Papieski zryw Polaków
Po śmierci Jana Pawła II w Polsce zaczęły się dziać rzeczy niezwykłe, nazywane przez niektórych pierwszym papieskim cudem. Czarne wstążki, białe marsze, uściski zwaśnionych kibiców - w ten sposób żegnaliśmy wielkiego Polaka. Czy ta odmiana potrwa dłużej?
Psycholog społeczny, prof. Janusz Czapiński, uważa, że zbiorowa wzajemna serdeczność, okazywana w dniach choroby i śmierci papieża, może nie potrwać długo, podobnie jak to było w czasach "Solidarności" i obalania komunizmu.
Jak zaznacza Czapiński, Polacy są bardzo emocjonalnym społeczeństwem. - Wystarczy mała iskra, by rozbudzić w nas emocje. Na co dzień jest całe mnóstwo takich iskier, które rozpalają konflikty i wzajemne pretensje Polaków - zauważa Czapiński. Jak podkreśla, teraz, gdy pojawił się bodziec bardzo pozytywny i mocny, wzbudziło to w nas gwałtownie ciepłe uczucia.
- Jednoczenie się Polaków w dniach choroby i śmierci papieża świadczy o tym, jak wielki był w nas głód wspólnoty, jak dotkliwie byliśmy podzieleni - mówi Czapiński. - Wreszcie pojawił się sygnał do zbiórki narodowej i ten sygnał podchwycili wszyscy, bo go potrzebowaliśmy. Każdy człowiek ma potrzebę poczucia tożsamości społecznej, identyfikowania się z grupą pełną cnót i wspaniałych możliwości - tłumaczy profesor.
- Obecnie mamy powód, by dobrze ze sobą się czuć. Poczucie dumy, że ktoś tak wielki, jak papież, jest naszym rodakiem, bardzo dobrze podziałało na nasze poczucie własnej wartości - mówi Czapiński. - Widzimy w sobie dobrych, wartościowych ludzi, wygasiliśmy konflikty, pretensje, złe emocje. Nie jesteśmy społeczeństwem bogatym, ale za to dobrym - dodaje.
- To bardzo cenne, ponieważ Polacy odczuwają dotkliwy głód pozytywnej samooceny - podkreśla Czapiński. Jego zdaniem, "chyba nie ma drugiego kraju w Europie, w którym byłaby tak ogromna jak w Polsce doza wzajemnych pretensji, uprzedzeń, niezadowolenia czy wręcz nienawiści różnych grup społecznych wobec siebie". Dzieje się tak niezależnie od tego, że jesteśmy jednym z najbardziej jednolitych pod względem etnicznym i religijnych krajów w Europie.
- Obawiam się, że ta nasza wzajemna serdeczność potrwa zaledwie parę miesięcy - mówi Czapiński. - Podejrzewam, że będzie tak, jak w czasach "Solidarności", obalania komunizmu i na początku lat 90. - prognozuje. - Zjednoczyliśmy się wówczas i obdarzyliśmy wzajemnym zaufaniem, ale teraz nie ma już śladu po tej wspólnocie. Starsze pokolenia mają oczywiście pamięć o swoich nastrojach, emocjach z tamtych czasów. Myślimy jednak o tym tylko "od święta" - dodaje Czapiński.
Według niego, żal przepełniający obecnie Polaków to nie tylko żal w związku z odejściem wielkiego człowieka. Ten żal podbudowany jest niepokojem.
- Mieliśmy do tej pory kotwicę moralną w Rzymie. Człowieka, na którego mogliśmy liczyć, który mógł nam zawsze powiedzieć, jak powinniśmy postępować - tłumaczy. - Teraz tej kotwicy nie ma i mamy podstawy, by się obawiać, że w świecie nękanym wieloma konfliktami i zagrożeniami nasza przyszłość rysuje się niepewnie - wyjaśnia Czapiński.
Jego zdaniem, jeśli nie znajdzie się w Polsce człowiek lub grupa ludzi, którzy "dopiszą ciąg dalszy" do dialogu papieża ze społeczeństwem, "cała lekcja dobroci, jaką teraz przerabiamy, nie będzie długo owocować". - My Polacy kochamy papieża, ale to nie znaczy, że słuchamy jego nauczania - zastrzega Czapiński.
INTERIA.PL/PAP