- W tej chwili, zgodnie z obowiązującym modelem, populacja słabsza jak i zdrowa jest trzymana w warunkach sterylności. To niestety wpływa na śmiertelność i chorobowość - mówił dr Basiukiewicz w Polsat News. Pytany, czy nagła rezygnacja z kwarantanny nie doprowadzi do zapaści w systemie zdrowia, podkreślił, że "nasza strategia niestety zmierza w złym kierunku". - Za chwilę osoby z Domów Pomocy Społecznej, które są hospitalizowane bez wskazań medycznych, poblokują wszystkie szpitale i nie będziemy mieli miejsc dla chorych - wyjaśnił. - Wykonując testy rozpoznajemy 2,5-5 proc. rzeczywistych zakażeń. Skala zakażeń w Polsce od początku pandemii to między 1,5-3,8 mln. WHO podaje, że 10 proc. populacji świata się zakaziło, czyli dzienne przyrosty są rzędu 50-100 tys., tak jak w sezonach grypowych. Jeżeli nagle przestaniemy izolować i poddawać kwarantannie te 2,5-5 proc. osób, to przestaniemy niszczyć im życie, oni zaczną normalnie funkcjonować, zarabiać, a nie będziemy mieć zapaści, jeśli idzie o liczbę zakażeń. To kropla w morzu potrzeb, co izolujemy - dodał dr Basiukiewicz. "Niebezpieczny eksperyment" - Profilaktyka ma to do siebie, że jest skuteczna tylko wtedy, gdy jest nadmiarowa, ale nigdzie jej na świecie nie wprowadzono. Profilaktyka, którą stosujemy jest ewidentną próbą minimalizacji szkód - mówił prof. Andrzej Fal, dziekan Wydziału Medycznego Collegium Medicum oraz kierownik Kliniki Alergologii, Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych, szpital MSWiA. - Eksperyment zaniechania profilaktyki jest niebezpieczny i widać to na przykładzie Szwecji, gdzie mamy ok. 600 zgonów na milion, a w Polsce jest to ok. 70 zgonów - dodał. - Mniej więcej 75 proc. osób przechodzi chorobę bezobjawowo. W ten sposób możemy przemnożyć liczbę rozpoznawanych w Polsce przypadków przez cztery i mamy liczbę rzeczywistych zakażeń, ale to tak naprawdę niewiele zmienia - powiedział prof. Fal. Wyjaśnił, że osoby ciężej chorujące i młodsze mają zdecydowanie większą ilość wirusa w swoich wydzielinach, są bardziej zakaźne, niż osoby, które przechodzą tę chorobę bezobjawowo. - Testowanie wszystkich bezobjawowych, co do zasady jest niewłaściwe, nie mamy narzędzi. Osoby objawowe muszą być izolowane, bo jeżeli chcemy doprowadzić do tego, żeby wirus rozprzestrzeniał się szybko, to musimy nie tylko estymować liczbę zakażonych, ale także liczbę zgonów - zaznaczył gość Polsat News. - Osoby słabsze wymrą w czasie tworzenia populacyjnej odporności - wskazał prof. Fal. "Śmiertelność jak w przypadku grypy" Bogdan Rymanowski pytał też o śmiertelności koronawirusa. - Jak podało Amerykańskie Centrum Kontroli Zakażeń (CDC), w populacjach najmłodszych, do 20. roku życia, są trzy osoby na 10 tys., w populacjach 20-50 lat to dwie osoby na tysiąc, u osób w przedziale wiekowym 50-70 to ok. pięć na 1000 osób, natomiast wśród osób 70+ pięć na 100. To jest w granicach śmiertelności wywołanej przez wirusa grypy - mówił dr Basiukiewicz. - Wirus grypy także wywołuje groźne choroby i powikłania, zwłaszcza u osób obciążonych - dodał. Zdaniem prof. Fala wirus grypy jest "wirusem oswojonym". - Znamy go lepiej, natomiast CDC zastrzega, że dane, które publikuje, opierają się na zmieniającej się liczbie testowanych przypadków. Okres obserwacji jest jeszcze zbyt krótki, żeby wyciągać długoterminowe wnioski - mówił. "Szczepionka jak skok w przepaść" Prowadzący pytał, czy nie warto poczekać ze zmianą strategii na szczepionkę. - Oczekiwanie na szczepionkę na COVID-19, która nie wiadomo, czy będzie bezpieczna i skuteczna, można porównać do skoku w przepaść i oczekiwanie na to, że ktoś nam podrzuci w locie spadochron - mówił dr Basiukiewicz. - Utrzymywanie na dłuższą metę restrykcji społecznych, które są wprowadzone w służbie zdrowia, edukacji, jest zabójcze dla nas. Tolerancja dla tych restrykcji w społeczeństwie jest coraz gorsza - podkreślił.