PSL mianowało szefem Agencji Rynku Rolnego weterynarza Bogdana Twarowskiego (zwanego przez pracowników "Ja, prezes" z racji nadużywania tego zwrotu). Ten na koszt podatnika zafundował sobie m.in. telefon komórkowy Prady (4,8 tys. zł), skórzaną teczkę (1,6 tys.), fotel "godny prezesa" (3,8 tys.). Wciągu jednego dnia bez podania przyczyn zwolnił wszystkich dyrektorów oddziałów terenowych. Zwolnił, choć ani razu się z nimi nie spotkał, za nic nie krytykował, a do tego właśnie ukazał się raport NIK pozytywnie oceniający pracę urzędników. Prezes Twarowski, mimo że prawo tego zabrania, zasiadał w radach nadzorczych trzech spółek związanych z Agencją. Platforma obiecała, że władze firm, w których państwo ma udziały, i rządowych agencji będą powoływane w konkursach. I tam, gdzie to PO decyduje, w radach nadzorczych i zarządach można znaleźć fachowców spoza politycznego układu. W spółkach, które podlegają tylko PSL, ludowcy idą na całość. Dzielą stanowiska między swoich, nie oglądając się na miny Platformy. Nieoficjalnie liderzy Platformy przyznają, że coraz bardziej niecierpliwi ich polityka kadrowa koalicjanta. PSL zapewnia, że wymiana kadr w agencjach rolnych i spółkach jest konieczna, bo ciągle są tam ludzie PiS i Samoobrony. A oni szkodzą państwu. Było już na ten temat nawet kilka koalicyjnych spotkań na szczycie. Bez widocznych efektów. Kiedy "GW" opisała wyczyny "Ja prezesa", do ARR wkroczyła kontrola z kancelarii premiera. Co na to prezes? Dokupił kostkarkę do lodu (tysiąc złotych), wyrzucił kolejnego dyrektora i podpisał rezygnację z jednej ze spółek z datą wsteczną. Teraz jednak PO nie może zamknąć oczu, bo pracownicy Twarowskiego nie wytrzymują. Wysłali do premiera pisemną skargę. To jest moment, kiedy premier Tusk musi jasno powiedzieć, czy chce iść drogą poprzedników - AWS, SLD i PiS, które zawłaszczały kolejne instytucje, obsadzając je kolesiami. Jeśli dziś odpuści kadrowe standardy, to wkroczy w koleiny poprzednich ekip. I skończy tak jak one - przestrzega "GW".