Janusz Korwin-Mikke: Niech drżą
Jak najstarsi (i nie tylko najstarsi...) Czytelnicy "ANGORY" pamiętają, udało nam się zebrać wespół z moim "Najwyższym CZAS-em!" i UPR-em 140 tysięcy podpisów pod żądaniem uchwalenia ustawy przywracającej w Polsce karę śmierci.
Zostało to złożone na ręce ówczesnego v-marszałka Sejmu, p. Stanisława Zająca... i słuch po niej zaginął. Pan marszałek - a także wszyscy, którzy dopomogli do ugrobienia tej inicjatywy - mają obecnie na rękach krew Grażynki z Wałbrzycha; a także krew wszystkich, którzy zostali w tym czasie zamordowani - a nie zostaliby, gdyby mordercy bali się stryczka.
Bo bardzo wielu ludzi się boi.
Lewicowi kaznodzieje wmawiają w nas, że powinniśmy uczyć nasze dzieci, by bały się chodzić po ulicach i bawić się w parkach. To bzdura! Nasze dzieci muszą mieć szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo! Muszą ufać ludziom, nie bać się innych, śmiać się i szczebiotać. To mordercy mają się bać, to oni muszą drżeć ze strachu, że kat zaciągnie im pętlę na szyi! I to natychmiast po wyroku - jak uczyniono z Saddamem Husajnem. Nie po 20 latach sądowego handryczenia się - by prawnicy mogli dużo zarobić!
Nam, ludziom normalnym, nie chodzi o karę śmierci za zabójstwo. Jeśli człowiek zabije bliźniego nieumyślnie, w afekcie, w pojedynku czy na wojnie - to, oczywiście, nie powinien być karany surowo albo i w ogóle!! Domagamy się kary śmierci za morderstwo - czyli zabójstwo z premedytacją. Dokładnie tak, jak mówi Bóg w Piśmie Świętym zaraz po wręczeniu nam Dekalogu: "A gdyby ktoś bliźniego swego umyślnie zasadziwszy się, podstępem zabił - i od ołtarza Mego weźmiesz go i zabijesz!".
I - nie ma rady: musimy raz jeszcze zebrać te 100 000 podpisów, by zmusić Parlament do zajęcia się tą sprawą. Próbowałem to zrobić w tej kadencji, ale wykorzystanie tamtych podpisów okazało się formalnie niemożliwe, bo zmieniła się ustawa.
Spróbuję jeszcze, by było szybciej, namówić do tego paru Dostojnych Senatorów. Ale, na wszelki wypadek: zbierajmy!
Niech mordercy drżą!
Druga bulwersująca sprawa to ingres JE Stanisława Wielgusa na stołek Arcybiskupa Metropolity Warszawskiego. Jako ilustrację tego, co napisałem o tym przed tygodniem, zacytuję list do redakcji "Głosu Koszalińskiego" p. Aleksego Maciejczyka z Górawina: "...Teraz też istnieją służby specjalne, które też mają współpracowników i może kiedyś ich również będzie traktować się jak zdrajców. Więc albo mówimy źle o każdej współpracy ze służbami bezpieczeństwa - i nie ma znaczenia, w jakim ustroju - albo nie mówimy nic i do przeszłości nie wracamy".
Prawie tak - ale nie całkiem tak. Bycie donosicielem służb specjalnych jest rzeczą jednak towarzysko wstydliwą.
Jest też, zapewne, koniecznością, by donosiciele istnieli. Jednak nie mogą nimi być osoby zaufania publicznego: księża, senatorowie, posłowie, wysocy urzędnicy państwowi... Niech sobie sprzątaczki grzebią po koszach, niech specjaliści zakładają podsłuchy - ale chcę mieć przekonanie, że senator, arcybiskup czy poseł nie jest kapusiem, że rozmawiam z v-ministrem gospodarki rolnej, a nie z informatorem IV Departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych! Tak nawiasem: Prezydium Senatu gdzieś ugrobiło projekt ustawy nakazującej ministrom NO i SW usunięcie agentów z aparatu państwowego!! Lecę sprawdzić...
Ks. Wielgus nie jest "winien" tego, że współpracował z legalnym organem legalnego państwa - jest winien tego, że DZIŚ kłamał w żywe oczy. Powinien był się przyznać - i pozwolić, by Go oceniono. Wierzę, że Jego działalność nie przyniosła szkód uczciwym ludziom - ale nie podoba mi się, że chciał zająć ważną posadę, ukrywając Swoją przeszłość.