Rozbita krucjata, czyli ohydna macka układu
Między łóżkiem a fotelem Renaty Beger załamała się etyczna krucjata budowniczych IV RP. Moraliści okazali się grzeszni. Zdjęli z głów laury jedynych sprawiedliwych i wpisali się w nasz brudnawy polityczny krajobraz.
Minister L. siedział w swym gabinecie. Miał powody do radości. Rzeczywistość kwitła, kraj rósł w siłę, ludziom żyło się dostatnio, a ostatnie przyczółki III RP były wypalane gorącym żelazem. L. oczami wyobraźni widział już, jak pod koniec drugiego czterolecia rządów jego partia przekracza 60 procent poparcia.
Minister przymykał z lubości oczy, na moment uśpił czujność. I nagle... Przez okno wsunęła się potworna, długa i ohydna macka układu. Wiła się, syczała i oplatała L. Ten próbował się wyrwać uściskowi. Ale nie potrafił. Macka trzymała go mocno. Wynosiła z gabinetu, przenosiła nad parkiem Łazienkowskim, potem Ujazdowskim i wreszcie wepchnęła go do hotelowego pokoju, najeżonego specjalistycznymi technikami operacyjnymi.
Tam Układ umieścił już najstraszliwszą i najgroźniejszą ze swych wysłanniczek. Podstępna B. nie miała litości. Zadawała pytania, namawiała do grzechu, kusiła... L. był bezradny. Chciał wstać - siła Układu przytrzymywała go w fotelu. Jakiś głos w jego głowie (to musiał być głos Układu) kazał mu mówić, że B. nie musi się martwić wekslami okrutnego A., że ma dla niej i dla jej ludzi przygotowane ciepłe posady i że marzy, pożąda, pragnie...
Czyż nie takie wyjaśnienie Begergate wyłaniało się z tłumaczeń polityków PiS? Przez pierwsze dwa dni afery twardo "szli w zaparte", nawet o krok nie odstępując od przyjętej na początku taktyki. To było smutne... Chyba równie smutne jak sławetne taśmy. Oczywiście, że nie zarejestrowały one niczego, czego byśmy o polskiej polityce nie wiedzieli. Ba..., obawiam się, że na tle innych rozmów te mogły być wyjątkowo kulturalne i prowadzone w białych rękawiczkach.
Ale co innego wiedzieć, a co innego - widzieć. Szok poznawczy był dla Polaków solidny, a PiS kompletnie nie wyczuł społecznego nastroju. Zamiast od razu posypać sobie głowę popiołem i powiedzieć "przepraszam", zmusił nas do przyglądania się kuriozalnym tłumaczeniom na temat specsłużb, układu, technik operacyjnych i prowokacji. Dopiero codzienne partyjne badania opinii publicznej zmusiły PiS do zmiany taktyki i tonu.
Straty mogą być jednak nie do odrobienia. I to nie tyle straty sondażowe - choć i one są bolesne - ale straty w sferze moralno-ideologicznej. Mało kto uwierzy już, że Prawo i Sprawiedliwość to partia namaszczonych świętymi olejami moralistów, którzy o dwie głowy wyrastają ponad poziom naszej polityki. Bezgrzeszni okazali się jednak tacy jak wszyscy, nieprzekupni okazali się mieć swoją cenę, a sprawiedliwi - gotowi do rozmów z politycznymi wyrzutkami....
PiS jednak nie poddaje się bez walki. Teraz czeka nas kontratak. Pierwszą odsłoną był wiec w Stoczni Gdańskiej. Jak na moją estetykę i gust - trochę za bardzo pachniał mi on starymi, niedobrymi czasami. Następna kontra to raport o WSI, który ma być "prawdziwą bombą". Tak przynajmniej słyszę z ust "dobrze poinformowanych".
Jeśli rzeczywiście znaleziono tam grube nieprawidłowości, to niecierpliwie czekam na ich ujawnienie. Jeśli rzeczywiście w dokumentach wojskowych służb pojawiają się nazwiska dziennikarzy, rad byłbym je usłyszeć (a te, które słyszę od "dobrze poinformowanych", jeżą włosy na głowie). Jeśli rzeczywiście są tam aż takie sensacje, dowiedzmy się o nich szybko. I oby nie było tak jak z aktami inwigilacji prawicy, które ugrzęzły gdzieś w trójkącie ministerstwo sprawiedliwości - ABW - prokuratura. Politycy PiS wciąż z tajemniczymi minami powtarzają, że są w nich straszne rzeczy, tyle że od roku nie możemy się dowiedzieć jakie.
Konrad Piasecki, RMF