Polityczne działki
44 tys. hektarów ziemi, bardzo często w niezwykle atrakcyjnych miejscach - to ogródki Polskiego Związku Działkowców. Co dzieje się z tymi gruntami, kto na nich zyskuje i co ma z tego państwo? Często profity zbierają politycy i powiązane z nimi władze PZD.
Milion działkowców to milion głosów poparcia, nic dziwnego, że ich Związek to łakomy kąsek dla polityków. A ci bardzo liczą się z działkowcami, co jakiś czas "podlizując" się im.
Przykładem jest ustawa o ogródkach działkowych z 1995 roku autorstwa SdRP. Zapisano w niej, że okręgowe zarządy związku mogą ubiegać się w gminach o prawo do wieczystego użytkowania terenów, na których znajdują się ogródki. W efekcie lokalni politycy bardzo chętnie przyznawali owe prawo.
Ten ukłon w stronę działkowców zablokował wszelkie inwestycje na bardzo atrakcyjnych terenach w centrach miast. W samej Warszawie działki zajmują 1200 hektarów. W stolicy - znając wartość tych terenów - gminy stawiły opór działowemu lobby i takich decyzji zapadło niewiele. Spowodowało to, że pewni inwestorzy, ku zaniepokojeniu działkowców, zaczęli interesować się tym obszarem.
Np. turecki inwestor kupił od Agencji Mienia Wojskowego teren, na którym znajduje się ogród działkowy "Fort Szczęśliwice". Zgodnie z prawem, prócz odszkodowań za utracony teren, inwestor powinien zbudować lub kupić ogród zastępczy w innym miejscu. Odszkodowanie - po 10 tys. zł - wypłacono, ale innej działki nie ujrzeli. Sprawa trafiła do sądu.
We Wrocławiu wojewoda często nie może zatrzymać rozpoczętych inwestycji, a działkowcom to się udaje! Na kłopoty z nimi najbardziej narzekają wrocławscy drogowcy. W ciągu ostatnich lat kilka razy zdarzyło się, że przez upór działkowców duże inwestycje drogowe trwały dłużej niż pierwotnie zakładano.
Sztandarowym przykładem uporu działkowców jest obwodnica śródmiejska, najważniejsza w ostatnich latach inwestycja Wrocławia. Budowa jej południowego odcinka opóźniła się o dwa lata, bo miejscowi szefowie PZD chcieli za wszelką cenę wynegocjować, jak największe odszkodowanie za działki, przez które miała być poprowadzona droga. Ustawa dopuszcza przekazanie w zamian innych terenów, ale z tego działkowcy nigdy nie chcieli skorzystać.
Bardzo często działki znajdują się w centrum miasta, gdzie mogłyby powstać osiedla mieszkaniowe czy firmy. Nic z tego. - Miasto traci na tym także w taki sposób, że jeśli musi znaleźć inne tereny i zainwestować w to, choćby dozbrajając, mając taki teren już dozbrojony gdzie indziej, to są to spore dodatkowe koszty - mówi RMF geodeta miejski Wrocławia Bogdan Marczyński.
W Szczecinie prawie 1300 hektarów ziemi zajmują ogrody działkowe. 243 hektary to wieczyste użytkowanie Związku Działkowców Polskich. Reszta to dzierżawa, ale taka dzierżawa, z której miasto nie ma ani złotówki.
Tak uchwalił Sejm - żalą się urzędnicy - i nic na to nie poradzimy. Co ciekawe, 95 szczecińskich ogródków działkowych powoli przeobraża się w osiedla mieszkaniowe. Coraz częściej budowane są tam bowiem nie altanki, a domki jednorodzinne. Nikt tego nie kontroluje, a ludzie to wykorzystują.
Za grunt pod domek na działce płaci się 40 zł rocznie, czyli bardzo tanio w porównaniu do cen działek budowlanych. Sekretarz szczecińskich działkowców nie widzi w tym nic złego. - Są na pewno przekroczone normy w niektórych przypadkach, ale jakie sankcje? - pyta zdziwiony.
Można odpowiedzieć: takie, jak w przypadku samowoli budowlanej.
Związek powinien uzyskać na takie budowy specjalne pozwolenia. Dyrektor Wydziału Urbanistyki i Administracji Budowlanej Urzędu Miasta w Szczecinie mówi, że nie wydawano takich pozwoleń.
Inną sprawą są finanse. Sekretarz nie chciał zdradzić rocznego dochodu związku. - Ja bym się na ten temat już nie wypowiadał. Tu jakaś tajemnica zawodowa też obowiązuje - tłumaczył. Zatem pytanie pomocnicze: czy związek rozlicza się z fiskusem? - Nie. Jak z fiskusem? No, nie rozumiem pana! - odpowiada sekretarz.