"Nie był blisko papieża"
Ojciec Hejmo nigdy nie był bliskim współpracownikiem papieża; on gdzieś tam na peryferiach działał - mówi gość RMF ks. Adam Boniecki. Dla mnie byłoby bardzo bolesne, gdyby to był człowiek, któremu papież zaufał w swojej działalności.
Konrad Piasecki, RMF: Kiedy nasilały się te spekulacje wokół donosiciela w otoczeniu papieża przebiegła przez głowę myśl, że to właśnie ojciec Konrad Hejmo?
Ks. Adam Boniecki: Absolutnie. To mi do głowy nie przyszło. To był straszny okres; człowiek musiał się bronić przed tym pytaniem: to może ten, może ten, to może ja? Już się człowiek w tym tracił. Ten suspens był nie do wytrzymania.
Dziś więcej w księdzu przerażenia, szoku czy ulgi.
Współczucie ogromne dla człowieka, który w taką sytuację dał się wrobić. Znam go dziesiątki lat. To smutne. To szok. Ojciec Hejmo nigdy nie był bliskim współpracownikiem papieża; on gdzieś tam na peryferiach działał. W Rzymie - kontakt z pielgrzymami, w Krakowie - nie wiem, co on robił. Ale to nie był współpracownik papieża, który był blisko niego.
W takim razie dlaczego był takim cennym dla służby współpracownikiem, że aż tyle lat go prowadzono i podobno mu płacono.
A bo spotykał się z Dziwiszem, był względnie blisko. Dla mnie byłoby bardzo bolesne - nie mówię już o tym, co on tam przekazywał - gdyby to był człowiek, któremu papież zaufał w swojej działalności. To był przydzielony przez dominikanów facet do organizowania pielgrzymek. To była - powiedziałbym - taka funkcja na zewnątrz.
Ksiądz Hejmo to taki człowiek, jakich w Rzymie pełno - można powiedzieć. Wydaje się, że nie dysponował jakimiś cennymi informacjami.
Takie jest moje przekonanie. To nie były cenne informacje. Byłem w Rzymie, pracowałem, wiem, jak to funkcjonuje. Tam się z ludźmi rozmawia wg kompetencji - on nie miał dostępu do jakiś tajemnic wiary, moralności.
Raczej ze względu na miejsce, w którym był, niż na informacje.
To trzeba zobaczyć co on doniósł, co przekazywał.
Co się powinno teraz z nim stać?
Na szczęście nie jestem generałem zakonu ani jego przełożonym zakonnym, więc nie muszę się nad tym głowić. Ja bym oczekiwał, że on stanie przed tymi wszystkimi ludźmi i powie mea culpa.
Po grzechu powinna być pokuta.
Tym już się zakon zajmie.
A w czyich rękach jest ta decyzja? Ojca Zięby?
On jest jego przełożonym - oczywiście.
A można tego człowieka wykluczyć z zakonu?
Nie. Do końca trzeba dawać szansę. Takie jest chrześcijańskie podejście.
Zostawić go duchownym, ale nie na eksponowanym miejscu.
Dominikanie prowadzili działalność inkwizycji. Bądźmy spokojni oni sobie poradzą.