Kłopotliwe poręczenia Tuska
Donald Tusk przyznał dziś, że w 2001 r. poręczył za Andrzeja M. i jego współpracowniczkę Izabelę S., zamieszanych, oprócz czterech innych osób, w działania na szkodę Zakładów Mięsnych w Kościerzynie (Pomorskie).
Kandydat PO odniósł się w ten sposób do publikacji "Życia Warszawy", które napisało, że kilka lat temu złożył on poręczenie za dwie osoby podejrzane w aferze finansowej na Pomorzu.
Według prokuratury, na skutek działania podejrzanych, zakłady straciły około sześciu milionów złotych. Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do gdańskiego sądu w 2002 r. Proces do dziś się nie rozpoczął.
Tusk podkreślił, że poręczył za przebywającego wówczas od sześciu miesięcy w areszcie Andrzeja M., iż ten, po wyjściu na wolność, będzie stawiał się na rozprawy w sądzie. Szef PO zaznaczył, że jego pomoc udzielona Andrzejowi M. nie rozstrzygała w żadnym stopniu, czy jest on winny stawianych mu zarzutów, bo o tym rozstrzyga sąd.
Szef PO dodał, że jego poręczenie za Andrzeja M. nie było skuteczne, gdyż ten jeszcze przez kilka następnych miesięcy siedział w areszcie. Dodał, że poznał Andrzeja M. w stanie wojennym. W latach 90. był on szefem publikującej książki Tuska drukarni w Gdańsku.
Zdaniem Tuska, publikacja "Życia Warszawy" nie jest przypadkowa. - Żadna sytuacja, żadna złośliwość, żaden hak nie sprowokuje mnie do tego, żeby szukać tego typu spraw wobec mojego konkurenta. Mam nadzieję, może to jest płonna nadzieja, że Lech Kaczyński wyciągnie z tej sytuacji wnioski - zadeklarował.
Tusk chciałby, aby Kaczyński "umiał przypilnować i dyscyplinować członków swojego sztabu", którzy "dużo czasu i energii" poświęcają na "dyskredytowanie Platformy", a nie "promowanie własnego programu".
Na pytanie, czy za publikacją "Życia Warszawy" stoi środowisko Lecha Kaczyńskiego, odpowiedział: - Tego nie powiedziałem. Mam nadzieję, że tak nie jest, ale wolałbym, żeby Lech Kaczyński jednoznacznie to powiedział.
INTERIA.PL/PAP