Lewica niepodzielna i bezczelna
Sposób, w jaki SLD przygotowuje się do kolejnych wyborów, jako żywo przypomina zwieranie szeregów partyjnych PZPR. Po grudniowym konwentyklu na Rozbrat, starzy i młodzi towarzysze znowu są razem. O żadnym rozbracie opluwających się do niedawna tuzów SLD mowy nie ma.
Tak jak wielokrotnie w przeszłości, pojednali się w obronie dostępu do koryt władzy i będą wzmacniać kadry, nęcąc młodych synekurami.
W roku 1957 byłem studentem Politechniki Warszawskiej; byliśmy z siebie dumni po starciach z zomowcami w dniach Października, jeszcze w euforii i pełni nadziei na życie bez zakłamania po rozwiązaniu ZMP. Wtedy właśnie towarzysze z PZPR przystąpili do organizowania ZMS metodą przyciągania studentów do korytka (wczasy zagraniczne, spływy, rajdy, obozy studenckie itp., tylko dla tych, którzy się zapiszą).
Ale tego nie wymyślili towarzysze na PW, oni realizowali dyrektywy towarzysza Wiesława, który postawił na rozwój partyjnego zaplecza. W 1968 roku ten sam Wiesław kazał ormowcom przebranym za robotników pałować studentów, a potem nakazał wprowadzić dla nich praktyki robotnicze.
W tym czasie, jako pracownik naukowo-dydaktyczny, miałem obowiązek wziąć udział w spotkaniu z towarzyszem Moczarem, który pouczał nas, jak wychowywać młodzież. Z taką butą i bezczelnością ze strony przedstawiciela władzy nigdy wcześniej się nie spotkałem. Później starali się mu dorównać inni; szczególnie Urban w czasie stanu wojennego i Miller, kiedy dzierżył władzę w rządzie i w SLD.
Wypowiedzi i gesty w czasie grudniowego spotkania na Rozbrat potwierdzają, że SLD jest kontynuatorem złych tradycji PZPR, w której pijakom, złodziejom i chamom wybaczano wszystko pod warunkiem, że złożyli samokrytykę i zajmowali wyznaczone miejsca w szeregach.
Różnica jest taka, że wówczas partyjni zwierzchnicy gromadzili na skompromitowanych towarzyszy haki, zaś obecnie kompromitujące zachowania starych wyjadaczy "lewicy" są powszechnie znane i wałkowane publicznie.
Jednak młodzi liderzy SLD hołubią mamuty z PZPR w swoich szeregach, bo uczą się od nich "polityki". Wydaje się, że Napieralski ma problemy jedynie z towarzyszami, którzy trafiają do więzienia i nie mogą stanąć w szeregach.
W rezultacie ideowych i przyzwoitych ludzi lewicy jest obecnie jeszcze mniej niż było ich w szeregach PZPR. Ot, choćby takich jak Lesław Goździk, szef partii w FSO, wyrzucony przez Gomułkę z szeregów tylko dlatego, że poważnie traktował swoje zadania i chciał działać w interesie robotników i społeczeństwa.
Ponieważ w żadnej partii politycznej III RP nie brakuje byłych towarzyszy i ich spadkobierców to nic dziwnego, że zakłamanie i pazerność naszej "klasy" politycznej budzi powszechne obrzydzenie i oburzenie.
Olek, zagraj to jeszcze raz
Zapewne bezrobotny b. prezydent chciałby teraz zrobić wiele dla SLD, a może nawet zrobić karierę jak Humphrey Bogart. Jednak kiedy Kwaśniewski gromko zapewniał na Rozbrat "miałem sen" to chyba wielu ludzi stawiało sobie pytanie: czy on się znowu upił?
Cytowanie słów ze słynnej mowy Martina Lutera Kinga, bojownika amerykańskiej walki o równouprawnienie, to nie to samo co naśladowanie znanego aktora. To bardzo niesmaczne zachowanie, po prostu bezczelność wobec tych, dla których King jest męczennikiem świętej sprawy.
Kilka jeszcze bardziej żenujących spektakli z udziałem Kwaśniewskiego w stanie wskazującym na spożycie już widzieliśmy, a pomimo tego b. prezydent znowu gra w SLD pierwsze skrzypce.
Jesteśmy chyba bardziej tolerancyjni dla naszych świętych krów, niż to miało miejsce w czasach, gdy Wiesław Gołas śpiewał w kabaretach: "W Polskę idziemy drodzy panowie". Wiem, wiem; kto z nas jest święty? Ale kto z nas reprezentował państwo polskie w Katyniu, ilu z nas występuje publicznie w stanie nietrzeźwości? Bez wątpienia odsetek takich przypadków wśród polityków jest dużo, dużo wyższy niż średnia krajowa.
Dopiero od niedawna, kiedy trup na drogach ściele się gęsto, zdecydowanie potępiamy kierowców jadących w pijanym widzie, ale dla polityków pozostajemy wyrozumiali. To chyba z powodu sentymentu do peerelu, kiedy szefowie wracali w stanie nieważkości z partyjnych komitetów z nowymi wytycznymi i planami rozwoju, a sekretarki pomagały im dotrzeć do gabinetów i ratowały kwaśnym mlekiem.
Monika, zrób mi publicity
Niedawno Leszek Miller pokpiwał sobie z pewnego polityka, któremu "za zasługi" yes, yes, yes... i błędy, partia dała synekurę w banku. Dowiedzieliśmy się, jakie to p. Kazio ma parcie na szkło, czyli jak zabiega o występy w telewizji, by zachować popularność.
Niewątpliwie b. premier zazdrości mu tych występów bo wiadomo - nieważne, co się o polityku mówi, ważne, aby go wszędzie było widać i słychać. Wtedy jest gwiazdą polityki i partnerem dla gwiazd mediów, które też chcą robić kasę bez skrupułów.
Takie właśnie sprzężenie zwrotne gwiazdek polityki i gwiazdek mediów działa coraz lepiej. Chyba dlatego p. Miller był u p. Moniki w Radiu Zet już następnego dnia rano, aby opowiedzieć, jak to niedawno wziął z towarzyszami rozbrat i czemu zaczyna się z nimi bratać na Rozbrat.
Jak powiedział, z galaretowatego SLD chce wyprodukować partyjny beton. Pewnie wyjdzie z tego drugi PZPN.
Nawet jeśli elokwentna Monika Olejnik trochę sobie żartuje z elokwentnego Millera to i tak ludzie dojdą do wniosku, że SLD klawe jest, bo p. Monika z innych kpi sobie więcej. I to jest ta potęga mediów III RP, nawet większa od potęgi Radiokomitetu z lat Sokorskiego, Szczepańskiego i Urbana.
Honor, a co to takiego?
Gdyby tak pewni politycy i polityczni dziennikarze mieli trochę skrupułów, czyli trochę przyzwoitości, to kiedy się skompromitują strzelaliby sobie w łeb albo brali się do uczciwej pracy. Tak przecież robili nie tylko sanacyjni dygnitarze i dziennikarze, ale także działacze państwowi i partyjni peerelu.
O tym się nie pisze i nie mówi, by nie psuć dobrego samopoczucia wielu innym, bardziej odpowiedzialnym za niegodziwości i nadużycia władzy. I dlatego we wszystkich partiach III RP ciągle jest miejsce dla polityków, którym opinia publiczna pluje w twarz, a oni w telewizji mówią, że to deszcz pada.