"Najważniejszy projekt polityczny Platformy to projekt "prezydent" - mówi "Polsce" jeden z polityków PO, anonimowo, bo dzisiaj lepiej nie wychodzić przed szereg. "Za rok Donald Tusk ma zostać prezydentem i każdy z nas wie, że jeśli ktoś popełni błąd, który mu w tym przeszkodzi, zostanie zmieciony" - tłumaczy rozmówca gazety. Afera hazardowa mocno nadszarpnęła dobre imię rządu, Platformy i samego premiera. Donald Tusk ma tego świadomość. Zdegradował nawet swojego przyjaciela, Grzegorza Schetynę, który tylko marginalnie przewijał się w rozmowach nagranych przez CBA. Pozycja wicepremiera wydawała się niezagrożona. To on od dawna rozdawał w Platformie karty i żelazną ręką trzymał prawie wszystkie struktury partii w terenie. Politycy PO mówią "Polsce" nieoficjalnie, że Schetyna już od dłuższego czasu przeznaczony był "do odstrzału". "Był Tuskowi potrzebny i, co ważne, nie zagrażał mu" - mówi jeden z polityków Platformy. "Do czasu, kiedy premier zaczął myśleć o coraz większych wpływach Schetyny i swojej przyszłej prezydenturze. Tusk się przestraszył się, że jeśli Schetyna zostanie premierem, a takie były plany, powtórzy się sytuacja, kiedy prezydentem był Kwaśniewski, a premierem Miller" - opowiada rozmówca "Polski". I dodaje: "Krótko mówiąc, że "Grześ" stanie się kłopotem. I to, co premier Tusk dzisiaj dokładnie sobie poukładał, za rok wymknie mu się spod kontroli, a dawni koledzy zaczną realizować swoje własne plany, a nie ustalone wcześniej scenariusze". Schetyna stał się dla Tuska jako prezydenta groźny, toteż po wybuchu afery hazardowej premier wyrzucił go z rządu. Wielu polityków PO uważa, że Schetyna nie złożył broni i nie przestał wierzyć w swoje szanse na najważniejsze funkcje w państwie. Wciąż ma za sobą ludzi i wie, jak nimi pokierować. Jak pisze "Polska", w samej Platformie mówi się, że projekt "prezydent" bardziej dzieli niż łączy ze sobą ludzi. A Tusk stworzył właśnie w Sejmie grupę polityków, dla których ważniejszy jest teraz projekt "następny premier".