Wkrótce minie pół roku, od kiedy nie żyje wybitny kardiochirurg, profesor Marian Zembala. Dokładnie 19 marca, żona byłego ministra zdrowia odnalazła jego ciało w przydomowym basenie. Kobieta zawołała syna, który pół godziny później wraz z przybyłym na miejsce zdarzenia lekarzem ratownictwa medycznego stwierdzili zgon ojca. Bezpośrednią przyczyną śmierci Mariana Zembali było utonięcie. Dokładne okoliczności, w jakich doszło do tragedii miało wyjaśnić śledztwo prokuratury. Ta szybko ustaliła, że w zdarzeniu nie brały udziału osoby trzecie. Okazało się jednak, że 72-latek nie zginął wskutek nieszczęśliwego wypadku, a sam postanowił odebrać sobie życie. Świadczył o tym m.in. pozostawiony przez niego list pożegnalny. Blisko sześć miesięcy od tego wydarzenia, rodzina profesora postanowiła zabrać głos w sprawie powodów, dla których podjął on tak drastyczną decyzję. Hanna Zembala: Zapisał, że postawili mu ultimatum i nie potrafi inaczej żyć Bliscy profesora wypowiedzieli się na temat tragicznych wydarzeń w materiale "TVN Uwaga". Żona lekarza pytana o jego ostatnie dni przyznała, że należały one do wyjątkowo trudnych. Profesor miał bowiem poważne problemy w pracy. - Najgorsze stwierdzenie jest takie, przynajmniej dla mnie, jak ktoś odchodzi, to druga osoba mówi: "Bóg tak chciał". Bóg tak nie chciał! U mojego męża to były konkretne działania innych osób. Psychicznie tego nie wytrzymał, nie wytrzymał tego ciężaru i tej nagonki. Mąż mówił, że stawiają go pod ścianą, zresztą nawet to zapisał. Zapisał, że postawili mu ultimatum i nie potrafi inaczej żyć. Że stracił syna i wszystko - mówi Hanna Zembala w reportażu "TVN Uwaga". Marian Zembala piastował funkcję dyrektora Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. W placówce pracował także jego syn, który również był kardiochirurgiem. Michał Zembala odziedziczył po ojcu talent i podobnie jak on mógł pochwalić się wysokimi umiejętnościami. Lekarz miał na swoim koncie rekordową liczbę przeszczepów, w tym także pionierskie zabiegi transplantacji serca. Pomimo zasług, syn byłego ministra zdrowia nie cieszył się dobrą opinią wśród pracowników wspomnianego szpitala. Duża cześć personelu, w tym również osób na stanowiskach kierowniczych, domagała się zwolnienia lekarza. Z relacji żony Mariana Zembali wynika, że często odbierał on telefony z naciskami i szantażami. - Słyszałam te telefony, sceniczną grę do telefonu jednej osoby, żeby zwolnić Michała, bo przez niego szpital przestanie funkcjonować. (...) Niektóre telefony z dyrekcji były takie, że się nie dało słuchać, musiałam sama kończyć rozmowę. Potem mąż nie mógł spać, miał wysokie ciśnienie - mówiła żona kardiochirurga. - Ja już dłużej tego nie wytrzymam. Tych problemów i nagonki na Michała. (...) Jak ja mogę go zwolnić, jak to jest najlepszy kardiochirurg, jakiego mam? Robi najcięższe przypadki - tłumaczył profesor swojej żonie. "Powiedział, że jego życie jest bez sensu" Hanna Zembala przyznała, że zarówno ona, jak i bliscy lekarza zaczęli mieć obawy, że stresujące dni w pracy mogą mieć ogromny wpływ na jego stan zdrowia. Przypomnijmy, że w 2018 roku kardiochirurg doznał udaru. Od tamtej pory cierpiał na różne dolegliwości, poruszał się także na wózku inwalidzkim. Marian Zembala nie zamierzał działać pod presją i nie podjął decyzji o zwolnieniu swojego syna. W kalendarzu, który odkryła jego rodzina, widać następującą notatkę: "Postawiono mi jako dyrektorowi ultimatum: albo Michał, albo MY". Następnego dnia Michał Zembala otrzymał wypowiedzenie. Jego ojciec nie podpisał dokumentu, jednak jak tłumaczy matka zwolnionego lekarza, w tym przypadku przeważyło zdanie dwóch innych osób. - Mąż jak przyjechał do domu, to powiedział: "Straciłem syna, nie wiem, jak ja teraz będę żył. Straciłem szpital". Powiedział, że jego życie jest już bez sensu - wspomina żona zmarłego. Prof. Marian Zembala miał 72 lata. Był wybitnym kardiochirurgiem, wieloletnim dyrektorem Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. W 1997 r. dokonał pierwszego w Polsce przeszczepu pojedynczego płuca, a w 2001 r. - również pierwszy raz w Polsce - przeszczepił choremu płuca i serce. W 2015 r. był ministrem zdrowia.