Kardynał przestał się podobać
Kard. Dziwisz, którego jeszcze niedawno prawie noszono na rękach, stał się niemal wrogiem publicznym nr jeden w polskim Kościele. Przynajmniej dla prawicowych publicystów, bezkrytycznych wielbicieli ks. Isakowicza. Jest dziś tym, który nie potrafi uporać się z problemami Kościoła, hamuje. Nikt jeszcze nie powiedział, że osłania agentów, ale sugestie już są.
W archidiecezji krakowskiej ma się ukazać książka, będąca efektem działań komisji historycznej, badającej relacje między księżmi a Służbą Bezpieczeństwa. Zanim opracowanie się ukazało, stało się przedmiotem wielkiej i wielce namiętnej krytyki. Głównie dlatego, że ponoć ma to być taka uprzedzająca polemika z oczekiwaną od dawna pracą ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego na podobny temat. Żaden z krytyków nie zdradził się z wiedzą, że opracowanie owej komisji czytał, że zna jego zawartość. Wszyscy orzekli jednak natychmiast, że będzie to pochwała niezłomności Kościoła wobec prześladowań SB, podczas gdy praca ks. Isakowicza miała pokazać i agentów, i tych, którzy się oparli. Tyle wiemy wedle licznych zapowiedzi autora. Czy te zapowiedzi będziemy mogli zweryfikować - nie wiadomo, bowiem Kościół krakowski wstrzymał publikację, co dodatkowo zbulwersowało tych, którzy na tę książkę czekali.
Nie poddajmy się jednak tej hipokryzji: nikt nie czekał na dowody niezłomności, wszyscy czekali na nazwiska tajnych współpracowników, które zresztą już gęsto krążą i stąd to wielkie rozczarowanie. Sami krytycy opracowania, któremu patronuje kardynał Stanisław Dziwisz, wskazują przecież, że problemem są agenci, a nie niezłomni, na temat których ukazało się już ponoć wiele książek.
Kardynał Dziwisz, którego jeszcze niedawno prawie noszono na rękach, do którego wszyscy pielgrzymowali z zachwytem, bo to przecież najbliższy współpracownik Jana Pawła II, a więc osoba jakby z góry wyjęta spod wszelkiej krytyki, stał się prawie wrogiem publicznym numer jeden w polskim Kościele. Przynajmniej dla katolickich i prawicowych publicystów, bezkrytycznych wielbicieli ks. Isakowicza. Jest dziś tym, który się nie sprawdza, nie potrafi uporać się z problemami Kościoła, hamuje. Nikt jeszcze nie powiedział, że osłania agentów, ale sugestie już są.
W sprawach Kościoła staram się nie zabierać głosu. Nie orientuję się w panujących w nim stosunkach, są od tego specjaliści, którzy na każdym kroku podkreślają, że to tematyka trudna, wymagająca szczególnej wrażliwości. Dziś więc piszę nie tyle o Kościele, co właśnie o panującej wokół niego hipokryzji.
Kiedy Stanisław Dziwisz zostawał metropolitą krakowskim, zapanowało powszechne uniesienie, choć gołym okiem było widać, a także słychać, że objął stanowisko bardzo trudne, do którego miał słabe przygotowanie. Między innymi dlatego, że przez całe lata był oderwany od polskich realiów, miał o nich przekaz pośredni, a więc z natury rzeczy niepełny, może nawet stronniczy. Musiał więc wielu rzeczy dopiero się uczyć i nie dziwiło mnie, że postępował ostrożnie, także w sprawie agentów w Kościele. Może po prostu nie czuł owej wzbierającej lustracyjnej fali, a tymczasem właśnie pod jego bokiem pojawił się najbardziej zacięty lustrator, niesiony jeszcze medialną sławą i ciągle zachęcany przez media do kolejnych wypowiedzi i sugestii.
Czy kardynał Dziwisz poradził sobie ze sprawą lustracji? Zapewne nie. A kto sobie poradził? Czy poradzili sobie politycy, którzy ciągle nie mogą napisać porządnej ustawy? Nie ma gotowych recept, jak ujawniać tajnych współpracowników w Kościele, niecierpliwi katoliccy publicyści, którzy chcieliby już znać te nazwiska, kwestionują wszystkie komisje historyczne jako zbyt powolne, właśnie zbyt historyczne, a więc - zamazujące, ich zdaniem, część przeszłości. Może więc po prostu należałoby księży - tak inne zawody zaufania publicznego - wpisać po prostu do ustawy o ujawnianiu zasobów IPN? Księża są kapelanami w wojsku i innych służbach, są katechetami, prowadzą też wyższe uczelnie i potężne media, jak choćby Radio Maryja, podpowiadają jak głosować w wyborach, wyborcze "ściągawki" przedstawiają proboszczowie, a więc wszyscy oni mają ogromny wpływ na kształtowanie opinii publicznej. Dlaczego więc mieliby być wyjęci spod powszechnie obowiązującego prawa?
Komentarz pochodzi z bloga Janiny Paradowskiej
Polityka