatku dla aktywnych zawodowo rodziców. Jeśli rodzice dwójki dzieci pracują, to może powinni dostawać dodatkowy bon, który przyda im się na edukację swoją lub swoich dzieci - argumentuje ekspert. - Mamy też ogromny problem z wysokością emerytur kobiet. Kobiety są w naszym systemie dyskryminowane i poszkodowane. Ich emerytura jest o średnio 1000 zł niższa niż mężczyzn, którzy przechodzą na emeryturę pięć lat później. To jest problem, który jest w pierwszej kolejności do rozwiązania - dodaje. - Wiek emerytalny musi być zrównany i podniesiony, bo tak robi cała Europa, która ma podobne problemy demograficzne, ale to nie jest takie proste. W Polsce można łączyć emeryturę i dalszą pracę. W związku z tym dziś najlepszą strategią byłoby natychmiastowe przejście na emeryturę po osiągnięciu 60 lat w przypadku kobiety i dalsza praca na tym samym stanowisku - podkreśla. - Patrząc systemowo - wiek emerytalny powinien być dostosowany do danych dotyczących długości życia. Tu z kolei konieczne byłoby odpolitycznienie tego zagadnienia. Wiek emerytalny stał się przedmiotem targów politycznych - dziś jedna partia mówi: wiek emerytalny 60 i 65 lat, za chwilę przyjdzie kolejna, która uzna, że 55 lat. To jest czysty populizm i nie ma nic wspólnego z budowaniem prężnie działającego państwa. Chęć dojścia do władzy, a nie rozwiązywania problemów społecznych. Może powinno się ustalać wiek emerytalny dla danego rocznika? Średnie dalsze trwanie życia danego rocznika obliczane przez GUS jako punkt wyjścia - zastanawia się dr Kolek. Mrzonek o tym, że problemy z demografią rozwiąże 500 plus już nikt nie powtarza. Stało się jasne, że program ten niweluje problem ubóstwa, ale swojego założenia w postaci zwiększenia dzietności nie realizuje. Prognozy również nie zakładają, że nagle na horyzoncie objawi się baby boom. Rewolucji społecznej w tym zakresie też nic nie zwiastuje. Dlatego, przygotowując się na zapowiadane scenariusze, koniecznym jest założenie, że Polska, czy tego chcemy czy nie, będzie krajem emerytów. Nie ma tu pytań: "czy tak będzie" i "kiedy tak będzie". Nie ma nawet pytania - "co z tym zrobić", bo i to jest dość jasne. Jest tylko pytanie, kiedy zaczniemy intensywnie działać w tym zakresie i kiedy działania te przyniosą realne skutki.