Rozmówca gazety wątpi, by to była ostatnia kadencja Tuska na funkcji szefa partii i rządu. "W sytuacji kiedy zakładałby, że to rzeczywiście jego ostatnia kadencja, priorytetowe dla niego byłoby znalezienie sobie w partii niekonfliktowego następstwa. Dziś Tusk konsekwentnie osłabia wyróżniające się, groźniejsze dla niego osoby, jak Schetyna. Jednocześnie po cichu daje sygnały, że będzie chciał postawić na czele partii kobietę. To może być Hanna Gronkiewicz-Waltz albo Ewa Kopacz. Tyle, że w finale one mogą mieć tak wielu przeciwników w partii, że będą niewybieralne. I tak sama partia może przyjść do Tuska, prosząc, by jednak pozostał. Taką taktykę kiedyś zastosował Kohl w Niemczech. Ale będzie ona miała sens tylko wtedy, kiedy ta kadencja pójdzie mu dobrze, kiedy w Europie jednak nie huknie". Piskorskiemu wydaje się mało prawdopodobne, by Tusk chciał się ewakuować na jakieś europejskie stanowisko. "Może mu się zmieniło, ale na tyle, na ile go znam, takie posady nie leżą w sferze jego zainteresowań. Nigdy nie pociągały go wizje wyjazdu z kraju i życia w świecie europejskich bankietów, negocjacji i odczytów.(...). Sądzę raczej, że jeżeli sytuacja będzie się pogarszać, Tusk będzie chciał doprowadzić do przedterminowych wyborów. Pójdzie do tych wyborów z jakimś poważnym już, bo nie będzie wyjścia, reformatorskim pakietem, wiedząc, że nawet jeśli po wyborach pozycja jego i PO pogorszy się, to nadal to on utrzymywać będzie wyłączną zdolność koalicyjną. Do nowego parlamentu weszłyby bowiem pewnie te same siły co dziś, a Kaczyński nie ma żadnej zdolności koalicyjnej. Tusk zaś, nawet jeśli wprowadziłby już tylko połowę posłów, mógłby doprosić do koalicji Millera czy Palikota. I w odbiorze zewnętrznym byłoby to kolejne historyczne zwycięstwo Tuska. Znów miałby sukces" - twierdzi polityk SD.