Odliczanie Wyborcze Ziemkiewicza (dzień 11)
Nowe polskie przysłowie: gdzie kucharek sześć i nie ma co jeść, tam zatrudnij jeszcze parę. Sztab wyborczy prezydenta Komorowskiego został wczoraj oficjalnie zasilony przez ekipę peeselowską, na czele z ministrem Kosiniakiem-Kamyszem. Przy okazji nieoficjalnie odsunięto od kierowania kampanią PBK Roberta Tyszkiewicza, wyznaczając na nowego koordynatora Sławomira Rybickiego z Kancelarii Prezydenta.
Spacer PBK po warszawskim Krakowskim Przedmieściu był jak się zdaje ostatnim pomysłem Tyszkiewicza. Pomysłem teoretycznie dobrym, choć banalnym, bo takie spacery to klasyka pijaru - no, ale "chcieli jak najlepiej, a wyszło jak zwykle". Internety nabijają się teraz z dobrej rady, że jak za mało zarabiasz, to zmień pracę - faktycznie mającej w sobie coś ze sławnego: "Lud nie ma chleba? To niech je ciastka".
Ale moim zdaniem bardziej zdumiewająca była reakcja PBK na próbę zwrócenia na siebie uwagi przez pokrzywdzonego przez wymiar sprawiedliwości ojca (od kilku tygodni zresztą koczującego z transparentami w pobliżu prezydenckiego pałacu, więc spotkanie z nim podczas spaceru było pewne i należało się do niego przygotować). Zamiast, jak zrobiłby każdy profesjonalny polityk, stworzyć jakieś pozory zainteresowania - "proszę podać szczegóły sprawy sekretarzowi, zrobię co w mojej mocy" etc. - prezydent odpalił mu szczerze: "nic nie poradzę". Jak się ma tylko tyle Polakom do powiedzenia, to lepiej do nich nie wychodzić.
Roberta Tyszkiewicza możemy już oficjalnie uznać za pierwszą ofiarę śmiertelną kampanii - po przyznaniu w wywiadzie, że na porażki "prezydent reaguje złością, wściekłością" towarzysze partyjni nie będą mieli dla niego litości. Jakąś przyczynę przegranej trzeba przecież będzie znaleźć, a przyczyna prawdziwa - ta, że kandydat jest po prostu beznadziejny, nie nadaje się i trafił tam, gdzie trafił drogą Nikodema Dyzmy, wskutek splotu okoliczności - jest nie do przyznania. Sorry, Tyszkiewicz, taki mamy klimat.
*
Na gazeta.pl, portalu gorliwie popierającej władzę "Gazety Wyborczej", widzę aż cztery czołówkowe teksty nie pozostawiające suchej nitki na idei JOW. Słabo to służy PBK, który nie tylko nagle okazał się wielkim zwolennikiem JOW od zawsze, ale nawet ogłosił wczoraj uroczyste podpisanie projektu poprawki do konstytucji (? - nowa procedura prawna, podpisywanie przez prezydenta projektu poprawki) umożliwiającej ich wprowadzenia. Otwarte pytanie, czy tą woltą PBK uwiedzie elektorat Kukiza? Jak na razie, ściągnął na siebie wściekłość i gromy nielicznej może, ale wpływowej w mediach ideowej lewicy spod znaków "Krytyki Politycznej".
Nie będę się spierał, jeśli kto powie, że wyborcy Anny Grodzkiej nie będą mieli wielkiego wpływu na wynik II tury, nawet jeśli wszyscy na PBK nie zagłosują, a pewnie jednak większość zagłosuje. Ale katastrofa zwrotu ku JOW-om (podejrzewam, że nie wszyscy uwierzą w zapewnienia prof. Nałęcza w "Super Expressie", że przemiana prezydenta autentyczna i szczera) polega na czym innym. Jeśli da się w wypowiedziach wspierających PBK znaleźć jakiś wspólny wątek, to jest nim "przewidywalność". To ona ma czynić urzędującego prezydenta lepszym od rywala: no, może i ma swoje wady, ale wiadomo, czego się po nim spodziewać. Numer z JOW-ami bardzo spektakularnie temu zaprzeczył.
*
Wygląda na to, że w otoczeniu PBK wygrała teoria "nieobecnego w I turze elektoratu lewicowego", który należy zmobilizować poparciem Kwaśniewskiego i Cimoszewicza oraz demaskowaniem Dudy jako człowieka Kaczyńskiego. Moim skromnym zdaniem jest kompletna pomyłka, raczej powinna była zamiast starych komunistów przywołać do ratowania wizerunku PBK takich ludzi, jak Borusewicz, Rulewski, Czuma - dawne zasługi są jednym z tych nielicznych pól, na których PBK nie można odmówić wyższości na Dudą. Ale jeśli już się zdecydowało grać wariant postkomunistycznego antykaczyzmu i walczyć o byłych wyborców SLD, to jaki jest sens stałej obecności w mediach jako rzeczników PBK ludzi takich jak Roman Giertych czy Michał Kamiński - dla lewicowego elektoratu "faszystów", a dla wszystkich - symboli konformizmu i ideowej degrengolady PO jako "partii koryta", ściągającej wszelkich, jak to nazywali nasi przodkowie, "pieczeniarzy"?
Nikt nad tym nie panuje.
*
Na ratunek PBK przybył z Ameryki, ogłaszając to w tabloidach, Piotr Tymochowicz. Wśród ekspertów od wizerunku jest on tym, kim Krzysztof Rutkowski wśród detektywów. Bardzo skutecznie wylansował samego siebie, natomiast promowanych polityków, jak dotąd, był w stanie nauczyć tylko jednego - machania rękami. Nie sądzę, żeby tego akurat PBK najbardziej potrzebował.
*
"Stawiamy na szczere wypowiedzi" - kpił kiedyś z partyjnej mowy śp. Jerzy Dobrowolski. Szczerze wypowiedział się dla TVN BiŚ jeden z założycieli PO, Andrzej Olechowski, że te JOW-y w programie PO i w ogóle całe "4 razy tak" "to były tylko ćwiczenia", cyniczna ściema, mająca przetestować zdolność formacji do udawania przed ludźmi otwarcia na jej problemy. Jutubowy zapis rozmowy robi, jak widzę, nie mniejszą furorę niż dialog z 14-latkiem.
Nie można też pominąć tego, że przy okazji wspomnianego "wyjścia do ludzi" po raz kolejny już pojawił się na telewizyjnych ekranach u boku PBK niejaki Andrzej Hadacz. Tak, tak, to ten "obrońca krzyża", który kiedyś w straszącej PiS-em reklamówce wyborczej PO "oni na pewno pójdą głosować" krzyczał "Komorowskiemu i Tuskowi za zamordowanie prezydenta Kaczyńskiego - kula w łeb!", a potem pojawiał się na hepeningach Palikota.
W kręgach prawicy uchodzi za prowokatora, mnie osobiście patrzy raczej na regularnego świra - tak czy owak, jego obecne poparcie dla PBK wygląda równie słabo jak występy Giertycha czy Kamińskiego. Który to Kamiński, mówiąc nawiasem, wezwał Andrzeja Dudę, by zrezygnował, bo jego wyborcze zwycięstwo "nie przyniesie Polsce nic dobrego". Czytaj: nawet "Misiu" przyznaje publicznie, że odebrać zwycięstwo Dudzie może tylko jego rezygnacja. Jak na faceta, który sam się ogłosił najwybitniejszym specjalista od politycznego marketingu w okolicy, wist genialny.
Mając po swojej stronie takich przyjaciół naprawdę nie potrzebuje prezydent przeciwnika. Dlatego kolejny dzień z rzędu nie piszę o Andrzeju Dudzie, jego spotkaniu z pielęgniarkami czy składaniu kwiatów na sarkofagu Piłsudskiego, bo po prostu piłka nie jest po tej stronie. Cały ciężar kampanii spoczywa na prezydencie i przygniata go jak, nie przymierzając, głaz lalkę papieża w pewnej głośnej swego czasy awangardowej instalacji "artystycznej"...
*
Może Państwo nie uwierzą, ale patrzę na to bez satysfakcji i z coraz większym zażenowaniem. Oczywiście, ani myślę zaprzeczać, że chcę wreszcie zobaczyć Komorowskiego (uwaga! - dalej będą metafory, nie zawracajcie prokuraturze de doniesieniami) na śmiertelnych marach. Ale chciałbym go zobaczyć zabitego po rycersku, w debacie na udeptanej ziemi, celnym, merytorycznym sztychem polemicznej szpady. A nie, jak teraz, zaplątanego żałośnie we własne opadające nogawki.
Strach pomyśleć, co przyniosą biednemu prezydentowi kolejne dni tej kampanii.
Rafał Ziemkiewicz - publicysta, felietonista Interii ze stałą rubryką "Myśli nowoczesnego endeka". Do końca kampanii wyborczej będzie śledził jej przebieg, zawirowania i manowce.