Zdaniem Wałęsy wyrok mógł zapaść już wczoraj, bo cały proces oparty jest, jego zdaniem, na kserokopiach dokumentów, a oryginałów nie ma. Tuż przed rozprawą wpłynęły jednak kolejne materiały związane z lustracją byłego prezydenta. Sąd ujawnił jeden z nich. To ekspertyza kryminalistyczna kserokopii pokwitowań z 1974 roku i domniemanych raportów Wałęsy dla Służby Bezpieczeństwa. Z ekspertyzy jasno wynika, że w oparciu o ksero nie da się jednoznacznie rozstrzygnąć czy są one autentyczne, czy też sfabrykowane. - Nie ma żadnych szans, by ktokolwiek mógł zachwiać moją pozycją kiedykolwiek w życiu. Nie byłem nigdy agentem, nie ma na to żadnego dowodu. Były pewne działania specjalnego zespołu, departamentu stworzonego tylko "dla" Lecha Wałęsy. Ludzie ci próbowali ze mną walczyć, ale przegrali - mówił Wałęsa. - Nawet tona dokumentów nie zaszkodzi mojej pozycji - dodał. Przed sądem zeznawał wczoraj były szef MSW, Antoni Macierewicz, autor niesławnej afery z teczkami. Macierewicz podtrzymał swoją wcześniejszą opinię, że Lech Wałęsa to agent "Bolek". - Od ośmiu lat nie zmieniłem zdania - podkreślił. Co innego mówił ponoć Antoni Żaczek, były oficer Służby Bezpieczeństwa, autor analizy z 1982 roku na temat opozycyjnej działalności Wałęsy. Ponoć, bo Żaczek nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Nie chciał się nawet przedstawić. Pytany, czy nazywa się Żaczek, mówił, że Żaczek to także mały student lub siatka na ryby.