Fundacja Wolności monitoruje kampanię wyborczą do samorządów i sprawdza czy przestrzegany jest Kodeks wyborczy przez komitety i samych kandydatów. Jej zdaniem już na tym etapie procesu wyborczego jest dużo nieprawidłowości, a mniej w samym dniu wyborów i w momencie głosowania. Fundacja monitoruje, co dzieje się w Lublinie, a także w innych miejscowościach województwa lubelskiego. Zbiera obietnice kandydatów, szuka absurdów, sprawdza czy przestrzegane jest prawo. Łukasz Szpyrka, Interia: Tegoroczna kampania wyborcza jest ciekawsza niż cztery lata temu? Krzysztof Jakubowski, prezes Fundacji Wolności: - Na pewno bardziej interesujący są kandydaci na prezydenta. Starają się wyróżnić i czymś przekonać do siebie mieszkańców. Pod tym względem jest na pewno ciekawiej niż w poprzedniej kampanii. Jaka jest ta kampania? - Patrząc na reklamy wyborcze, które znajdują się w mieście wygląda na to, że kandydują tu tylko dwie osoby. Najbardziej widoczne są billboardy Krzysztofa Żuka i Sylwestra Tułajewa. Spływa do nas wiele uwag, podejrzeń lub spraw, które dotyczą nieprawidłowości wyborczych, ale zdecydowana większość jest spoza Lublina. W samym mieście kampania przebiega dość spokojnie. Choć ostatnio dostaliśmy film, na którym widać, jak jeden z kandydatów do rady miasta osobiście zakleja swoimi plakatami wyborczymi plakaty innego kandydata. Wcześniej mieliśmy incydenty, które zgłaszaliśmy do komisarza wyborczego. Chodziło o spotkanie jednego z kandydatów w salce wynajmowanej przez urząd miasta na posiedzenia rady dzielnicy. Mieliśmy podejrzenia, że spotkanie zostało zorganizowane w urzędzie, co jest zabronione, więc złożyliśmy zawiadomienie. Odpowiedzi jeszcze nie otrzymaliśmy. Druga sprawa dotyczyła jednego z kandydatów do sejmiku, który użył nazwiska Krzysztofa Żuka, które jest jednocześnie nazwą komitetu i nazwiskiem innego kandydata. To dość pokręcone, ale jest to też zabronione i także zgłosiliśmy to komisarzowi. Staramy się też patrzeć, co się dzieje na mieście. Ile jest billboardów, ulotek. Dokumentujemy to, by później spróbować oszacować koszty kampanii wyborczej. Ile billboardów jest w Lublinie? - Na razie policzyliśmy ok. 100 banerów i billboardów, choć to tylko ułamek miasta, bo nasze prace cały czas trwają. Z pewnością jest ich dużo więcej, a tak jak wspomniałem, w oczy rzucają się głównie reklamy dwóch kandydatów. Jakie są stawki za jeden billboard w Lublinie? - Zaczynają się od 500 złotych miesięcznie. Wszystko zależy jednak od lokalizacji i innych czynników. Łatwo więc policzyć, że nie jest to tania sprawa. Zbieracie też obietnice wyborcze. - Staramy się je zebrać, a później ewentualnie rozliczyć. Jeśli czegoś nie pominęliśmy to najaktywniejszy w obietnicach jest Krzysztof Żuk, który przedstawił już 42. Na drugim miejscu znajduje się Marian Kowalski z 26 obietnicami, a na trzecim Sylwester Tułajew z 18. Pozostali kandydaci są bardziej oszczędni. Magdalena Długosz - 13 obietnic, Jakub Kulesza - 11, a Joanna Kunc - 9. Pewnie nie wszystko zebraliśmy, ale na pewno jest to jakiś punkt odniesienia. Mam wrażenie, że w tej kampanii kandydaci na prezydentów obiecują więcej. Gorzej jest z kandydatami na radnych. - Mamy wrażenie, że kandydaci do rady miasta nie przedstawiają programów wyborczych. Starają się przekonywać wyborców hasłem lub swoją twarzą. Trudmo o konkretne propozycje i pomysły. "Żuk ściągnie migrantów". W ten sposób prezentuje się jedna kandydatka do rady miasta z ramienia KW PiS. Brzmi to trochę jak kampania Fideszu na Węgrzech. - Dostaliśmy taki sygnał, widzieliśmy zdjęcie, choć oryginał jeszcze do nas nie dotarł. Jeśli faktycznie jest taka gazetka, gdzie kandydatka bardziej straszy niż przekonuje do siebie, mogłoby się to pewnie skończyć pozwem w trybie wyborczym. Jeszcze nie słyszałem, by ten kandydat miał taki pomysł. Inna sprawa, czy takie straszenie może przekonać wyborców? My, jako fundacja, zastanawiamy się jednak bardziej, czy to jest dopuszczalne. "Naszemu radnemu dziękujemy za ten chodnik". Taki baner, z nazwiskiem i zdjęciem jednego z kandydatów na radnych, stanął na jednym z lubelskich osiedli. - Według oficjalnych informacji nie jest to reklama wyborcza, tylko mieszkańcy zadowoleni z chodnika postanowili postawić baner z podziękowaniami. Całkiem przypadkiem akurat w czasie, kiedy jest kampania wyborcza. Być może to zbieg okoliczności, a być może próba ominięcia przepisów. Tajemnicy tej sprawy nie rozwikłaliśmy. A kwestia "miodu w kościele"? - Żeby być precyzyjnym - miód był rozdawany przed kościołami. Dostaliśmy zdjęcie, że na terenie Czechowa, pod kilkoma kościołami, stoją stanowiska z miodem i ulotką wyborczą. Podobno trzy lata temu ludzie chętnie sięgali po ten zestaw. Teraz pewnie było podobnie. To dość ciekawa sprawa, bo Kodeks wyborczy dopuszcza możliwość rozdawania materiałów, prezentów o niewielkiej wartości. Idąc tym kluczem wydaje się, że mały słoiczek miodu może być dopuszczalny. Inna kwestia, czy zostanie to potem ujęte w kosztach. Koszt pojedynczego słoiczka pewnie nie jest duży, ale jeśli było lub będzie tego więcej, to ten koszt zdecydowanie wzrośnie. Z tego, co mówili nam mieszkańcy, takie stoiska stały przynajmniej przed kilkoma kościołami. Pytanie też, czy wszystko było na pewno uzgodnione, bo jeden z użytkowników Twittera napisał, że przed jednym z kościołów proboszcz nie wyraził zgody na agitację wyborczą. To też ciekawa kwestia, bo niekoniecznie wszystko musiało odbywać się za przyzwoleniem duchownych. Co jeszcze zwróciło pana uwagę? - Jeden z kandydatów komitetu "Miasto dla Ludzi. Lubelski Ruch Miejski" miał reklamę przyczepioną do roweru, coś w formie przyczepki. Osobiście jeździł tym rowerem po mieście i w ten sposób przekonywał do swojej kandydatury. Dość nieszablonowy, ale pozytywny przykład. Rozmawiał Łukasz Szpyrka Wybory Samorządowe 2018. Śledź najnowsze informacje w raporcie specjalnym Interii